„Córka miała wprowadzić się na miesiąc, a zaraz minie rok. Mam dość odrabiania pańszczyzny przy jej dzieciach”

zmęczona kobieta fot. Getty Images, Colin Hawkins
„Moje wnuki okazały się bardzo absorbujące. Codziennie musiałam całą trójkę nakarmić i wyprawić do przedszkola, następnie posprzątać ich sypialnie, zrobić zakupy, przygotować obiad, odebrać dzieciaki z przedszkola, a potem zajmować się nimi do powrotu ich matki z pracy”.
/ 20.02.2024 19:15
zmęczona kobieta fot. Getty Images, Colin Hawkins

Jest takie powiedzenie „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot”. Niestety, przekonałam się właśnie (i nadal się przekonuję), ile jest w nim prawdy. Myślałam, że jak odchowam swoje dzieci i przejdę na emeryturę, to wreszcie będę mogła sobie odpocząć. Ależ byłam naiwna...

Warto mieć marzenia

Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Jako mała dziewczynka uwielbiałam zabawy w dom, opiekowałam się lalkami, przewijałam je, przebierałam, zabierałam na spacery w wózku. Marzyłam o tym, by w dorosłym życiu mieć gromadkę dzieci i oczywiście kochającego męża. Na drugim planie w moich marzeniach był domek z ogródkiem i pies (albo dwa). A w tym wszystkim ja: spełniona pani domu.

Kariery robić nie zamierzałam. Choć nauka szła mi dość dobrze i z większością przedmiotów nie miałam praktycznie żadnych problemów, nie było nic takiego, co zainteresowałoby mnie szczególnie, co stałoby się moją pasją. Moje koleżanki miały swoje koniki, jedną pociągała chemia na tyle, że chciała pracować w laboratorium, inna planowała zostać weterynarzem, jeszcze inna marzyła o stanowisku bibliotekarki. Ja nie miałam takich planów.

Natomiast bardzo lubiłam dzieci – i dzieci lubiły mnie. Im byłam starsza, tym chętniej zajmowałam się cudzymi maluchami. Gdy w naszym domu pojawiały się osoby z małymi dziećmi, to ja przejmowałam opiekę nad dzieciakami. Miałam nieskończenie wiele pomysłów na pasjonujące zabawy, potrafiłam też na poczekaniu wymyślać niesamowite historie, których maluchy słuchały z wypiekami na twarzy.

Pomysł na siebie

Pewnego dnia odwiedziła nas ciotka z sześcioletnimi bliźniakami. Były to dzieciaki z gatunku „żywe srebra” – wszędzie było ich pełno, nie potrafiły usiedzieć w miejscu przez 3 minuty. Gdy ciocia zobaczyła, w jaki sposób ujarzmiłam tę rozbrykaną dwójkę, zapytała mnie:

– Stefa, a nie myślałaś, żeby zostać nauczycielką?

– Nauczycielką? – zdziwiłam się.

– Tak, nauczycielką. Masz świetne podejście do dzieci i niczym nieograniczoną wyobraźnię, jak widzę. Sprawdziłabyś się w przedszkolu lub w najmłodszych klasach podstawówki.

– Tak myślisz? – powątpiewałam. – A do tego nie trzeba mieć jakichś szczególnych osiągnięć i pokończonych milionów fakultetów?

– No co ty, Stefa! – roześmiała się ciotka. – Przecież nie rozmawiamy o profesurze na Jagiellonce, tylko o byciu nauczycielką maluchów. Wystarczy skończyć liceum, zdać maturę, a potem pójść na studia pedagogiczne.

Słowa ciotki padły na podatny grunt. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale faktycznie, skoro tak bardzo lubiłam zajmować się dziećmi i miałam z nimi świetny kontakt, to właściwie czemu tego nie wykorzystać? Wszak z czegoś trzeba żyć, nie mogłam liczyć na to, że znajdę na tyle bogatego męża, że utrzyma i mnie, i tę wymarzoną gromadkę dzieci. Zdobycie takiego zawodu i znalezienie pracy, która byłaby dla mnie przyjemnością, stało się opcją do rozważenia.

Co prawda znane mi było powiedzenie „obyś cudze dzieci uczył”. Wiedziałam też, że praca nauczyciela nie jest dla wielu szczytem marzeń, a i kokosów spodziewać się nie należy. Jednak jeśli rzeczywiście nie musiałam wygrywać olimpiad, a potem kończyć niezliczonych fakultetów, by robić w życiu to, co lubię i co nieźle mi wychodzi, postanowiłam skorzystać z podpowiedzi ciotki i ostatecznie zostałam nauczycielką.

Marzenia się spełniają

Gdy poznałam Jurka, nie przypuszczałam, że połączy nas tak silne uczucie. Jednak okazało się, że to właśnie on był mi pisany. Stworzyliśmy związek oparty na partnerstwie, a mój ukochany nigdy nie ukrywał, że – tak jak ja – marzy o gromadce dzieci. Mieliśmy więc wspólny plan, który po ślubie konsekwentnie realizowaliśmy: najpierw na świat przyszedł Jacek, potem Piotruś, a na koniec urodziłam Agatkę.

W międzyczasie dorobiliśmy się też domku z ogródkiem. Jurek miał dobrze płatną posadę, więc nawet z moją nauczycielską pensją stać nas było na spełnianie naszych marzeń. Zaraz po studiach pracowałam przez kilka lat w przedszkolu, później dostałam etat w pobliskiej podstawówce. Rzeczywiście było to dla mnie wymarzone zajęcie, a na dodatek godziny pracy pozwalały mi na pogodzenie macierzyństwa z pracą zawodową.

Z własnymi dziećmi radziłam sobie równie dobrze, jak z cudzymi, choć z perspektywy czasu muszę przyznać, że Agatkę – niestety – rozpuściliśmy z mężem jak dziadowski bicz. Chłopcy byli bardziej zdyscyplinowani i samodzielni, natomiast nad córką wszyscy skakaliśmy, co skwapliwie wykorzystywała. Oczekiwała od nas ciągle pomocy, uważając, że wszystko jej się należy. Nigdy się temu nie przeciwstawialiśmy – i teraz przyszło mi za to zapłacić.

Zaczęło się niewinnie

Nasi synowie założyli własne rodziny i przestali liczyć na naszą pomoc. Owszem, odwiedzali nas w święta czy wakacje, ale z wnukami widywaliśmy się praktycznie tylko przy tych okazjach. Córka tymczasem, choć wyszła za mąż i zamieszkała ze swoim ukochanym wziętym na kredyt mieszkaniu, wciąż liczyła na nasze zaangażowanie w jej życiu. Szczególnie wówczas, gdy na świecie pojawiło się jej potomstwo.

Nigdy nie odmawiałam jej pomocy przy dzieciach, choć wciąż miałam ograniczony czas z racji obowiązków zawodowych. Nie przeszkadzało jej to podrzucać mi dzieci przy każdej możliwej okazji. Najpierw kilka razy w tygodniu zajmowałam się Tymkiem, a potem, gdy na świecie pojawiły się bliźniaczki, Tosia i Zosia, regularnie gościła u mnie cała trójka. Agata rozważała nawet, czy by w przyszłości nie posłać dzieci do szkoły, w której pracowałam.

Gdy jednak skończyłam sześćdziesiątkę, zadecydowałam, że czas przejść na emeryturę. Nadal lubiłam dzieci, ale byłam już zwyczajnie zmęczona ciągłą pracą z nimi. Zresztą, dzieciaki były teraz trudniejsze do opanowania, przebodźcowane, mniej zdyscyplinowane, a i z ich rodzicami coraz trudniej było się porozumieć. Skoro więc miałam szansę na odpoczynek, to postanowiłam z tej szansy skorzystać.

Wolnością jednak niedane było mi się nacieszyć. Najpierw moja córka postanowiła, nie pytając mnie o zdanie, że będę zaprowadzała jej dzieci do przedszkola i odbierała je stamtąd.

– Mamuś, przecież zawsze lubiłaś wstawać rano, więc to dla ciebie nie problem – tłumaczyła.

– Nie tyle lubiłam, ile musiałam wstawać. Teraz już nie muszę, jestem na emeryturze – próbowałam protestować.

– Oj, mamo! Przecież ty się nie potrafisz nudzić i kochasz dzieci, a dzieci kochają ciebie. Dla ciebie to bułka z masłem, a ja rano się totalnie nie wyrabiam!

– No zorganizowanie nigdy nie było twoją mocną stroną...

– Właśnie, dlatego postanowione, pomożesz mi z dzieciakami.

Babcia – darmowa niania

Po jakichś dwóch miesiącach moja córka niespodziewanie zadzwoniła do mnie i poinformowała, że następnego dnia przeprowadza się do mnie z dziećmi. Tłumaczyła się bardzo mętnie. Z tego, co zrozumiałam, mąż wyjeżdżał na jakiś kontrakt, a ona musiała pilnie zwolnić mieszkanie – nie chciała jednak zdradzić dlaczego. Przekonywała mnie jedynie, że to sytuacja przejściowa, pomieszka u mnie góra miesiąc.

Chcąc – nie chcąc, przygotowaliśmy z Jurkiem nasz dom na przyjęcie gości. Dawne pokoje dzieciaków stały praktycznie nieużywane, więc wystarczyło nieco posprzątać, przewietrzyć, założyć czystą pościel i dom znów mógł tętnić życiem. Agata przywiozła ze sobą podejrzanie wiele rzeczy, ale naiwnie sądziłam, że przy trójce dzieci to normalne. Nie podejrzewałam nic złego i zakładałam, że miesiąc szybko minie.

Zamiast cieszyć się emeryturą, miałam teraz znacznie więcej obowiązków, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej, gdy chodziłam do pracy. Moje wnuki okazały się bardzo absorbujące. Codziennie musiałam całą trójkę nakarmić i wyprawić do przedszkola, następnie posprzątać ich sypialnie, zrobić zakupy, przygotować obiad, odebrać dzieciaki z przedszkola, a potem zajmować się nimi do powrotu ich matki z pracy.

Zresztą Agata wracała z pracy zmęczona, więc tak naprawdę opieka nad dziećmi nadal była na mojej głowie. Na większą pomoc mogłam liczyć jedynie ze strony mojego małżonka, który popołudniami chętnie angażował się w zabawy z wnukami, gdy ja w tym czasie przygotowywałam kolację, sprzątałam czy robiłam pranie. O wymarzonym odpoczynku na emeryturze mogłam zapomnieć.

Jednak miesiąc minął szybko, po nim kolejny, a Agata ani razu nie wspomniała o powrocie do swojego domu. Gdy próbowałam z nią rozmawiać, ucinała temat. W końcu zadzwoniłam do jej męża.

– To Agata ci nie powiedziała? – usłyszałam w słuchawce jego szczere zdziwienie. – Dostałem kontrakt na dwa lata. Agata nie chciała zostać sama z dzieciakami i powiedziała, że chętnie ją przygarniesz na ten czas.

– Chętnie? Na dwa lata? – nie wierzyłam w to, co słyszę. – A co z waszym mieszkaniem?

– Wynajęliśmy je na ten czas, żeby zarabiało na siebie i na raty kredytu. Nie wiedziałaś?

– Nie. Twoja żona nie wtajemniczyła mnie w wasze plany.

– Przepraszam, mamo, byłem przekonany, że to twoja propozycja, tak mi to przedstawiła... – był wyraźnie zmieszany. – Wytrzymasz jeszcze trochę?

– A mam inne wyjście?

Od prawie roku zajmuję się trójką moich wnuków. Kocham je, ale nie tak wyobrażałam sobie odpoczynek na emeryturze. Powoli zaczynam mieć dość i chyba będę musiała jednak przeprowadzić poważną rozmowę z moją córką. Skoro ma tu mieszkać jeszcze ponad rok, to na moich warunkach!

Czytaj także:
„Nie żałuję, że zdradziłam narzeczonego. Romans z milionerem sprawił, że czułam się jak królowa życia”
„Teściowa wiecznie mnie krytykowała i wytykała błędy. Myślała, że weźmie mnie pod pantofel, tak jak męża i syna”
„Pragnęłam być matką, a mój mąż nie widział się w roli ojca. Dał mi pozwolenie, abym zaszła w ciążę z kochankiem”

Redakcja poleca

REKLAMA