Moja córka ma na imię Kamila, skończyła 29 lat, od czterech pracuje w wielkiej korporacji. Świetnie zarabia, ma samochód, jeździ za granicę, zna języki obce. Jest wegetarianką i ekolożką, liczy kalorie, dba o linię. Nie ma przyjaciółek, nie ma chłopaka… Weekendy zazwyczaj przesypia, świąt nie lubi, urlopy ją męczą.
– Wracam bardziej skonana, niż pojechałam – mówiła zawsze.
Mieszkamy razem. Ja się przeniosłam do małego pokoju, ona zajmuje dwa pozostałe.
– Potrzebna mi przestrzeń – stwierdziła. – Nie znoszę klaustrofobicznych klatek!
Musiała wygrać, choćby nie wiem co!
To moje pierwsze, późne, jedyne dziecko. Ukochane, najdroższe, mój cud i szczęście, moja duma i nadzieja. Tak zawsze myślałam. Teraz czasami przemknie mi obawa, że się co do Kamili myliłam. Albo że może zbudowałam swojej córce zbyt wysoki pomnik i sama do niego nie dorastam.
Kiedy Kama jest w domu, zwykle milczymy… Próbowałam zagadywać, pytać, co u niej, opowiadać o moich sprawach, ale już tego nie robię. Kama nie jest ciekawa nowinek o znajomych i sąsiadach.
O sobie mówić nie lubi. Wszystko, co mi ma do powiedzenia, to: „Mama, wyluzuj” albo: „Mama, jestem zmęczona, nie chce mi się strzępić języka!” Moja kuchnia jej nie smakuje. Gotuję za tłusto, za słono, za mdło, nie te przyprawy.
– Ty, mamo, już mi lepiej nie gotuj – usłyszałam kiedyś. – Jem lancze w pracy. Wystarczy.
Na ostatnią Wielkanoc kazała mi zamówić katering.
– Kto by się męczył z gotowaniem! – dziwiła się. – To jakieś barbarzyństwo tak się napychać! Co to ma wspólnego z religią?
Porządki też zawsze wyśmiewa.
– Zostaw te okna – przekonywała. – Jest zimno, wieje, przeziębisz się, zdążysz po świętach!
Nie rozumie, że u mojej mamy, choćby śnieg walił płatami, na święta szyby musiały świecić jak brylanty. Tak jestem nauczona. Kama lubi spokój, więc raczej unikam zapraszania swoich koleżanek.
A ostatnio moja córka była wyjątkowo zapracowana. Przygotowywała się do bardzo ważnego konkursu. Siedziała po nocach, ślepiła w monitor komputera, rano była nieprzytomna i wściekła.
– Muszę wytrzymać – mówiła. – Padnę, a wygram! Udowodnię, że jestem najlepsza!
Przez trzy miesiące schodziłam jej z drogi. Rozumiałam, że moja córka goni resztkami sił.
Z jakichś półsłówek domyślałam się, jak nieprzyjemna atmosfera musi panować w jej korporacji, jak tam wszyscy wszystkim i wszystkiego zazdroszczą!
– Jeśli wygram, utopią mnie w łyżce wody – wybuchła kiedyś Kama. – Nie będę miała życia. Będą czyhali, żeby przy pierwszej okazji mnie załatwić.
Więc i ja nie wytrzymałam.
– Po co ci to? – zapytałam. – Uciekaj. Nikt dobrowolnie nie siedzi w gnieździe os i szerszeni!
Ale córka tylko machnęła ręką i zaparzyła sobie następną mocną kawę. Znowu do późnej nocy siedziała przy komputerze. Z jednej strony życzyłam jej sukcesu, a z drugiej – chciałam, żeby wreszcie odpoczęła.
Ostatnie dni przed egzaminem były straszne. W nocy obie nie spałyśmy, a kiedy wyszła rano, położyłam przed sobą komórkę i zaczęłam czekać. Nie mogłam się niczym zająć. Wszystko leciało mi z rąk.
Kamila nie dzwoniła, więc byłam pewna: poległa, nie dała rady! Zastanawiałam się, jak ją pocieszyć, kiedy wreszcie wróci. Zapadał zmierzch, kiedy zobaczyłam przez okno, że na parking podjechał jej samochód.
Wyraźnie coś się w Kamili zmieniło
Znam swoją córkę, więc obserwowałam, jak idzie, czy ma spuszczoną głowę, czy stawia stopy sztywno, jakby miała niewygodne buty, czy jest rozluźniona i pewna siebie. Nic nie mogłam wywnioskować oprócz tego, że coś się zmieniło. Była jakaś inna, ale nie wiedziałam, na czym ta zmiana polega…
Ledwie trzasnęły drzwi windy, ja już otworzyłam nasze. Kama bardzo tego nie lubi.
– Czatujesz na mnie jak policjant – mówiła zawsze, ilekroć na nią czekałam, ale tym razem nie wyglądała na niezadowoloną. – Co, nie mogłaś wytrzymać? – spytała. – Przepraszam, powinnam zadzwonić, ale tak wyszło…
Od lat za nic nie przepraszała. Byłam w szoku, tym bardziej że wyciągnęła z przepastnej torby butelkę szampana i powiedziała:
– Trzeba uczcić ten dzień!
– Czyli wszystko w porządku? Masz ten staż? – wreszcie odetchnęłam z ulgą.
– Nie mam.
– Jak to? Nie poszło ci?
– Poszło… Bardzo dobrze mi poszło. Wszyscy gratulowali.
– Ale stażu nie ma?
– Sama zrezygnowałam. Z pracy też! Złożyłam wymówienie.
Gapiłam się na nią z otwartymi ustami, nic nie rozumiejąc. Musiałam komicznie wyglądać, bo Kamila zaczęła się śmiać
– Ale masz minę! Dziwisz się?
– Dziecko, ja nie wierzę własnym uszom! To jakiś żart?
Objęła mnie, posadziła na fotelu, podała kieliszek.
– Masz, napij się, mamuś. Wszystko ci zaraz opowiem.
Fakt, słabo się czułam, ale próbowałam się skupić i słuchać. Od dawna nie była taka miła i uważająca. Podsunęła mi stołeczek pod nogi, sprawdziła, czy nie wieje od uchylonego okna.
– Nie mogłabym wyjechać, gdybyś teraz się rozchorowała – stwierdziła z uśmiechem.
– Ty się gdzieś wybierasz? – zapytałam, czując, że znowu serce zaczyna mi walić z niepokoju.
– Wszystko po kolei, mamy czas – znowu się uśmiechnęła.
Miała ten decydujący egzamin jako pierwsza. Od razu wiedziała, że jej dobrze poszło, ale musiała czekać, aż ją poproszą na ogłoszenie wyników, ponieważ było kilkoro innych kandydatów.
Zachwyciła się… kwiatami i ptaszkiem
Wyszła z biurowca, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Niedaleko jest zaciszny i wyjątkowo uroczy park. Usiadła tam na ławce stojącej obok rozłożystego krzewu purpurowych azalii. Było cicho, spokojnie, pięknie…
Nagle przyszła do niej taka myśl, że wszystko, o co walczyła przez długie miesiące, kariera, stanowisko, pieniądze nic nie znaczą. Ważny jest ten kwitnący krzak płonący w słońcu kwiatami podobnymi do zapalonych świeczek.
I jeszcze ten ptaszek z rudym brzuszkiem skaczący po ścieżce… Był tak zajęty własnymi ptasimi sprawami, że kompletnie olewał jej obecność i miał w dziobie (albo pod ogonkiem) to, co dla niej było sensem życia.
– Zrozum, mamo – tłumaczyła – jakby mi ktoś w głowie zrobił pstryk. Wszystko podskoczyło, zawirowało, a potem wróciło, ale nie na swoje miejsce. Obok mojej ławki przechodziły kobiety z wózkami, przejeżdżały dzieciaki na rowerkach i nikt, absolutnie nikt nie miał pojęcia, że mija niedoszłego członka zarządu, a może w przyszłości panią prezes… Mieli to gdzieś, rozumiesz, mamo? Ja się zaharowywałam, zabijałam, a oni nawet o tym nie wiedzieli, było im całkowicie obojętne, czy zdam, czy mnie obleją, czy w ogóle żyję i jak żyję. Gdybym nagle zniknęła, nikt by tego nie zauważył!
Milczałam, bo co niby miałam powiedzieć? Czułam, że to dopiero początek, że Kamila się rozkręca i za chwilę zastrzeli mnie jakąś wiadomością. Miałam rację!
– Krótko mówiąc, postanowiłam wszystko zmienić. Tyle lat zmarnowałam, przespałam jak
w koszmarze, pora się ocknąć!
– Co chcesz zrobić?
– Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o motylach? Uwielbiam je, zawsze mnie interesowały, naprawdę sporo o nich wiem…
– Mają coś wspólnego z tobą?
– Zdziwisz się jak bardzo! Otóż motyl przeobraża się całkowicie, zupełnie, od mikroskopijnego jaja, do dorosłego osobnika. Po drodze jest larwa i, co ciekawe, tylko w tym stadium motyl rośnie! Potem jest poczwarka, z pozoru organizm nieruchomy, nieprzyjmujący pokarmu ani płynów, z pozoru martwy, ale w jego wnętrzu formuje się dorosły motyl. Kiedy wychodzi z poczwarki, ma jeszcze słabe skrzydła, zewnętrzny szkielet miękki i nieodporny. Musi minąć trochę czasu, zanim stwardnieje i stanie się elastyczny. Wtedy dopiero na świat wylatuje zjawiskowo piękny, kolorowy owad: imago!
– A ty na jakim jesteś etapie? – zapytałam, wciąż w szoku.
– Poczwarki. Niby martwej, suchej, nieruchomej, ale już, już coś się we mnie budzi.
– I pewnie zaraz wyfruniesz? – domyśliłam się.
– Tak. Tylko nie zaraz. Muszę jeszcze wysuszyć i napompować powietrzem skrzydła, żeby mnie uniosły. To na pewno trochę potrwa, ale niedługo!
– I, co dalej?
– Wyjadę.
– Daleko?
– Daleko. Myślę o Azji, może Afryce. Kusi mnie także Ameryka Południowa. Jakby mnie ktoś stamtąd wołał…
– Sama pojedziesz?
– Sama. Uzbieram kasę, zdecyduję dokąd i czym, a potem… Witaj, przygodo!
– Dziecko, ja tutaj przecież umrę ze strachu o ciebie.
– Zanim wyjadę, będziesz śmigać po internecie, żebyśmy mogły gadać przez Skype'a. Wszystkiego cię nauczę, będzie tak, jakbym siedziała w drugim pokoju.
Mój strach czy jej szczęście i marzenia?
Zamilkła, znowu mnie objęła i zaczęła tłumaczyć:
– Pomyśl, czy wolałabyś patrzeć, jak więdnę i ginę za ścianą? Niby blisko, na twoich oczach, pod twoim bokiem, ale nieszczęśliwa, samotna, piekąca jak papryczka chilli! Taką mnie wolisz?
Co miałam powiedzieć swojej córce? Że lot imago trwa krótko? Miałam ją straszyć i odbierać jej wiarę w siebie? Z powrotem wpychać do martwej poczwarki? Co jest ważniejsze – mój strach o nią czy jej szczęście i marzenia? Wiem, że jeśli się uprę, ona zostanie, ale czy o to mi chodzi?
Czytaj także:
„Nauczyłam moją pracownicę fachu, a ona podłożyła mi świnię. Poznała moje słabe strony i perfidnie to wykorzystała”
„Zrobiłem eksperyment - zamiast iść do łóżka z kochanką, zacząłem z nią rozmawiać. Ale ile można gadać o tipsach?”
„Żona nie wierzyła, że syn popełnił samobójstwo. Twierdziła, że Jaś nawiedził ją w śnie i wyznał, że został zamordowany”