„Gdy temperatura w moim małżeńskim łożu ostygła, zacząłem myśleć o zdradzie. Nie sądziłem, że żona ma chrapkę na to samo”

Kiedy mój związek zaczął gasnąć, rozważałem zdradę fot. Adobe Stock, Andrey Popov
„Nie czułem się jeszcze stary. Kiedy jednak widziałem żonę, jak wieczorem idzie do łóżka w sięgającej do kostek spranej flanelowej nocnej koszuli w buraczkowym kolorze, mijała mi ochota na wszystko. Mój kumpel mówił, że nie da się być tyle lat z jedną kobiet, a ja go wyśmiewałem. Ale co jeśli miał rację?”.
/ 16.08.2022 18:30
Kiedy mój związek zaczął gasnąć, rozważałem zdradę fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Byłem w związku przez trzydzieści dwa lata. Mój przyjaciel Tytus, który niedługo żeni się po raz czwarty, kiedyś powiedział, że takich jak ja mamutów powinno się usypiać na koszt podatnika. Ja powiedziałem coś o nierozerwalności związku, wzajemnym zaufaniu, wspólnych wspomnieniach i łączącej mnie z Edytą przyjaźni.

Tytus słuchał wyliczanki i kiwał głową

– Jak zwykle utwierdziłeś sam siebie w przekonaniu, że racja jest po twojej stronie – powiedział. – Tylko że zapomniałeś wymienić najważniejszą cechę związku, jaką jest miłość. No i pożądanie. W waszym związku obu tych spraw już dawno brakuje, prawda?

Niestety, miał rację. Przez kilka kolejnych dni zadawałem sobie trudne pytania, jak: czy po trzech dekadach życie z drugim człowiekiem rzeczywiście jeszcze ma sens? Wiedziałem, że muszę znaleźć odpowiedź, w przeciwnym wypadku przyznałbym Tytusowi rację, a tego nie chciałem. Wówczas mogłoby się bowiem okazać, że tkwię w związku już tylko siłą przyzwyczajenia, choć nadal pragnąłem kochać i być kochanym.

– Nie chcę nawyków, ale spontaniczności – mruknąłem do siebie, gdy spoglądałem w lustro.

Moment później moje drugie „ja” dopowiedziało: „A po tej spontaniczności rozległego zawału serca. Tak?”.

– Widzę, że nasza niedawna rozmowa nie daje ci spokoju – zauważył pewnego dnia Tytus. – Powinieneś więc spotkać się i pogadać z podobnymi tobie frustratami. Dzięki takim spotkaniom – puścił do mnie oko – poznałem swoje dwie poprzednie żony.

Na kartce napisał adres portalu internetowego, gdzie spotykali się ludzie po pięćdziesiątce, którzy (według Tytusa) „nie chcieli jeszcze zdziadzieć”.

Edytę poznałem w podstawówce

W trzeciej klasie zacząłem wypisywać na murach swoje dziecięce oświadczenie woli, czyli: „KTIWCSEM”, co w rozwinięciu znaczyło, „kocham tylko i wyłącznie całym sercem Edytę M.”. Pod koniec ósmej klasy zostaliśmy parą, w „narzeczeństwie” przechodziliśmy ogólniak i szkołę pomaturalną. Edyta była bardziej rozsądna ode mnie – ja oświadczyłem się jej zaraz po maturze, ona jednak stwierdziła, że mamy przed sobą całe życie, więc na razie powinniśmy zadbać o wykształcenie. Dlatego ślub wzięliśmy dopiero trzy lata później.

Pierwsze dziecko pojawiło się na świecie pięć lat po tej ceremonii. W tym względzie mojej żonie też się nie śpieszyło i co rusz powtarzała swojej i mojej mamie, że chcemy trochę użyć życia, nim zagrzebiemy się w pieluchy.

Dwadzieścia kolejnych lat spędziłem w licznych rozjazdach. Posyłano mnie w sprawach firmowych po całej Polsce. W tamtym czasie byłem przystojnym facetem i nieraz widziałem kuszące spojrzenia ładnych dziewczyn. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, żeby zrobić skok w bok.

– Co taka dziewczyna może mi dać, czego nie ma moja żona? – pytałem Tytusa. – Natomiast Edyta może mi dać coś, czego nie da obca.

– Czyli?

Miłość.

– Pierwszy raz spotykam faceta, który choćby i mógł, to nie ma ochoty skubnąć sobie czegoś na boku.

– Bo może w przeciwieństwie do innych facetów poważniej traktuję przysięgę małżeńską, co?

Kiedy jednak minęło trzydzieści parę lat, zacząłem mieć do życia coraz większą pretensję, że dawne wzloty, niecierpliwości i drobne upadki odeszły do lamusa.

Nie czułem się jeszcze stary

Kiedy jednak widziałem żonę, jak wieczorem idzie do łóżka w sięgającej do kostek spranej flanelowej nocnej koszuli w buraczkowym kolorze, mijała mi ochota, żeby nawet myśleć o sobie samym, że jeszcze nie zatraciłem małżeńskiego wigoru. Pewnego piątkowego wieczoru, gdy siedziałem sam w domu, bo Edyta tradycyjnie pojechała do teściowej zrobić jej porządki, postanowiłem zajrzeć pod adres podany przez Tytusa.

Poinstruowany przez program, bez wahania wybrałem sobie internetowy pseudonim – Tristan. Imię to należało niegdyś do rycerza króla Marka, władcy Kornwalii. Tristan zdobył wieczną sławę tym, że zobowiązał się przywieźć królowi narzeczoną, irlandzką księżniczkę Izoldę. Niestety, w czasie podróży młodzi wypili napój miłosny, który połączył ich serca na wieki.

No cóż, nawet żona zawsze powtarzała, że jestem romantykiem… Kiedy wreszcie wszedłem na forum, najpierw przypatrzyłem się toczonym tam rozmowom. Ludzie opowiadali głównie o małżeńskich problemach. Jednak w miarę szybko uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie chodzi im tylko o zwierzenia, a o spotkanie kogoś, z kim można byłoby umówić się w realu i spędzić jedną lub kilka upojnych pozamałżeńskich nocy.

– Szczerze mówiąc, trochę zapachniało mi to agencją towarzyską, nad którą nikt nie sprawuje kontroli – oświadczyłem Tytusowi.

– Może tego ci właśnie potrzeba? – mrugnął okiem, a ja udałem, że to podejrzenie mnie oburzyło.

Chyba jednak miał rację, bo wkrótce wsiąkłem w internetowe rozmowy z uszami. A stało się to za sprawą pewnej kobiety, która przybrała sobie nick… Izolda. Kiedy tylko zobaczyłem ją na stronie forum, natychmiast spytałem, czy miałaby ochotę pogadać ze mną prywatnie, poza ogólnym czatem. Zgodziła się, bo i ona pomyślała, że widać los chce nas ze sobą spiknąć… Tristan i Izolda. Nie potrzeba mocniejszego wskazania.

To było coś niesamowitego

Od razu poczułem w Izoldzie bratnią duszę. Rozmawialiśmy o życiu i filmach, marzeniach i książkach, rozczarowaniach i naszych hobby. Ona miała świeże spojrzenie na temat, a i ja ją też zaskakiwałem. Ciągle było nam mało i zawsze żegnaliśmy się z ociąganiem i niechęcią.

Dużo dowiedziałem się od Izoldy o jej szarym i pustym życiu, o mężu, który chodzi po domu w rozciągniętych gaciach, bo ma węża w kieszeni i żałuje pieniędzy na kupno nowych. Wspominaliśmy dawne małżeńskie uniesienia i zastanawialiśmy się, gdzie to wszystko odeszło, dlaczego ja z żoną, a ona z mężem nie potrafimy powiedzieć sobie, co byśmy chcieli zmienić w związkach.

– Ja boję się, że on mnie wyśmieje, powie, że jestem już stara baba, a chcę zachowywać się jak nastolatka – pisała Izolda.

– Albo że moja żona powie, że w naszym wieku już nie wypada się tak zachowywać – dodawałem. – I klops.

– I klops.

W każdy piątek wieczorem czekałem na kolejne spotkanie. Miałem wtedy dom dla siebie, gdyż Edyta, jak zwykle, jechała do mamy. Kilka tygodni biłem się z myślami, czy powinniśmy z naszą znajomością przejść na kolejny poziom. Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństw, ale zbyt dużo myślałem o internetowej przyjaciółce, żeby to sobie odpuścić. Więc pewnego dnia poprosiłem Izoldę, żeby przysłała mi swoje zdjęcie. A ja przyślę jej swoje.

Bałem się, że ją spłoszyłem

Wreszcie napisała, że wolałaby, abyśmy po raz pierwszy zobaczyli się w realu, w kawiarni. Dobrze, że nikogo w domu nie było, bo jak nastolatek podskoczyłem do góry. Ponieważ w najbliższy piątek oboje mieliśmy imprezy rodzinne, postanowiliśmy się spotkać za dwa tygodnie. To były dziwne dni. Z jednej strony nie mogłem się doczekać, by zobaczyć Izoldę, z drugiej… zaczęło do mnie docierać, że to chyba byłaby zdrada żony.

Zwłaszcza że w oczach Edyty, gdy na mnie patrzyła, a potem szybko umykała spojrzeniem w bok, dostrzegłem lęk. Kobiety potrafią przeczuć tyle rzeczy, a ja, jak się okazało, nie chciałem być oszustem, który po cichu wykrada się z domu na spotkanie z kobietą, która zafascynowała go swoimi wypowiedziami.

Przecież w domu była żona, z którą spędziłem trzydzieści dobrych lat życia. Ot, dylemat. Oczywiście mogłem zapomnieć o Izoldzie, ale wtedy nic w moim życiu by się nie zmieniło, a jeśli już, to na gorsze. Uznałem, że muszę być mężczyzną. Czas było wziąć byka za rogi i mieć nadzieję, że z tego zderzenia nie wyjdę śmiertelnie poturbowany.

W czwartek wieczorem usadziłem Edytę na wprost siebie i trzymając ją za dłonie, zacząłem opowiadać. O moich rozmowach z Tytusem i o tym, jak pewnego dnia zajrzałem na portal internetowy. O spotkaniu z kimś, kto ukrył się pod nickiem Izolda. I o tym, jak cudownie mi się z tą kobietą rozmawiało.

– I umówiliśmy się na jutro, ale… Ja… Kochanie, ja musiałem ci o tym powiedzieć.

Na twarzy Edyty odbijały się różne emocje i tylko czekałem, jak zaraz zacznie się totalna małżeńska awantura. I nagle z jej oczu popłynęły łzy.

– Ja też chciałam ci coś powiedzieć… – wyszlochała, a ja zmartwiałem.

O czym?!

Izolda to ja. Było mi tak smutno i źle… – i nagle uśmiechnęła się. – Ale przecież już wszystko wiesz, prawda?

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie tak, jakby każde z nas odkryło przed sobą nieznaną mu wcześniej osobę. Potem zaczęliśmy się śmiać, tulić i całować. Długo nie byłem tak szczęśliwy jak tamtego wieczoru i nocy. Następnego dnia postanowiłem z Edytą porozmawiać o pewnej istotnej dla mnie sprawie.

– Wiesz, Izolda powiedziała mi o mężu, który chodzi w rozciągniętych gaciach. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, może byśmy poszli kupić mnie i… tobie coś fajnego do spania?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA