Gdy miałam 14 lat, pierwszy raz chodziłam ze znajomymi po kolędzie. Wtedy najbardziej liczyło się, by wyrwać się z domu, nie nudzić przy świątecznym stole. Łykałam wieczerzę w pośpiechu, jednym uchem wypuszczając marudzenie mamy, że nie powinnam się nigdzie szlajać w wigilijny wieczór. Miałam byle jakie przebranie - na kurtkę zakładałam anielskie skrzydła. Dwóch kolegów nosiło szopkę, trzeci i czwarty zakładał papierową koronę. Nie mieliśmy trzeciego króla, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Niemal całe święta spędzaliśmy na chodzeniu od drzwi do drzwi, fałszowaniu kolęd i skrzętnym liczeniu drobniaków. I tak przez kilka lat.
Po maturze wyprowadziłam się na studia
Rodzinny dom odwiedzałam raz na kilka miesięcy. O tradycji zbierania pieniędzy za kolędowanie niemal zapomniałam. Po pierwszym roku poznałam Piotrka. Przedstawiła mi go koleżanka z akademika. To była miłość od pierwszego wejrzenia, dlatego na listopadowy długi weekend zabrałam go do rodzinnego domu. Tam rodzice i siostra wyciągnęli cały repertuar obciachowych historii.
Piotrek oczywiście musiał wysłuchać porywającej opowieści o tym, jak w wieku 2 lat uwielbiałam podbierać jedzenie z psiej miski, a także o tym, jak kiedyś uciekłam z domu, zabierając tylko ukochanego pluszaka. Moja mama zaprosiła Piotrka na Wigilię, a przy tej okazji nie omieszkała opowiedzieć o tym, jak to przez wiele lat właściwie nie widywali mnie w święta, ponieważ byłam bardzo zajęta zbieraniem złotówek po wsi, przyodziana w brudne skrzydła anielskie.
Gdy wieczorem poszliśmy sami na spacer, Piotrek powiedział z ożywieniem:
- Słuchaj, a z tym kolędowaniem... Ile wtedy mogłaś zarobić?
- Daj spokój, przecież to dziecinada. Mieliśmy reklamówkę monet i na oko się dzieliliśmy. Wychodziło mi może ze 100 złotych.
- Pewnie koledzy cię oszukiwali. Gdyby zrobić lepsze przebrania i dobrze śpiewać, na pewno można byłoby wyciągnąć z 1000.
- Może i tak. Nikt wtedy o tym nie myślał. Chodziło o to, żeby się wyrwać od stołu. Wiesz, o tę całą otoczkę. Ale kasa... No jakoś nie miała znaczenia. Niektórzy dawali tylko mandarynki albo kawałek ciasta. I też było dobrze.
- Byliście dzieciakami. My podejdziemy do zadania zawodowo.
- MY?!
- Tak, twoja mama niechcący poddała mi świetny pomysł.
- Oszalałeś, Piotrek.
- Nie przydałoby ci się trochę dorobić do studenckiego budżetu? No pomyśl. Trochę kasy ekstra. Może byśmy pojechali za to w góry w przerwie międzysemestralnej.
- W przerwie międzysemestralnej, to ty się będziesz uczył do marcowych poprawek, jak dalej będziesz tyle myślał o nauce.
- No to kupimy sobie samochód.
- Samochód?! Z tych drobniaków za kolędowanie?!
- Czy drobniaki, to się jeszcze okaże.
Piotrek się zapalił i nic nie mogło go przekonać
Znałam już to spojrzenie. On zdecydował. Co za wstyd, jako 14-latka może i mogłam krążyć od domu do domu, fałszując „Przybieżeli do Betlejem”, ale jako dorosła?! Gdy zwierzyłam się z tych obaw Piotrkowi, zapewnił mnie że kiedyś śpiewał w parafialnym chórze i ma ładny głos. Stroje planował nam załatwić od siostry, która była krawcową. Niewiarygodne.
Gdy zbieraliśmy się do wyjazdu, Piotrek obwieścił mojej mamie, że bardzo chętnie spędzi u nas całe święta. Oczywiście była zachwycona. Ja przewracałam tylko oczami, bo dobrze wiedziałam, co mu chodzi po głowie. Na pewno nie myślał o towarzystwie mojej familii, a o zarabianiu pieniędzy.
Myślałam, że przez tych kilka tygodni wybiję Piotrkowi z głowy te fanaberie. Ale on potraktował to zadaniowo. Znalazł już ofertę wycieczki na ferie i twardo zamierzał kolędować. W końcu się zgodziłam, ale powiedziałam że musi poćwiczyć teksty kolęd i załatwić nam profesjonalne stroje od siostry.
Gdy jechaliśmy pociągiem na święta, poprosiłam Piotrka by pokazał kostiumy. Zmieszał się i powiedział, że nie było jednak czasu, ale na pewno coś wymyślimy. Planował szukać na strychu anielskich skrzydeł, które nosiłam wiele lat temu! Byłam pewna, że już dawno wylądowały na śmietniku.
Mama nie była zachwycona naszym planem
Gdy mama się dowiedziała o naszych planach, załamała ręce. Okazało się jednak, że Piotrek na tyle mocno roztoczył swój urok, że zgodziła mu się pomóc w przygotowywaniu nowych skrzydeł anielskich z tektury. I to dwóch par - Piotrek uznał, że oboje możemy być aniołami, a reszta jakoś będzie.
Przy wigilijnej kolacji żołądek zaciskał mi się w supeł ze stresu. Co innego nastoletnie wygłupy, a co innego paradować jako dorosła w skrzydłach anioła. Nie miałam też ochoty słuchać rozczarowanych okrzyków Piotrka, gdy zamiast pieniędzy, ludzie będą nas częstować mandarynkami.
Po wieczerzy ruszyliśmy. Już w pierwszym domu przeżyłam szok, bo okazało się że Piotrek zupełnie nie zna tekstów kolęd. Większość pożal się Boże występu, ciągnęłam ja - oczywiście swoim smętnym fałszem. Sama czułam ciarki żenady, a dochodziły jeszcze nasze średnio estetyczne skrzydła. Fałszowałam i obiecywałam sobie, że zaraz wracamy do domu. Ku mojemu zaskoczeniu, wzruszona starsza pani wręczyła nam... 50 zł.
Gdy szliśmy do drugiego domu, byłam oszołomiona.
- Piotrek, czy ty to w ogóle rozumiesz? Za ten pokaz wycia w anielskich skrzydłach, dostaliśmy pięć dyszek?!
Z wrażenia zapomniałam mieć do niego pretensji, że wykazał się brakiem znajomości tekstów. W drugim domu zarobiliśmy 10 zł, ale w kolejnych wszyscy byli hojni. 100 zł uzbieraliśmy dosłownie w kwadrans. Po godzinie szacowałam, że w kieszeni Piotrka znajduje się już jakieś 400 zł.
Przez 3 godziny kolędowania w wigilijny wieczór zarobiliśmy niecałe 1200 zł. Wynik poprawiliśmy jeszcze w pierwszy i drugi dzień świąt, dobijając do prawie 5000 złotych. Starczyło wtedy i na wakacje zimowe w górach, i na wieloletni samochód, który lubił znienacka gasnąć na ruchliwym skrzyżowaniu. Jeździliśmy nim pół roku, zanim zupełnie się rozkraczył, ale było warto. Szczerze mówiąc, zapomniałam o żalu do Piotrka. Gardło miałam zdarte i tydzień po świętach przeleżałam chora, ale było warto.
Już wtedy wiedziałam, że powtórzymy to za rok. Dałam tylko Piotrkowi warunek, że musi poćwiczyć teksty kolęd. On chyba wcale nie był w żadnym chórze...
Czytaj także:
Żona nazywa mnie sknerą, bo nie chce mi się dla niej szukać prezentu na święta
Co roku w Wigilię biorę dodatkowy dyżur. Nie mam ochoty siedzieć z rodziną
Każde święta spędzaliśmy na słuchaniu zrzędzenia teściowej. Mieliśmy dość