Zawsze wydawało mi się, że w dowcipach o teściowych jest sporo prawdy. Zwłaszcza kiedy byłam młoda i w tych żartach widziałam karykaturalne odbicie mojej własnej teściowej. Była kobietą, która wszystko wiedziała najlepiej, nieproszona wygłaszała swoje opinie i dawała dobre rady, a swoich synów uważała za dar bogów dla ich małżonek. Śmiałam się więc z kawałów, w których zrzędliwa, antypatyczna teściowa dostawała za swoje, i jednocześnie obiecywałam sobie, że ja nigdy taka nie będę.
Z synową poszło łatwo. Jest kulturalną, nieco skrytą dziewczyną, z którą przy rzadkich okazjach wspólnych spotkań wymieniam się uwagami na bardzo ogólne tematy. Razem z moim synem i dwiema wnuczkami mieszkają na drugim końcu Polski, więc w zasadzie nie ma okazji do konfliktów. Kiedyś nawet przyszło mi do głowy, że prawie nie znam Olgi, bo widziałam ją ledwie parę razy w życiu. Łatwo mi więc utrzymywać z nią dobre relacje i być ideałem teściowej. Do niczego się nie wtrącam, niczego nie krytykuję, a synowi wiele razy powtarzałam, że miał szczęście, trafiając na taką dziewczynę.
Z chłopakami Marty też zawsze umiałam się jakoś dogadać i byłam pewna, że i oni mnie lubią. Naprawdę, miałam powody do dumy. I mogłam napisać książkę o tym, jak być ukochaną teściową.
No, po prostu go nie lubiłam!
– Nie mów „hop”, dopóki nie przeskoczysz – ostudziła mnie raz Regina, moja sąsiadka i bliska przyjaciółka, kiedy chwaliłam się dobrymi relacjami z chłopakiem Marty. – A raczej dopóki nie zobaczysz, w co wskoczy twoja córka. Na razie ślubu jeszcze nie brała, więc żadną teściową dla niego nie jesteś.
– Ale weźmie. – Nie przejęłam się jej sceptycyzmem. – Konrad to świetny chłopak, otwarty, towarzyski, a przy tym ma poukładane w głowie. Chodzą ze sobą prawie cztery lata, więc myślę, że jednak mogę się spodziewać, że będę jego teściową.
– Zobaczymy, zobaczymy – rzuciła Regina.
Powiedziała to najwyraźniej w złą godzinę, bo jakieś dwa miesiące później Konrad nie przyszedł z Martą na moje imieniny. Wtedy jeszcze córka tłumaczyła, że miał dużo pracy. Do tego, że się rozstali, przyznała się dopiero tuż przed Wigilią, kiedy próbowałam ją wypytać, jaki prezent spodobałby się mojemu przyszłemu zięciowi.
Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Starałam się ją pocieszać, ale tak naprawdę Marta nie wyglądała na specjalnie przybitą rozstaniem. Miałam wrażenie, że ja przeżywam to bardziej od niej. „Cztery lata! Niektóre małżeństwa trwają krócej“ – myślałam zdruzgotana, zamartwiając się, gdzie córka znajdzie drugiego takiego wartościowego chłopaka.
Poradziła sobie z tym wyzwaniem dość szybko. Nowy ukochany miał na imię Darek i… z miejsca go znielubiłam.
– Ale co z nim nie tak? – chciała wiedzieć Regina, kiedy wzdychając i przewracając oczami, opowiadałam o nowej miłości córci.
– Poza tym, że jest niski i brzydki? – zadrwiłam bezlitośnie. – No to jeszcze jest po prostu nieprzyjemny w obyciu. Jakiś taki szorstki, nigdy się nie uśmiecha. Mało mówi, właściwie prawie wcale. Jak go nie pociągniesz za język, to sam z siebie ledwie „Dzień dobry” mruknie. Nie lubię go, no nie mogę się przemóc!
– A próbowałaś chociaż? – Regina spojrzała powątpiewająco. – Bo mnie się zdaje, że się zwyczajnie uprzedziłaś.
Oczywiście zaprzeczyłam, jednak coś mi to przypomniało. Sytuację sprzed prawie czterdziestu lat, kiedy moja teściowa wypiła kilka kieliszków domowej nalewki i powiedziała mi prosto w oczy:
– A ja to cię wcale nie lubię!
Do dzisiaj pamiętam te wyblakłe, niebieskie tęczówki, spojrzenie zmącone alkoholem i słowa, za które teściowa nigdy nie przeprosiła. Prawdę mówiąc, nawet nie byłam pewna, czy je pamiętała. Ale były szczere – co do tego nie miałam wątpliwości.
Mimo wszystko postanowiłam, że Darka przeczekam, nie dając po sobie poznać, co naprawdę o nim myślę. Tak właśnie to sobie wyobrażałam: że Marta związała się z nim na chwilę, a niedługo zmądrzeje i kiedyś znowu będę mieć idealnego przyszłego zięcia.
Przypadkiem podsłuchałam rozmowę
– Mamo, jestem w ciąży – oznajmiła mi moja córka trzy miesiące później. – Pobieramy się z Darkiem.
Naprawdę sporo siły woli kosztowało mnie powstrzymanie się od komentarza, że wcale nie musi za niego wychodzić tylko dlatego, że wpadli. Udawałam, że się cieszę, ale w głębi serca byłam zdruzgotana. Bo przecież nie znosiłam tego chłopaka. Uważałam, że jest zarozumiały i nieprzystępny. W myślach nazywałam go mrukiem i gburem. No ale nie miałam żadnego wpływu na sytuację.
Młodzi ustalili, że ślub wezmą dopiero po porodzie. Marta nie chciała iść do ołtarza z brzuchem. Na razie szukali mieszkania i walczyli o kredyt.
– Ja wam trochę dołożę – obiecałam córce. – Oboje pracujecie, wkład własny będziecie mieć, więc na trzypokojowe mieszkanie chyba wystarczy, prawda?
– Yyyy… myślimy raczej o domu – przyznała się. – Jasne, będziemy mieć dalej do pracy, ale cena domu za miastem i mieszkania blisko centrum jest podobna. A Darek… – westchnęła ciężko – ma babcię, osiemdziesiąt siedem lat. Wychowywała go. Pamiętasz? Mówiłam ci, że jego rodzice od dawna nie żyją. Do tej pory jakoś sobie dawała radę, ale jest coraz słabsza i nie ma się nią kto zająć… Chcemy kupić dom, żeby babcia zamieszkała z nami – powiedziała.
– Co takiego?! – wytrzeszczyłam na nią oczy. – Ale jak on to sobie wyobraża?! Przecież za chwilę urodzisz dziecko! On pójdzie do pracy, a ty będziesz musiała zajmować się i niemowlęciem, i staruszką?!
Byłam przerażona. Oczyma wyobraźni widziałam moją córeczkę umęczoną, padającą z nóg, biegającą od wrzeszczącego noworodka do zniedołężniałej babki, którą pewnie za chwilę trzeba będzie ubierać, karmić i – nie daj Boże – kąpać i przewijać!
Marta też nie wyglądała na przekonaną do tego pomysłu. Wyraźnie czułam, że wolałaby kupić mieszkanie w dobrej dzielnicy, mieć pod ręką żłobek i przedszkole, po prostu żyć w mieście, tak jak przez całe życie. To mieszkanie na przedmieściach, stanie w korkach, problemy z dostępem do lekarza… Miałam wrażenie, że także jej to nie odpowiada.
Przez ten plan jeszcze bardziej nie lubiłam Darka. Nie dość, że nie był specjalnie sympatyczny, to jeszcze usiłował zrobić z mojej córki darmową opiekunkę dla swojej babci i zamknąć ją w domu na wsi! Nie podobało mi się to do tego stopnia, że postanowiłam się z nim rozmówić. Kilka dni przygotowywałam sobie mowę, w której zamierzałam uświadomić mu, że nie po to latami inwestowałam w edukację i wychowanie córki, żeby teraz ona została kurą domową, pielęgniarką i służącą w jego domu.
Pojechałam do ich wynajętego mieszkania, gotowa na konfrontację. Nacisnęłam dzwonek i stwierdziłam, że nie działa. Zapukałam, ale nikt nie otwierał, więc nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Z wnętrza dobiegał podniesiony głos Darka. Już miałam biec na pomoc córci, przekonana, że on na nią krzyczy, kiedy dotarły do mnie jego słowa.
– …nie myślę tylko o mojej babci. Za kilkanaście lat babci już nie będzie, ale twoja mama może potrzebować stałej pomocy. Pomyślałaś, co wtedy zrobimy?
Stanęłam jak wryta.
– …różne rozwiązania… a mama jest w świetnej formie… – usłyszałam Martę.
– Ale za dziesięć, piętnaście lat już nie będzie – Darek mówił bardzo wyraźnie, jakby tłumaczył coś dziecku. – Musimy mieć miejsce w domu, żeby ją do siebie wziąć. Nie ma innego rozwiązania, Martuś. Matka to matka, inna opcja nie wchodzi w grę. Nigdy bym się nie zgodził, żeby twoja mama poszła do domu opieki. Dlatego upieram się przy domu…
Nagle przestało mi się tak spieszyć, żeby przeprowadzać z przyszłym zięciem „poważną rozmowę”. Po cichutku się wycofałam, zamknęłam drzwi, a potem pukałam tak długo, aż usłyszeli i mi otworzyli.
Od tamtego czasu minął prawie rok. Inaczej patrzę na mojego zięcia. Nadal wydaje mi się nietowarzyski i małomówny, ale zrozumiałam, że jest introwertykiem. Ludzie go peszą, co nie znaczy, że jest zarozumiały. Zaczęłam dostrzegać jego pozytywne cechy: to, jak opiekuje się swoją rodziną, czyli babcią, Martą i malutkim Adasiem. To, jaki jest rozsądny, odpowiedzialny i ofiarny. To, że chociaż nie znosi dużych przyjęć, przyszedł na moje imieniny i starał się być miły dla wszystkich.
Nigdy nie zapomnę jego słów, które przypadkiem wpadły mi w ucho: że dla Darka oczywiste jest zaopiekowanie się mną na starość. Nie usłyszałam tego od syna ani córki, tylko od człowieka, któremu omal nie powiedziałam „Nie lubię cię”. Nie można oceniać ludzi po pozorach, a często tak robimy, zwłaszcza w odniesieniu do partnerów naszych dzieci. Nie warto. Choćby dlatego, żeby nie być jak zrzędliwe teściowe z dowcipów.
Czytaj także:
„Siedziałam z dziećmi w domu a mąż traktował mnie jak nieroba. Pokazałam mu, że macierzyństwo to nie urlop na plaży”
„Po bolesnej zdradzie, przestałam ufać facetom. Choć obecny chłopak nosił mnie na rękach, ja i tak węszyłam spisek”
„Mojemu chłopakowi ukradli wymarzony samochód. Przez przypadek odkryłam, kto to zrobił i... postanowiłam milczeć”