„Córka była aniołkiem, kiedy tylko czegoś od nas chciała. Niestety, natychmiast się zmieniała, gdy to dostawała”

Byłam świadkiem śmierci fot. Adobe Stock, HASPhotos
„Co gorsza, do kampanii zostali wciągnięci inni członkowie rodziny: teściowie oraz młodsza córka, która pod wpływem Malwiny również zaczęła być monotematyczna. Patrząc na psie plakaty, odpierając dobre rady rodziców oraz nieustannie oskarżani o bezduszność, żyliśmy z żoną jak w oblężonej twierdzy”.
/ 18.03.2023 15:15
Byłam świadkiem śmierci fot. Adobe Stock, HASPhotos

Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Tylko dlaczego akurat wtedy, kiedy byłem zmęczony, zniechęcony do świata i ludzi, i kompletnie nie miałem ochoty się tym zajmować? Takie pytanie nachodzi każdego nieszczęśliwca, któremu akurat zepsuł się samochód, uciekł mu pociąg albo kiedy został skrojony z portfela.

Na niechciane wydarzenia nigdy nie ma dobrej pory

Na to również nie było, chociaż należało się spodziewać, że wcześniej czy później problem się objawi. Słodkie pyszczki na okładkach kolorowych pism, wszechobecna propaganda promująca psa jako najlepszego przyjaciela dziecka w każdej sytuacji oraz przykład wielu kolegów i koleżanek z klasy dały owego dnia efekt w postaci kategorycznego żądania:

– Tato, ja chcę psa!

Malwinka stała przede mną z buńczuczną miną i zmarszczonymi brwiami. Po jej zacietrzewieniu widać było, że spodziewa się odmowy. I słusznie. Spojrzałem na nią wzrokiem ciężkim niczym ołów i odparłem:

– Malwinko, tutaj…? Pies? U nas, w tym ciasnym mieszkaniu, gdzie nie można się was doprosić tygodniami o posprzątanie pokoju? Ten biedny zwierzak z miejsca by się rozchorował i zdechł gdzieś wśród tego bajzlu i kurzu. A spacery poranne, popołudniowe i wieczorne? Przecież ty nierzadko za kwadrans ósma rano jesteś jeszcze w piżamie! A wyjazdy wakacyjne? Pies musi mieć miejsce w samochodzie, nie każdy hotel przyjmuje zwierzęta, nie mówiąc o wejściu na plażę. I nie zapominajmy też o żywieniu stwora…

Popełniłem błąd. Zamiast krótkiego i stanowczego „nie” przeciw „genialnemu” pomysłowi zaserwowałem córce wiązankę argumentów, które kompletnie jej nie zniechęciły, a tylko otworzyły pole do dyskusji.

– Zawsze mówiłeś, że ruch to zdrowie, a przy piesku będę musiała się ruszyć i wyjść. Poza tym sprawdziłam wszystkie kempingi i kwatery, na których byliśmy w ostatnich latach. Tylko w jednym miejscu nie przyjmowali zwierząt. No i piesek, którego bym chciała, je jak wróbelek, tyle co nic.

– A jakiego byś chciała? – zapytałem.

Ledwo znak zapytania wykwitł na końcu tego zdania, dotarła do mnie ponura prawda – oto popełniłem kolejny błąd, i to fatalny, bo przesuwający dyskusję o poziom wyżej; już nie mówiliśmy o psach w ogóle, lecz o konkretnej rasie.

Och, chciałabym mieć yorka – wyszeptała moja księżniczka, wzruszona niemal do łez.

Następnie dodała tonem pełnym zachwytu:

– To takie słodziaczki!

– O, rany! Małe, włochate i głośne – zadrwiłem, co się Malwince oczywiście nie spodobało.

I tak go zdobędę, choćby nie wiem co, wiesz? – wycedziła przez zęby, po czym odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego pokoju.

Nie łudziłem się, że sprawa umrze śmiercią naturalną. Skoro temat raz został tknięty, wracał jak bumerang i przewijał się w naszych rozmowach przez kilka następnych miesięcy. Na ścianach w pokoju Malwiny pojawiły się plakaty z psami, głównie yorkami, półki zapełniły się poradnikami o sposobach dbania o psy, a każde wyjście z domu zawierało w sobie pierwiastek psiej propagandy. Poczynając od pełnych ubolewania westchnień nad nudą samotnych (czytaj: bez psiego towarzysza) przechadzek, kończąc na wskazywaniu nam każdego zadowolonego spacerowicza ze zwierzęciem u boku. Mieliśmy z żoną nadzieję, że w końcu jej przeszło, gdy przez tydzień nie wspomniała ani razu o yorkach w roli leku na całe zło. Zachęcony niespodziewaną „ciszą w eterze” postanowiłem wybadać sprawę.

– Tak, tatusiu. Nie jestem już taka pewna, że chcę yorka… – usłyszałem i w duchu już zatarłem ręce z radości.

Niestety córeczka dokończyła myśl

– Wiesz, shih tzu też jest śliczny.

Odszedłem z kwaśną miną. Co gorsza, do psiej kampanii zostali wciągnięci inni członkowie rodziny: teściowie oraz młodsza córka, która pod wpływem Malwiny również zaczęła być monotematyczna. Patrząc na psie plakaty, odpierając dobre rady rodziców oraz nieustannie oskarżani o bezduszność, żyliśmy z żoną jak w oblężonej twierdzy. Czułem, że jak tak dalej pójdzie, mury naszego oporu w końcu padną. Należało użyć fortelu. Dlatego zgodziliśmy się na zwierzę, ale postawiliśmy jednocześnie Malwinie kilka drakońskich warunków, czyli niemalże nie do spełnienia. Córka się zgodziła.

– Czyli dostanę psa w wakacje, jeśli w roku szkolnym wygram konkurs języka angielskiego na szczeblu krajowym, codziennie będę wychodzić na przechadzkę przed szkołą i po szkole z Reksiem – wskazała na swojego ulubionego pluszaka. – Poza tym mam utrzymywać porządek w pokoju, wyrzucać śmieci bez napominania, myć gary po obiedzie oraz zapracować na koniec roku na świadectwo z wyróżnieniem. Tak?

– Tak – potwierdziliśmy.

– Łatwizna – nasza starsza latorośl uśmiechnęła się lodowato i z poczuciem wyższości. – Pies już jest mój.

Od tego dnia nastała era zimnej wojny domowej. Malwina przestała mówić o psach, zaczęła natomiast z żelazną dyscypliną realizować punkty naszej umowy. Zniknęła gdzieś rozczochrana, ziewająca rano dziewczynka, a w jej miejsce pojawiła się punktualna, kompletnie ubrana i uczesana panienka wychodząca na dwór z pluszakiem w rękach, nawet w deszcz. Codziennie również można ją było spotkać przy zmywarce i zlewie, gdzie trochę dbała o czyste talerze, a trochę pilnowała młodszej siostry, którą zagoniła do wspólnej walki o włochatego przyjaciela. Oceny bardzo dobre i celujące stanowiły u Malwiny standard, ale awans w konkursie językowym na szczebel krajowy – to już było wyzwanie. Nasza pierworodna uczyła się jednak pilnie i z determinacją. Na ścianach pojawiło się mnóstwo karteczek z angielskimi słówkami i zwrotami, w większości odnoszącymi się oczywiście do psów. Podsumowując, im dalej w las, tym bardziej miny nam zrzedły, a po kilkunastu tygodniach wiedzieliśmy już, że przegraliśmy tę walkę. I niedługo albo przywitamy się z nowym, szczekającym mieszkańcem naszego ciasnego lokum, albo stracimy w oczach dziecka – jako nędzni krzywoprzysięzcy. Pewnego dnia jednak sytuacja odwróciła się o 180 stopni.

Zostaliśmy wezwani do szkoły w trybie pilnym

Malwina coś przeskrobała. Gdy usiedliśmy przed obliczem pani dyrektor, ta roztoczyła przed nami ponurą wizję moralnego upadku naszej córki, która bez powodu zaatakowała swoją koleżankę, powodując u niej potłuczenia i obtarcia naskórka. Obniżona ocena z zachowania to była najmniej dotkliwa z możliwych kar. Gdyby pani dyrektor znała całą historię z „psimi” warunkami, zapewne nie użyłaby słowa „lekka” na taką karę. Obiecawszy solennie poprawę i wzmożenie wysiłków pedagogicznych, wyszliśmy z żoną z budynku szkoły, usiedliśmy na najbliższej ławce i zapatrzyliśmy się w dal.

– Wygląda na to, że temat yorka mamy z głowy… – westchnąłem.

– Ano na to wygląda – potwierdziła ponurym tonem moja żona.

Pani dyrektor nie zapomniała wszak dodać, że w tym roku świadectwo z czerwonym paskiem będzie poza zasięgiem Malwiny. Niby sytuacja ułożyła się po naszej myśli, ale wcale nie czuliśmy zadowolenia. Posiedzieliśmy na ławce jeszcze dobre pół godziny, omawiając sytuację, postawę córki, powód bijatyki oraz naszą reakcję. Po powrocie do domu zastaliśmy tam obraz nędzy i rozpaczy. Pluszowy Reksio leżał rzucony w kąt, oczywiście nikt go nie wyprowadził po szkole. Bałagan w pokoju panoszył się jak za dawnych czasów przed wojną o psa. Wśród tego pobojowiska na łóżku zalegała nasza córka i szlochała.

– To tamta zaczęła! Powiedziała, że jestem stuknięta z tymi psami. No to nie wytrzymałam! – tłumaczyła, zalewając się łzami. – A teraz mam mieć gorsze zachowanie. I nici z yooorkaaa! –zawyła w poduszkę.

Staliśmy nad nią ze smętnymi minami.

– Córeczko, niestety muszę przyznać, że twoja koleżanka miała trochę racji. Ty naprawdę jesteś stuknięta na punkcie psów – zacząłem.

Malwina rozpłakała się jeszcze bardziej, ja zaś kontynuowałem:

– Jednak uważamy z mamą, że trzeba walczyć o swoje. Tyle że nad metodami powinnaś popracować i nieco delikatniej obchodzić się z bliźnimi, nawet jeśli ci brużdżą.

– Podziwialiśmy z tatą twoje starania o psa w ostatnich miesiącach i dążenie do spełnienia postawionych warunków. I właściwie je spełniłaś – dodała moja małżonka.

– Dlatego zdecydowaliśmy się kupić ci tego psa. Zasłużyłaś na niego, Malwinko – podsumowałem.

– Hurra! – szlochające, spuchnięte oczy nagle zapłonęły blaskiem szczęścia. – Jesteście boscy!

Kilkanaście dni później nasza rodzina powiększyła się o nowego członka: piszczącego i gryzącego wszystko wkoło psiaka. Oczywiście zasikał nam wiele razy dywan, a entuzjazm dziecka do wychodzenia z nim na spacery spadał wraz upływem każdego kolejnego miesiąca, uzyskując w okolicy grudnia poziom zerowy. No i rzecz jasna nie mogliśmy pojechać wszędzie na wakacje, a wszelkie plany wyjazdowy musiały zostać skoordynowane z potrzebami psa. Niemniej po ponad roku nadal uważam, że było warto. Nasza córka nauczyła się determinacji i wytrwałości w walce o swoje cele. A ja… no cóż, obecnie nie wyobrażam sobie domu i rodziny bez tego małego, kudłatego zakapiorka. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA