Dwa miesiące temu dostałam pierwszy list od tego wstrętnego szantażysty. Dobrze, że to ja wyjmowałam listy ze skrzynki. Ciarki mnie przechodzą na myśl, co by było, gdyby ten list wpadł w ręce mojego męża. Wprawdzie na kopercie było moje imię, ale nie była zaklejona. „Za 10 tysięcy mogę milczeć” – brzmiało to jak oferta, ale była w tym zawarta wyraźna groźba. Nie miałam wątpliwości, że chodzi o mój nieszczęsny romans. To miała być tylko odskocznia od szarej codzienności…
Z Wojtkiem poznaliśmy się na studiach, rok przed obroną wzięliśmy ślub. Kiedy odebraliśmy dyplomy, okazało się, że psychologia to były fajne studia, ale perspektywa pracy raczej marna. Ja się zaczepiłam jako psycholog w zakładzie karnym. Wojtek dostał propozycję pracy w zespole szkół. Nasze pensje były niskie, ale wystarczało na podstawowe wydatki.
Wojtek zawsze miał zdolności manualne i od dziecka marzył o fachu jubilera. I chociaż został psychologiem, to dziecięce marzenie ciągle w nim tkwiło. Zaczął interesować się kursami specjalistycznymi. Jego konsekwencja dała efekty. Zrobił uprawnienia i zatrudnił się w prywatnym warsztacie jubilerskim. Tam sporo się nauczył. Pół roku później postanowił iść na swoje.
– Po co mamy pracować na kogoś innego? – zaczął któregoś dnia. – Weźmy kredyt i otwórzmy własną pracownię.
– My? – zdziwiłam się. – A niby co ja miałabym tam robić?
– Ty jesteś taka zorganizowana – przymilał się – mogłabyś to wszystko ogarniać.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – miałam spore wątpliwości.
– Nauczę cię naprawiać drobną biżuterię, zerwane korale – kusił.
Po miesiącu namawiania złamał mój opór i zgodziłam się na realizację jego pomysłu. Dostaliśmy dofinansowanie na rozpoczęcie działalności, wzięliśmy niewielki kredyt i wystartowaliśmy. Wbrew moim obawom szło nam nieźle. Nie było na początku kokosów, ale w sumie zarabialiśmy znacznie więcej niż poprzednio. Po dwóch latach nasz warsztat bardzo się rozwinął. Wojtek miał już stałą klientelę. Nic dziwnego. Z powierzonego złota potrafił robić prawdziwe cuda. Był tym zachwycony, odniósł sukces.
Tymczasem ja powoli zaczynałam czuć się osaczona jego ciągłą obecnością. Praktycznie całą dobę byliśmy razem, a w pracowni czułam się trochę jak piąte koło u wozu. Nizałam na żyłkę zerwane koraliki i to raczej nie była twórcza praca. Byłam coraz bardziej sfrustrowana. W tajemnicy przed Wojtkiem zaczęłam szukać innego zatrudnienia.
– Dostałam propozycję pracy w prywatnej klinice leczenia uzależnień – odważyłam się powiedzieć dopiero wtedy, kiedy zostałam już praktycznie zatrudniona.
– No ale jak to? Zostawiasz mnie? – Wojtek wydawał się przerażony.
– Nie ciebie – przytuliłam się do niego – tylko tę beznadziejną pracę w naszej firmie.
W nowym miejscu poczułam się jak ryba w wodzie
Młody zespół przyjął mnie od razu przyjaźnie. Klinika zatrudniała sześciu psychologów. O dziwo, w tym dość sfeminizowanym zawodzie tu było aż trzech mężczyzn. Tylko najstarszy z nich, Jurek, był żonaty. Dwaj pozostali i obie koleżanki cieszyli się na razie wolnością singli. Jak się okazało, po pracy wszyscy chętnie wychodzili razem do pobliskiego pubu. Pierwszego dnia poszłam z nimi, bo to było takie trochę powitalne wyjście dla mnie. Okazało się, że piwko to tylko hasło na dobry początek. Zadzwoniłam do Wojtka, że będę trochę później. Jednak koło dziewiątej podziękowałam i grzecznie wróciłam do domu.
W pracy było ciekawie. Na początek dostałam dwóch alkoholików i jedną uzależnioną od leków. Dni mijały szybko. W przerwach na lunch wszyscy razem wychodziliśmy do barku w sąsiednim budynku, królestwie jednej z wielkich korporacji. Korpoludki przychodziły najczęściej koło południa. Czasami podśmiewaliśmy się z ich garniturków i nieustannego pośpiechu. Przez ten wygląd i zachowanie wyglądali, jakby byli sklonowani.
Jedno spotkanie, drugie, potem to poszło lawinowo
Pewnego dnia nie poszłam na obiad z całą ekipą, bo nie mogłam przerwać spotkania z moją podopieczną. Kiedy wreszcie byłam wolna, wszyscy już zdążyli wrócić. Nie bardzo miałam ochotę iść sama, ale byłam zbyt głodna, żeby z tego zrezygnować. W barku było niewiele ludzi.
– Nie ma kolejki – usłyszałam za plecami – ale i nie bardzo jest co jeść.
Odwróciłam się i zobaczyłam sympatycznie uśmiechniętego blondyna. Widywałam go tu prawie codziennie.
– Spóźniliśmy się – wzruszyłam ramionami – zostały tylko resztki.
– Nie jedzmy tego – szepnął konfidencjonalnie – tu obok jest fajna niedroga knajpka z fantastycznymi pierogami.
– Nie mam za wiele czasu…
– Ja też – powiedział i szybko dodał: – To tuż za rogiem, więc nie zajmie nam dużo więcej czasu niż zjedzenie tutaj.
Przy wspólnym obiedzie dostrzegłam w moim korpoludku człowieka z krwi i kości. Łukasz okazał się inteligentnym i zabawnym rozmówcą. Pracował w dziale prawnym z nadzieją, że nabyte tam doświadczenie pozwoli mu zostać kiedyś dobrym radcą prawnym. Kiedy wróciłam do firmy, powitały mnie tajemnicze uśmieszki.
– To dlatego nie chciałaś z nami iść, cwaniaro – zaczęła Basia.
– Przystojniak – skwitowała Agata.
– Dziewczyny, dajcie spokój – nie rozumiałam, o co im chodzi. – Spotkaliśmy się przypadkiem w barku. Ponieważ już prawie nic nie było, poszliśmy na pierogi.
– Bo to się zwykle tak zaczyna… – Jurek zanucił stary przebój.
Wzruszyłam ramionami i poszłam do swojego gabinetu. Miałam tego dnia jeszcze dwóch pacjentów. Skończyłam wcześniej i chciałam wymknąć się niepostrzeżenie. Nie udało się.
– A dokąd to? – zaskoczył mnie Artur. – Do domku czy na randkę?
– Idziemy na piwko – rzucił Marek. – Przyłączysz się do nas?
– A może nie masz dla nas czasu? – zapytała niby żartem Aga.
Wiedziałam, że jeśli będę się wykręcać, to nazajutrz nie dadzą mi żyć. Piwko jak zwykle przeciągnęło się do późnego wieczora. Szczerze mówiąc, to nie bardzo spieszyło mi się do domu. Pomyślałam, że Wojtek pewnie jak zwykle drzemie przed telewizorem. Ostatnio tak spędzał wszystkie popołudnia. Kiedy namawiałam go na jakieś wyjście, mówił, że jest zmęczony po całym dniu pracy. Ja lubiłam fajne miejsca, dobre towarzystwo.
Może dlatego dwa dni później przyjęłam zaproszenie Łukasza. Po pracy poszliśmy na obiad, a potem odprowadził mnie do domu. Okazało się, że mieszka dwie ulice dalej. Sama nie wiem, kiedy nasza niezobowiązująca znajomość zaczęła przeradzać się w coś poważniejszego. Pierwszy raz wylądowaliśmy w łóżku po dwóch tygodniach. Zerwaliśmy się w ciągu dnia z pracy i pojechaliśmy do Łukasza. Potem to już poszło lawinowo. Łapaliśmy każdą chwilę, żeby być razem. I tak zaczęłam być w domu gościem. Bo dla dobra kontaktów towarzyskich z kolegami z pracy, od czasu do czasu szłam z nimi po pracy na piwo.
Wojtek zdawał się nie dostrzegać tego, że oddalamy się od siebie. Prawie nie rozmawiamy, bo albo on śpi, albo mnie nie ma. Imieniny Agi świętowaliśmy w klubie. Zaproponowała, żebym przyszła z Wojtkiem, bo wszyscy chcieli go wreszcie poznać. Oczywiście odmówił, bo nie będzie w tygodniu szlajać się po klubach, kiedy na drugi dzień rano trzeba iść do pracy. Tak mnie tym wkurzył, że nieźle zabalowałam i wróciłam grubo po północy.
– Musimy porozmawiać – Wojtek zaskoczył mnie, kiedy tylko weszłam.
– Przepraszam, ale wiesz… – zaczęłam.
– Pracujesz tam dopiero cztery miesiące – był wyraźnie wkurzony – a już nie wiem, który raz wracasz po nocy i nie całkiem trzeźwa.
– Nie mogę spotkać się ze znajomymi? – też się zezłościłam. – A co, może mam siedzieć z tobą przed telewizorem?
– Nie, ale może chciałbym, żeby po pracy czekała na mnie żona z obiadem – rzucił z pretensją – a nie pusty dom.
Aż się zagotowałam.
– Jak zależy ci na domowych obiadkach, to wynajmij sobie gosposię!
Po tej kłótni nastąpiły tak zwane ciche dni. Nie odzywaliśmy się do siebie pełni pretensji i najchętniej schodziliśmy sobie z drogi. W końcu przestaliśmy się na siebie boczyć i postanowiliśmy poważnie porozmawiać. Wojtek przyznał, że za bardzo na mnie naskoczył. Ja przyrzekłam, że więcej czasu będziemy spędzać razem. Odetchnęłam z ulgą, bo przecież kocham tego mojego Wojtasa.
Zerwałam z Łukaszem, rzadziej dawałam się namawiać na piwko po pracy. Z kolei Wojtek kilka razy dał się namówić na jakieś wyjście. Wszystko zaczęło się jakoś układać, a tu ten anonim. Wbrew moim oczekiwaniom szantażysta nie odpuścił. Następnego dnia znowu dostałam kopertę z pogróżkami. Tym razem napisał, że nie żartuje, i jeśli za 5 dni nie dostanie 10 tysięcy, o wszystkim dowie się mój mąż.
Nie miałam pojęcia, skąd wziąć tyle forsy. Mamy wspólne konto, więc wyjęcie z niego takiej sumy, bez wzbudzenia podejrzeń i niewygodnych pytań ze strony Wojtka, nie wchodziło w grę. Chciałam wziąć szybki kredyt, ale wniosek kredytowy musiałby podpisać także mój mąż. Nierealne z powodów jak wyżej.
Dałabym wiele, żeby dowiedzieć się, kim jest szantażysta. Może jakoś bym się z nim dogadała. Z drugiej strony, cały czas miałam nadzieję, że to głupi żart… Wtedy przyszedł ten SMS: „Jutro o 11 zostaw torbę z forsą pod ostatnią ławką na skwerze przy kościele”. Przez chwilę nawet przeszło mi przez myśl, że to może być Łukasz. Kiedy mu o wszystkim powiedziałam, był autentycznie zaskoczony.
– Ja na twoim miejscu wynająłbym detektywa – poradził.
Agencję detektywistyczną znalazłam w internecie. Ku mojemu zdumieniu nie powitał mnie przystojny detektyw z kilkudniowym zarostem i w wymiętym kapeluszu. Biuro detektywistyczne prowadziły dwie kobiety. Szybko doszłyśmy do porozumienia.
– To nie wygląda na profesjonalne działanie – skwitowała szefowa biura. – Mam przeczucie, że łatwo da się tę osobę złapać.
Ustaliłyśmy, że włożę pocięty papier do brezentowej torby i umieszczę ją we wskazanym miejscu. Potem oddalę się, bo szantażysta może mnie obserwować. Resztą zajmą się moje detektywki. Po wszystkim do mnie zadzwonią. Siedziałam w pobliskiej kawiarni jak na rozżarzonych węglach. Aż podskoczyłam, kiedy zadzwonił telefon.
– Pani Małgosiu – usłyszałam głos pani detektyw – zapraszamy.
Wyskoczyłam jak z procy. Kiedy zbliżałam się do feralnej ławki nagle stanęłam jak wryta. Pomiędzy dwiema dziewczynami z agencji detektywistycznej siedział mój Wojtek.
– Myślę, że wszystko wyjaśnicie sobie państwo sami – powiedziała jedna z kobiet i odeszły.
Milczeliśmy oboje, nie wiedząc, jak zacząć. Ja ze złości miałam w gardle gulę. Wojtek odezwał się pierwszy.
– Kiedy dowiedziałem się o tobie i tym Łukaszu – zaczął – chciałem ci zrobić awanturę.
– I co cię powstrzymało? – ledwo panowałam nad sobą.
– Postanowiłem się zemścić – przyznał. – Wiedziałem, że próba zdobycia 10 tysięcy będzie dla ciebie najlepszą karą. I miałem rację, patrząc, jak się miotasz, żeby skądś wytrzasnąć tę kasę – dodał niemal z satysfakcją.
– Nigdy ci tego nie wybaczę!
– Ty mi nie wybaczysz? – aż otworzył usta ze zdziwienia. – Nie sądzisz, że to ty powinnaś błagać o wybaczenie?
Nie chciałam go dłużej słuchać. Nie wiem, co zrobię, nie wiem, czy potrafię mu po tym wszystkim zaufać.
Długo włóczyłam się po pustych ulicach. Do domu dotarłam późnym wieczorem. Już z daleka widziałam, że okna są ciemne. Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam siły na dalszą rozmowę o tym, co się stało. Spakowałam trochę swoich rzeczy i zadzwoniłam do rodziców. Poprosiłam, żeby tata wyjechał po mnie na dworzec… Chcieli wiedzieć, co się stało, ale jak zwykle taktowni, nie naciskali. Obiecałam wszystko opowiedzieć, kiedy przyjadę.
Wojtek po raz pierwszy zadzwonił dziś rano. Chce przyjechać i ze mną porozmawiać. Mam nadzieję, że zamierza mnie przeprosić. Ja ewentualnie mogę przyznać się do pewnej nielojalności wobec niego, ale przeprosiny to mnie się należą.
Czytaj także:
Mąż to seksoholik. Zaciąga mnie do łóżka o każdej porze. Wydało się, gdy nie wyłączył mikrofonu podczas pracy zdalnej
„Rysiek dawał mi ciepło, a Łukasz dziką namiętność. Nie mogłam się zdecydować, więc zostawiłam ich dla górala z Podhala”
„Tomek zrobił mi brzuch, a potem bez słowa uciekł. Wróciłam w rodzinne strony, mieszkam z dziadkiem”