„Codzienność zabijała moje małżeństwo, nie było w nim za grosz romantyzmu. Młodsza koleżanka pokazała mi, jak to zmienić”

kochające się małżeństwo fot. Adobe Stock, Tijana
„Byłam mężatką ze sporym stażem i dawno już zapomniałam, co znaczy mówić własnemu mężowi „Kocham cię…”. Im dłużej razem siedziałyśmy, tym boleśniej docierało do mnie, że wszelkie porywy serca są już daleko za mną. Ja i mój Waldek funkcjonowaliśmy jak doskonale dobrany team. W naszym małżeństwie każde z nas miało swoje zadania i obowiązki do wykonania”.
/ 24.02.2023 11:15
kochające się małżeństwo
fot. Adobe Stock, Tijana

Z urzędu pracy przysłano do nas stażystkę, ja miałam zająć się jej szkoleniem. Nie byłam zachwycona, bo lubię ciszę i spokój, a kiedy pochylam się nad bilansami, nawet radio mnie denerwuje. Zrobiłam jednak dobrą minę do złej gry i obiecałam szefowej, że pomogę dziewczynie.

Ania, bo tak miała na imię stażystka, zaczęła pracę od poniedziałku. Wyglądała na dobrze ułożoną, co trochę mnie uspokoiło; w dodatku była po szkole ekonomicznej. Odetchnęłam z ulgą, że nie jest tak zielona, jak przewidywałam. 

W sumie nie miałam z nią większych problemów, bo dziewczyna była pojętna i sprawnie wykonywała wszystko, co jej zlecałam. Miała tylko jedną wadę: często rozmawiała przez telefon. Albo dzwoniła do swojego chłopaka, albo odbierała połączenia od niego.

Nie były to długie pogawędki, bo po kilku zdaniach kończyła rozmowę, jednak skutecznie wyprowadzały mnie z równowagi.

– Słodka była ta karteczka, którą wsunąłeś mi do torebki… – szczebiotała słodkim głosem. – Do zobaczenia w domku, mój Tygrysie!

Kiedy ostatnio mówiłam mu coś miłego?

Długo nie mogłam zrozumieć, co mnie w tych rozmowach tak irytuje. Dziewczyna była w miarę dyskretna i rozmawiała po cichu,  lecz wszystkie wypowiadane przez nią miłe słówka ze zdwojoną mocą brzęczały mi w głowie.

Strasznie go kocham – mówiła czasem, jakby szukając u mnie zrozumienia.

Ja jednak byłam mężatką ze sporym stażem i dawno już zapomniałam, co znaczy mówić własnemu mężowi „Kocham cię…”. Im dłużej razem siedziałyśmy, tym boleśniej docierało do mnie, że wszelkie porywy serca są już daleko za mną. Ja i mój Waldek funkcjonowaliśmy jak doskonale dobrany team. W naszym małżeństwie każde z nas miało swoje zadania i obowiązki do wykonania.

Wyprasowałaś mi koszulę?! –  często mój mąż wykrzykiwał z łazienki, najwyraźniej oczekując, że podniosę się z fotela i biegiem przyniosę mu pachnącą koszulę.

– Musisz pojechać z autem do mechanika, klocki coś ostatnio mi piszczą – komenderowałam, kiedy mój samochód szwankował.

Odbierz jutro Tomka od mojej mamy, bo mam zebranie w pracy – mówił Waldek, a ja nie pozostawałam mu długo dłużna:

– Zrób zakupy w supermarkecie. Na stole masz listę…

Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mój mąż powiedział, że ładnie wyglądam. Ze smutkiem skonstatowałam, że Waldek nawet nie zauważył, jak bardzo niedawno schudłam. Jednak musiałam być szczera: ja też nie mówiłam mu niczego miłego. Chyba jak każda kobieta chciałam widzieć podziw w oczach męża i słyszeć komplementy, dzięki którym bym rozkwitła. 

„A gdyby zastosować sposób Ani i zacząć go kokietować?” – zastanowiłam się, bo sama widziałam, jakie to przynosi efekty. Nie miałam kokieterii we krwi, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie mogłabym się jej nauczyć. Tym bardziej że miałam przed sobą mistrzynię w tej dziedzinie…

Kilka ciepłych słów może zdziałać cuda

– Walduś, podasz mi kocyk? Jest w komodzie – zapytałam męża jeszcze tego samego wieczoru, siląc się na bardzo miły uśmiech.

Nie przyszło mi to łatwo, ale postanowiłam nie rezygnować z raz obranego planu.

O dziwo, mój mąż wcale nie był zaskoczony, że mówię do niego tak czule. Podał mi koc i nawet okrył mi nim dokładnie stopy.

– Ale to przyjemne – wymruczałam, przymykając oczy.

Waldek popatrzył na mnie. Byłam pewna, że zaraz zapyta, czy dobrze się czuję. Nie dość, że nazywam go Waldusiem, co nigdy mi się nie zdarzało, to jeszcze rozkosznie mruczę z zadowolenia.

– Zrobię ci herbaty, Asiu – powiedział i poszedł do kuchni.

Nie wierzyłam własnym oczom. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio zrobił coś dla mnie nieproszony.

– Z sokiem malinowym? – wychylił się zza kuchennych drzwi i uśmiechnął się do mnie. – Może obejrzymy razem jakiś film? – zapytał na dodatek.

Tak dawno tego nie robił!

Wolał, widząc moją kwaśną minę, ukryć się w swoim pokoju i spędzić wieczór przy komputerze, albo razem z naszym synem – przy konsoli do gier. Teraz jednak Tomka nie było w domu, a my mieliśmy wieczór tylko dla siebie.

–  Z przyjemnością, skarbie! – odpowiedziałam, robiąc mu obok siebie miejsce na kanapie.

Waldek podjął reguły nowej gry i wsunął się obok mnie pod koc. Dobrze mi było tak leżeć obok niego i razem zaśmiewać się do łez z komedii, którą włączył.

Postanowiłam iść za ciosem i następnego ranka, kiedy już jak zwykle przygotowałam mu kanapki do pracy, na wierzch plastikowego pojemnika z sałatą włożyłam karteczkę z serduszkiem, które namalowałam naprędce mazakiem.

Kiedy Waldek wrócił z pracy, osłupiałam. Ucałował mnie, podał bukiet tulipanów i powiedział:

Zabieram cię na kolację.

Najpierw mnie zatkało, ale potem pobiegłam się przebrać.

– Ładnie wyglądasz i chyba… zeszczuplałaś ostatnio? – zauważył mój mąż, patrząc na mnie tak, jak od dawna nie patrzył.

„A więc kilka ciepłych słów może zdziałać cuda! Muszę się tego trzymać” – obiecałam sobie i powiedziałam z uśmiechem:

– Chodźmy, mój Tygrysie. Jestem gotowa na randkę.

Czytaj także:
„Mąż zupełnie nie okazuje mi uczuć. Mówi, że mam się cieszyć, że nie pije i mnie nie zdradza, a nie oczekiwać gwiazdek z nieba”
„W małżeństwie wiało nudą, a romans miał być odskocznią. Teraz ktoś mi grozi, że wyjawi mój sekret mężowi”
„Ramiona kochanka miały być tylko odskocznią od nudnego rodzinnego życia. Okazały się pułapką, z której nie ma ucieczki”

Redakcja poleca

REKLAMA