Stałym elementem tramwajowego krajobrazu była Babcia. Tak ją nazywałam, odkąd zauważyłam, że jeździ siódemką codziennie, tak jak ja. Pory roku się zmieniały, ja z nastolatki zmieniałam się w kobietę, a Babcia trwała jak skała. Było w tym coś, co mnie – najpierw licealistkę, potem studentkę, wreszcie pracownicę małego biura reklamy – pocieszało i uspokajało jak wschód słońca po nocy. Czas płynie, a pewne rzeczy pozostają niezmienne.
Bywa ciężko, ale może spróbować zaklinać rzeczywistość. Jak spotkam dziś Babcię, to historyca nie będzie nas pytać, myślałam, wsiadając do tramwaju i… uśmiechałam się szeroko na widok starszej pani. Nieważne, czy potem historyca robiła kartkówkę, znęcała się nad jedną osobą czy odpuszczała.
Jak Babcia będzie siedziała na swoim ulubionym miejscu, to egzamin pójdzie mi gładko, wróżyłam sobie podczas zimowych i letnich sesji. Bo Babcia miała ulubione krzesełko. Prawie na samym końcu, tyłem do kierunku jazdy, po lewej stronie, pod oknem. Zawsze tam siedziała, jeśli tylko było wolne, trzymała na kolanach niewielką torebkę, a na niej splecione dłonie.
Babcia siwiała, robiła się coraz drobniejsza, zmarszczki coraz mocniej rzeźbiły jej niewielką twarz, ale jej delikatny uśmiech się nie starzał i nie znikał, niezależnie od tego, czy na zewnątrz był upał, mróz, czy lało jak z cebra.
Dokąd tak codziennie jeździ?
Wyglądała przez okno, ale pozostawała czujna. Gdy wsiadałam, łapała mój wzrok, uśmiechałyśmy się do siebie, i znów patrzyła przez okno. To stało się naszym powitalnym rytuałem. Ja szukałam wzrokiem jej, ona mnie, pozdrawiałyśmy się uśmiechem, a potem każda z nas wracała do swoich spraw i myśli.
Nieważne, czy czekało mnie repetytorium maturalne z angielskiego, wykłady z historii malarstwa czy briefy przed spotkaniem z klientem. Miałam dziwne poczucie pewności, że świat się dziś nie skończy, skoro Babcia była w tramwaju tuż po siódmej.
Nie zauważyłam, żeby z kimś rozmawiała. Zawsze była sama, nawet w pełnym tramwaju. Nikt do niej nie zagadywał, poza zdawkowym „przepraszam”, jeśli musiał ją wyminąć lub niechcący potrącił. Nigdy nie wyciągnęła z torebki telefonu. Po prostu gdzieś jechała.
Często zastanawiałam się, dokąd jedzie. Trasa kończyła się niedaleko mojej pracy. Odwiedzała tam kogoś? Dzieci, wnuki? Może znajomą? Nie było w pobliżu żadnego szpitala, cmentarza, centrum handlowego… Jechała zawsze dłużej ode mnie, myślałam więc też o tym, skąd jedzie. Nigdy jednak nie odważyłam się przejechać trasy do początku, by sprawdzić, na którym przystanku wsiada.
To byłoby zbytnie ingerowanie w jej przestrzeń, w jej życie, w jej sprawy, a ja nie znoszę wścibstwa. No i zburzyłabym w ten sposób całą magię. Nie byłoby już tak samo jak zawsze. Aż któregoś letniego poranka zmiana w moim krajobrazie tramwajowym dokonała się sama.
Nie spotkałam Babci i moje serce zatrzepotało nerwowo. Coś było nie tak. Coś psuło, wręcz burzyło obraz, który doskonale znałam i lubiłam. Na miejscu Babci siedziała jakaś obca kobieta, młoda, zadbana, ze srebrną torebką na kolanach. Nie pasowało to wszystko do siebie. Tramwaj, ta kobieta i ta torebka.
A zaraz potem nadeszły „te” myśli
Może coś jej się stało? Może źle się poczuła, może… może… Ostateczne słowo nie chciało mi przejść nie tylko przez gardło, ale nawet przez myśl. To nie mogła być prawda. Po prostu coś jej dziś wypadło, każdemu się może zdarzyć, pocieszałam się całą drogę do pracy. Ja też się czasem nie pojawiałam, bo zaczynałam zajęcia później, bo byłam chora albo miałam wakacje. Niemniej to był zwykły dzień, nasza stała pora spotkań, więc powinna siedzieć na swoim miejscu w tramwaju.
W biurze nie mogłam się skupić. Ciągle myślałam o Babci, o staruszce, którą od ponad piętnastu lat widywałam co rano w tramwaju. Gdy już wsiadłam do wagonu – zawsze tam była. I nagle zniknęła. Kolejnego dnia z niecierpliwością czekałam na siódemkę. Wepchnęłam się niemal przed innych, dość niegrzecznie, ale musiałam wejść pierwsza, musiałam się przekonać, że świat wskoczył na swoje stare – nomen omen – tory, że wszystko znowu jest na swoim miejscu, jak Babcia…
Kolejny dzień. I następny...
Nie wskoczyło. Ulubione miejsce Babci było puste. Wpadłam w panikę. To już nie był przypadek, to się powtórzyło, stając się czymś wyjątkowym. Dwa dni z rzędu stawały się dla mnie regułą. Nową, nieznaną i dziwnie przerażającą. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, jakkolwiek absurdalne by się to wydawało. Przecież to tylko jakaś znana mi wyłącznie z widzenia staruszka z tramwaju, a ja zamartwiałam się o nią, jakby była moją bliską krewną.
A świat nie wracał do uspokajającej rutyny. Staruszki wciąż nie było w tramwaju. Nawet nie miałam kogo o nią zapytać, bo niby kogo? Motorniczego? Innych pasażerów? „Nie widzieli państwo ostatnio takiej staruszki, która tu codziennie rano jeździła? Może zmieniła zwyczaje? Może choruje? Wiecie coś państwo?”.
Przecież uznaliby mnie za dziwaczkę… Choć może niektórzy stali pasażerowie tej trasy tak jak się zastanawiali, co się dzieje ze starszą panią, która nagle zniknęła z ich tramwajowego widnokręgu.
Minął tydzień, drugi i ze smutkiem zaczęłam przyjmować do świadomości, że chyba już więcej nie zobaczę Babci. Miałam gdzieś z tyłu głowy pocieszającą myśl, że nie musiało się stać nic złego, mogła zmienić porę albo cel swojej podróży tramwajem. Oby.
Nareszcie jest! Co za ulga…
I nagle, szesnastego dnia, od kiedy zaczęłam liczyć rzeczywistość na nowo, pojawiła się. Zauważyłam ją, gdy tylko wsiadłam do wagonu. Siedziała na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic. Ona także mnie dostrzegła. Na moją twarz momentalnie wypłynął szeroki, radosny uśmiech. Ona też się uśmiechnęła serdecznie w odpowiedzi i nie odwróciła się od razu do okna. Tym razem nasz kontakt wzrokowy trwał dłużej. Na tyle długo, że podeszłam do niej i usiadłam naprzeciwko, korzystając z wolnego krzesła.
– Martwiłam się o panią – zaczęłam rozmowę, chyba z mimowolną pretensją w głosie.
– A ja się zastanawiałam, czy ktokolwiek zauważy… Ech, nieważne – machnęła ręką. – Przypałętało się trochę niedobrych rzeczy, musiałam kilka dni spędzić w szpitalu.
– Ale już wszystko w porządku? – tym razem w moim głosie zabrzmiała troska.
– O ile może być w porządku, jak się ma osiemdziesiąt trzy lata – zachichotała.
– Musi być dobrze, bez pani to zupełnie nie ten tramwaj! – ja też się roześmiałam, bo zrobiło się nagle bardzo wesoło.
Klocki, z których ułożony był mój świat, wróciły na swoje miejsce. Wszystko pasowało, kręciło się z właściwą prędkością i we właściwą stronę. Zanim dotarłam do mojego przystanku, porozmawiałyśmy trochę. Już wiedziałam, skąd Babcia wyrusza w codzienną trasę. I po co. Odwiedzała dom dziecka, w którym kiedyś sama się wychowała. Była wolontariuszką, choć ona sama tak siebie nie nazywała.
Po prostu spędzała czas z dziećmi, dając im namiastkę babcinej miłości. Taki sposób na spędzenie długich, samotnych dni emerytury, żeby jeszcze być potrzebną, komuś pomóc, i żeby ktoś na nią czekał, ktoś jej wyglądał.
Odtąd już nie wymieniałyśmy tylko krótkich spojrzeń i uśmiechów. Teraz rozmawiałyśmy całą drogę. Babcia miała sporo do opowiedzenia i cieszyła się, że jestem chętna, by słuchać. Nie robiłam tego z kurtuazji czy współczucia. Lubiłam jej opowieści.
Moje poranki stały się bogatsze
Ale ta akurat zmiana mi pasowała. Już nie przysypiałam podczas jazdy, teraz poznawałam miasto, w którym się wychowałam, oglądają je na nowo – oczami kogoś, kto znał je dużo lepiej i dłużej niż ja. Obiecałam, że w weekend wsiądę w tramwaj numer siedem, ale jadący w drugą stronę. Dostałam zaproszenie na drożdżowe rogaliki z konfiturą.
To niesamowite i trochę smutne – widywałam tę kobietę od kilkunastu lat, była świadkiem mojego dojrzewania, przemiany z dziewczynki w dorosłą kobietę, a jednak wcześniej nigdy nie zamieniłyśmy ani słowa. Jakby dzielił nas niewidzialny mur. Ja też patrzyłam na to, jak się coraz bardziej starzeje, a jednak poza spojrzeniami i uśmiechami nie było między nami żadnej interakcji. Dopiero kiedy jej zabrakło, poczułam, że coś straciłam i mogę już tego nie odzyskać. Zrozumiałam, jak ważnym elementem mojego życia była Babcia.
Na szczęście już nie jesteśmy tylko znajomymi z widzenia, z tramwaju numer siedem. Zdążyłam ją poznać, nim było za późno. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze kilka ładnych lat wspólnej podróży, przez miasto i życie.
Czytaj także:
„Postanowiliśmy uczcić rocznicę ślubu... zmysłową grą w nieznajomych. Zbłaźniliśmy się, kiedy nakryły nas dzieci”
„Myślałem, że piękna nieznajoma ze stolika obok mnie podrywa. Prawda szybko wyszła na jaw i dopiekła mi do żywego”
„Po śmierci żony zaszyłem się w domu jak borsuk w norze. Dopiero nieznajoma z internetu na nowo rozpaliła moje serce”