– Mamuś, mogę cukierka? – Ola spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
– Nie możesz, skarbie. Nie zjadłaś obiadu – przypomniałam jej.
– Ale malutkiego, proszę!
– No dobrze, ale jeden – ustąpiłam.
Tłumaczyłam sobie, że dzieciństwo bez słodyczy to przecież żadne dzieciństwo. Nie podobało mi się, że Ola je tak mało na obiad, ale nie miałam też cierpliwości, żeby siedzieć z nią godzinę i walczyć o każdy kęs. No i kończyło się to tak, że poskubała trochę, a później łapała ją chętka na łakocie.
Nie ma co ukrywać, że zaczynało się to odbijać na wyglądzie Oli. Robiła się coraz okrąglejsza. Wiele bluzeczek w rozmiarze na jej wiek było na nią za ciasnych. Nie lubiła jeździć na rowerze ani nawet biegać po placu zabaw, bo wolała siedzieć przed telewizorem.
Pewnego dnia dostałam z przedszkola zaproszenie na spotkanie z dietetykiem
Byłam pewna, że to jakiś wykład dla wszystkich rodziców, ale kiedy przyszłam na miejsce, zrozumiałam, że to było zaproszenie indywidualne. Pani dietetyk siedziała w sali przedszkolnej przy biurku. Była bardzo młoda i bardzo szczupła. Odruchowo poprawiłam bluzkę i podeszłam bliżej.
– Pani Joanna?
– Tak. Czy nikogo poza mną nie będzie? – zdziwiłam się.
– Nie, nie. Chciałam spotkać się właśnie z panią w sprawie pani córki, Oli.
– A co takiego się dzieje? – zapytałam.
– Myślę, że zauważyła pani, że Ola ma nadwagę. Jej BMI wynosi ponad 90.
– Bi em aj?
– Stosunek masy ciała do wzrostu. W jej wieku to bardzo niezdrowe. Negatywnie wpływa na jej rozwój.
– Co pani sugeruje? Że nie dbam o swoje dziecko? – oburzyłam się.
– Nie. Powiedziałam, że Ola ma nadwagę. Pomyślałam, że możemy porozmawiać o tym, jak temu zaradzić.
– Pięciolatka ma się odchudzać? Jak podrośnie, samo się rozejdzie.
– Obawiam się, że przeciwnie. Skończy się na tym, że Ola będzie coraz grubsza i wpadnie w kompleksy. To z kolei prowadzi do większych kłopotów. Także natury psychologicznej.
– Słucham?! – parsknęłam. – Niech pani nie robi sobie takich żartów.
– Niestety, to nie żarty…
Ona prędzej będzie głodna, niż zje owoce czy warzywa
Miałam powiedzieć coś w stylu: „A co pani może wiedzieć o dzieciach, skoro sama pani ledwo skończyła podstawówkę!”. Ugryzłam się jednak w język i starałam się skupić na tym, co ma do powiedzenia ta chudzina.
– Nie chodzi o rewolucję, tylko wprowadzenie drobnych zmian: więcej ruchu, mniej telewizji, w szczególności w trakcie jedzenia. No i oczywiście Ola powinna zacząć jeść regularnie. Nawet pięć małych dań dziennie, a między posiłkami nic nie podjadać, żeby żołądek miał czas wszystko spokojnie strawić. Musi unikać tłuszczu i słodyczy.
– Ale ona lubi słodycze.
– Oczywiście, że lubi. Ale to pani jest matką i pani decyduje, co ląduje na jej talerzu – owoce, warzywa, kasze, chude mięso i pieczywo pełnoziarniste czy fast-foody i cukierki.
– To nie jest takie proste, jak się pani wydaje. Ola nie lubi warzyw ani kaszy.
– Trzeba próbować. To jak z nocnikiem czy nauką mówienia. Wszystko spokojnie i metodą małych kroczków. Jestem pewna, że sobie poradzicie.
– Sama nie wiem.
– Musi pani zapanować nad cukrem. Odstawić słodkie soki na rzecz wody.
– W życiu! Moja Ola nie lubi pić wody – zaparłam się.
– To polubi. Jak nie będzie w domu nic innego do picia, to nie będzie miała innego wyjścia – odparła z półuśmiechem. – Niech pani także pije wodę, wtedy weźmie z pani przykład. To nie tylko kwestia estetyki czy wygody dziecka. Jeśli będzie odżywiać się dalej tak jak teraz, może zachorować na cukrzycę, miażdżycę albo…
– Po co mnie pani straszy?
– Nie straszę. Informuję.
Domyśliłam się, że nie oceniła mnie zbyt pozytywnie. Nie zamierzałam jednak udawać, że wprowadzę te wszystkie zmiany ot tak! Znałam Olę! Wiedziałam, że to się nie uda, bo ona po prostu nie zje kaszy, pomidora ani piersi z kurczaka. A jeszcze, jak dam jej do popicia wodę?! To dopiero będzie cyrk.
Wyglądało jednak na to, że dietetyczka podeszła do zadania z wyjątkową ambicją. Była młoda i zdeterminowana, żeby nam pomóc. Owszem, nam! Bo i na mój brzuch spoglądała ukradkiem. Podała mi kartkę z sugestiami dietetycznymi dla Oli. W drodze do domu weszłam do sklepu i postanowiłam zaopatrzyć się w część produktów z tej listy. Szczerze mówiąc, wielu z nich raczej nie kupowałam.
Pełnoziarnisty chleb czy brokuły rzadko gościły na stole. Wróciłam do domu i zastałam męża z córką przed telewizorem. Ola trzymała na kolanach wielką miskę z chipsami, które młóciła w trakcie oglądania bajki. Mąż drzemał i nie zwracał na to uwagi.
– Olu… chyba nie zamierzasz zjeść tego wszystkiego? – zapytałam.
– A czemu nie? Ja lubię chipsy. Jestem głodna, a te są bekonowe. Mniam.
– Jesteś głodna? To zapraszam do kuchni. Coś ci zrobię.
– Mam chipsy – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu.
Kolorowa „micha Zbycha” rozbawiła moją córeczkę
Tego było za wiele. Spojrzałam na nią i zrozumiałam, że dietetyczka miała rację. Ola miała niecałe pięć lat, a była naprawdę okrągła. Najwyższy czas, żebym sobie to uświadomiła i zaczęła temu przeciwdziałać. Poszłam do kuchni i rozpakowałam siatki. Nie wiedziałam nawet za bardzo, co mogłabym jej podać. Nie do końca wiedziałam, jaki mogłabym skomponować z tego wszystkiego posiłek, a chciałam zrobić coś szybko i bez poszukiwań przepisów.
Wyjęłam więc jej ulubioną miseczkę i zaczęłam na chybił trafił dodawać do niej zdrowe produkty: plaster chudej szynki z indyka, pokrojone w słupki warzywa, marchewki, ogórki, paprykę. Do tego trochę pestek dyni i słonecznika, garstkę kiełków, kilka oliwek, pomidorki koktajlowe.
– Olu… wyłącz telewizor i chodź tu do mnie – zawołałam.
Córka z niezadowoleniem zwlokła się z kanapy. Jej wzrok padł na „danie”, które jej przygotowałam.
– A to co?
– A to… micha. Micha… Zbycha.
– Micha Zbycha? – odparła rozbawiona i zasiadła do stołu.
Nie mogłam uwierzyć, ale sama wymyślona naprędce nazwa zadziałała na nią na tyle, że w ogóle zabrała się do jedzenia. Owszem, nie zjadła wszystkiego, ale spróbowała każdego produktu.
– Mogę coś słodkiego?
– Nie, skarbie. Nie powinnaś jeść tylu słodyczy. To niezdrowe. A mamusia chce, żebyś była zdrowa. Wiesz o tym, prawda, Oleńko?
– Wiem – odpowiedziała i wzruszyła ramionami.
Myślałam, że będzie się buntować, ale ku mojemu zdumieniu przyjęła tę wiadomość ze zrozumieniem. Początek wydawał się prosty, lecz już następnego dnia znów nie wiedziałam, co ugotować. A pięć posiłków?! To wydawało się nie do zrobienia. W tygodniu wspomagało mnie przedszkole, ale w weekendy musiałam szperać po internecie w poszukiwaniu zdrowych dań. W końcu odkryłam kilka bliskich zamienników jej ulubionych dań – zdrowsze spaghetti z pełnoziarnistego makaronu, pomidory i chude mięso; pieczone warzywa zamiast frytek i pieczone, a nie smażone kotlety w płatkach kukurydzianych.
Kryzysy słodkościowe początkowo pojawiały się dość często, więc pozbyłam się słodyczy z domu i nauczyłam piec ciasto… z buraczkami! To był prawdziwy hit. Namawiałam też Olę na długie spacery – to do biblioteki, to do parku, a z czasem zaczęłyśmy chodzić pieszo też do przedszkola. Pani dietetyk umawiała co jakiś czas wizyty monitorujące postępy i nie mogła się nas nachwalić. Ja natomiast byłam dumna zarówno z siebie, jak i z Oli, że tak świetnie nam idzie.
Córka przekonała się do warzyw i owoców i zaczęła pić wodę. Owszem, czasem pozwalałam jej na słodycze, ale już nie po każdym posiłku. Ola była coraz sprawniejsza, szybsza i coraz weselsza. Z większą chęcią bawiła się z dziećmi i potrafiła lepiej skupiać się na swoich zadaniach. Nie mogłam uwierzyć, że dieta i ruch tak dużo zdziałały. Ja też zgubiłam nadprogramowe kilogramy i zaczęłam zupełnie inaczej myśleć o gotowaniu i aktywności. Teraz cała nasza rodzina prowadzi zdrowszy tryb życia… I pomyśleć, że mało brakowało, a poszłoby to w zupełnie innym kierunku.
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę