„Córka rzuciła się w wir pracy i nie dba o dzieci. Nie dość, że zrobiła ze mnie niańkę, to jeszcze rozstawia mnie po kątach”

Wykorzystana kobieta fot. Adobe Stock, Natalie Board
„Na widok matki Krzyś zaczął płakać i opowiadać, jak to Bono go pogryzł. Jakoś zdążyłam jej wytłumaczyć, że dziecko grubo przesadza, ale Szymek też chciał zwrócić na siebie uwagę, więc przekrzykiwał się bratem, twierdząc, że zrzuciłam go z parapetu i on się poobijał”.
/ 26.01.2023 12:30
Wykorzystana kobieta fot. Adobe Stock, Natalie Board

Po śmierci męża zostałam sama. Miałam psa Bono, ale wiadomo: zwierzę nie zastąpi drugiego człowieka, a ja bardzo tęskniłam za rozmowami, wspólnymi posiłkami, bliskością. Dlatego tak często dzwoniłam do córki.

– Kiedy wpadniecie, Alusia? Przywieziesz chłopców? Nie widziałam ich chyba już z pół roku!

– Mamo, wiesz, jaka jestem zarobiona! – wzdychała. – Mam nową pracę, Krzyś ciągle jakieś zajęcia, na które muszę go wozić, a Szymek ostatnio buntuje się przeciwko chodzeniu do szkoły. Naprawdę nie mam czasu, żeby sobie podciąć grzywkę, a co dopiero jechać do ciebie… Muszę lecieć, zadzwonię w przyszłym tygodniu!

A potem dzwoniła, tyle że nie w kolejnym tygodniu, lecz miesiącu. Któregoś razu jednak, kiedy odebrałam od niej telefon, była roztrzęsiona i płakała.

– Co się stało?! – krzyknęłam od razu.

– Wy… wyrzucili mnie…. z pracy… – łkała. – Tak po prostu… zwolnili…

Na szczęście mój zięć miał własną firmę, więc rodzinie nie groził głód. Ale Alusia i tak była w rozpaczy. Dzwoniła do mnie wtedy codziennie, żaląc się, że nie ma odpowiedzi od firm, do których wysłała CV, albo że nikt do niej nie oddzwonił po spotkaniu rekrutacyjnym. Aż któregoś dnia przekazała mi dobrą nowinę.

Ala i Piotr nie mieli czasu

– Dostałam propozycję! Firma kosmetyczna potrzebuje handlowców, dadzą mi samochód służbowy i premie w systemie prowizyjnym. Jest tylko jeden minus… – westchnęła. – Dostanę pod opiekę cały region, a to oznacza, że przez większość czasu będę w rozjazdach… Mamo, pomożesz mi w opiece nad dzieciakami?

Córka się martwiła, ale dla mnie była to dobra wiadomość. O niczym tak nie marzyłam, jak żeby chłopcy spędzali ze mną trochę czasu w tygodniu. Zgodziłam się nawet jeździć po nich do szkoły w te dni, kiedy ani Ala, ani Piotr nie dadzą rady.

Dość szybko się okazało, że jest to większość dni w miesiącu. Zięć praktycznie nigdy nie miał czasu, a Alę wysyłano to tu, to tam. Nie narzekałam jednak. Miałam bezpośredni autobus do szkoły wnuków i mnóstwo czasu. Zabierałam ich nieraz tuż po obiedzie i opiekowałam się nimi do wieczora, kiedy któreś z rodziców mogło ich odebrać. Krzysio i Szymek jedli u mnie kolację, bawili się z Bono, odrabiali lekcje i bawili się.

Wszystko było świetnie do momentu, kiedy mój młodszy wnuk nie uparł się, że przejdzie parapetem z kuchni na balkon. Fakt, że mieszkam na parterze, nie sprawił, że ten pomysł był mniej głupi i niebezpieczny, więc kiedy zobaczyłam, jak Szymek wyłazi przez okno, krzyknęłam i rzuciłam się w jego stronę.

– Co ty wyprawiasz?! Złaź natychmiast! – próbowałam ściągnąć go na podłogę.

Mały jednak był dzieckiem buntowniczym, w dodatku rodzice przyzwyczaili go, że wszystko może wymusić płaczem i krzykiem, więc zaczął się ze mną szarpać i wyrywać. Na to przybiegł jego brat, zaczął mnie ciągnąć i krzyczeć, żebym puściła Szymka.

Nawet nie wiem, kiedy i jak to się stało, ale w ciągu sekundy wydarzyły się trzy rzeczy: Bono wpadł na nas z impetem, Krzyś zawył przeraźliwie, a Szymek wyślizgnął mi się z rąk i upadł na posadzkę w kuchni. Przez moment nie wiedziałam, co się właściwie stało, dopiero płacz starszego wnuka mi podpowiedział:

– Ugryzł mnie! Pies mnie ugryzł! – zawodził Krzyś.

– Bono! – skarciłam psa, który teraz już kulił uszy i usiłował wpełznąć pod stół.

Szymek spadł może z wysokości trzydziestu centymetrów, bo zdołałam go wcześniej ściągnąć z parapetu, ale i tak płakał, jakby połamał sobie wszystkie kończyny. Bardziej jednak przejęłam się Krzysiem, który trzymał się za przedramię.

– Pokaż – poprosiłam, podwijając mu rękaw.

Skóra na ręce dziecka była nieco zaczerwieniona, ale nie pojawiła się nawet kropelka krwi. Domyśliłam się, że Bono nie tyle ugryzł, ile złapał zębami za rękaw, żeby odciągnąć ode mnie Krzysia, którego uznał za napastnika. Zawsze był bardzo spokojnym psem, lubił dzieci, pozwalał im się czochrać, ale najwyraźniej stracił panowanie nad sobą, kiedy ktoś szarpał jego panią.

Ponieważ na dobrą sprawę nic się nie stało, uznałam, że najlepiej będzie o wszystkim jak najszybciej zapomnieć. Zawstydzonego, kulącego się psa odesłałam do drugiego
pokoju, a chłopcom zrobiłam naleśniki z czekoladą. Kiedy przyjechała Ala, praktycznie już nie pamiętałam o całym zajściu.

Niestety, na widok matki Krzyś zaczął płakać i opowiadać, jak to Bono go pogryzł. Jakoś zdążyłam jej wytłumaczyć, że dziecko grubo przesadza, ale Szymek też chciał zwrócić na siebie uwagę, więc przekrzykiwał się bratem, twierdząc, że zrzuciłam go z parapetu i on się poobijał.

– Idziemy! – zarządziła córka. – Mamo, nie wiem, co tu się stało, ale muszę zabrać stąd moje dzieci. Zadzwonię do ciebie.

Po ich wyjściu byłam przerażona

Dzieci mają skłonność do wyolbrzymiania, a moi wnukowie opowiedzieliby matce wszystko, żeby chociaż przez pięć minut mieć jej stuprocentową uwagę. Bałam się, o co oskarżą mnie i mojego nieszczęsnego psa. Ala zadzwoniła późnym wieczorem.

– Obaj mówią, że Bono się na nich rzucił – przekazała mi wersję wnuków. – Podobno zdenerwowałaś się, że Szymek wszedł na parapet pooglądać ptaszki, i go zrzuciłaś, a kiedy Krzyś chciał go bronić, skoczył na niego ten twój pies.

Zaczęłam jej tłumaczyć, że to wszystko było zupełnie inaczej.

– Nie chodziło o żadne oglądanie ptaszków, tylko o wyłażenie na zewnętrzny parapet, na miłość boską! – podniosłam głos. – A Bono tylko odciągał Krzysia za rękaw, bo myślał, że robi mi krzywdę. Nic mu nie zrobił! Nawet go nie drasnął!

– Może i nie, ale obaj są przerażeni! Płaczą, że boją się psa, i jutro nie chcą do ciebie iść… Mamo, ja mam jutro ważną prezentację. Możesz coś zrobić z psem na te kilka godzin?

– Ale co? – zatkało mnie. – Zamknę go w piekarniku czy jak?

Ostatecznie obiecałam córce, że Bono nie wyjdzie z mojej sypialni, kiedy chłopcy u mnie będą. Tyle że w praktyce okazało się to koszmarnym pomysłem. Biedak przez cały czas słyszał nasze głosy, piszczał i skomlał za drzwiami, nie rozumiejąc, dlaczego go izolujemy.

Chłopcy szaleli po przedpokoju, co wzbudzało jeszcze większy niepokój psa. W końcu zaczął głośno szczekać. Dziesięć minut później przyszła sąsiadka z dołu i poprosiła, żebym coś zrobiła, bo pies nie może budzić co chwilę jej dziecka. Wieczorem przekazałam to Ali i dodałam, że nie będę więcej zamykać Bono, a chłopcy muszą jakoś się do niego  przekonać.

– Nie, mamo – zaprotestowała chłodno. – To są dzieci i boją się tej cholernej bestii. Widzisz? Nawet twojej sąsiadce on przeszkadza i straszy dziecko! Nie mogę ich narażać na traumę i zmuszać, żeby przychodzili tam, gdzie jest zwierzę, które ich przeraża. Przykro mi, ale musisz coś z nim zrobić.

Przyznaję, że przez kilka godzin myślałam, co zrobić z Bono. Ale przez cały ten czas on leżał u moich stóp i co jakiś czas trącał mnie łbem, żebym go pogłaskała. W końcu podjęłam decyzję. Ani pies, ani ja nie zrobiliśmy nic złego. Dzieci powiedziałyby wszystko, byle tylko spędzać z mamą więcej czasu. To nie pies był tutaj problemem.
Powiedziałam Ali, że jeśli chce, bym jej pomagała w opiece, to chłopcy muszą się stosować do pewnych zasad.

– Nie ma krzyków, szarpania się i pomysłów typu wchodzenie na parapet – powiedziałam stanowczo. – Pies jest łagodny i nic nikomu nigdy nie zrobił. Wystarczy, że chłopcy będą się grzecznie zachowywać, a wszystko będzie dobrze.

Niestety, córka nie przyjęła tego dobrze

Zdenerwowała się, że zarzucam jej, że źle wychowała synów i że ważniejszy jest dla mnie „głupi kundel” niż własne wnuki. A potem zapowiedziała, że chłopcy przyjadą do mnie, tylko jeśli pozbędę się Bono.

Nie pozbyłam się go. To mój przyjaciel i członek rodziny. I nie zrobił nic złego. Poradziłam córce, żeby zatem wzięła opiekunkę albo zaangażowała męża do odbierania dzieci ze szkoły. Obraziła się na mnie.

Po kilku tygodniach jednak zadzwoniła i spytała, czy mogłabym przywozić dzieci do ich domu i trochę tam z nimi siedzieć. Piotr przeorganizował sobie pracę i miał wcześniej wracać z pracy. Ja nie mogłam wychodzić z domu na więcej niż cztery godziny, bo Bono miał problemy z pęcherzem i musiałam częściej z nim spacerować. O dziwo, córka to zrozumiała, a nawet mnie przeprosiła.

– Wiem, że oni są trochę nieznośni, bo ciągle mnie nie ma – westchnęła. – Dziękuję, że nam pomagasz, mamuś.

Cieszę się, że to zrozumiała. I że w chwili słabości nie pozbyłam się psa. Wiem, że ludzie tak robią i wierzą, że to najlepsze wyjście. Ale to nieprawda, zawsze jest inne rozwiązanie. A pies rozumie przecież tyle co dziecko. Czy dziecko zrozumiałoby, że ktoś się go pozbył, bo raz było niegrzeczne?

Czytaj także:
„Przyjęłam córkę pod swój dach, bo miała mi pomagać. A ona odebrała mi wolność i zrobiła ze mnie darmową służbę”
„Córka i zięć wprowadzili się do mojego mieszkania. Zrobili ze mnie gosposię i niańkę. W końcu powiedziałam dość”
„Wygrałam ogromne pieniądze, ale nie potrafiłam się cieszyć. Wszędzie widziałam pijawki, które chcą wyssać ze mnie każdy grosz”

Redakcja poleca

REKLAMA