Warzywa zaczęły wydawać przyjemną woń. Zdążyłem pomyśleć, że wreszcie się najem i odpocznę, a tu niespodzianka.
– Trzeba mi pomóc! – usłyszałem w telefonie głos cioci Ireny. – Jestem słaba i strasznie boli mnie kręgosłup. Nie mogę się ruszać. Nawet do kuchni nie dojdę. Coś złego ze mną się dzieje. Chyba będziesz musiał wezwać pogotowie – stwierdziła tonem, który jednocześnie brzmiał stanowczo i płaczliwie.
Nawet jeśli w tym momencie zachowywała się trochę histerycznie i teatralnie, to pewnie jednak coś jej dolegało. Jestem jej jedynym krewnym, więc na kogo miałaby liczyć?
Byłem już zmęczony po całym dniu pracy, właśnie kończyłem odgrzewać na patelni resztki wczorajszego obiadu. W brzuchu burczało mi z głodu, jeszcze nie zdążyłem zdjąć butów, choć spuchnięte stopy domagały się wygodnych kapci.
Pogotowie? Przecież nic jej nie jest…
– Mam teraz przyjechać? – spytałem, starając się nie okazać narastającej złości.
– Byłoby dobrze, tylko weź zapasowe klucze, bo nie dam rady się podnieść, żeby ci otworzyć – jęknęła z westchnieniem.
– Już jadę – stwierdziłem, wyłączając gaz pod patelnią. Zjem w windzie suchą kanapkę, pomyślałem zrezygnowany.
Ciocia Irena, najmłodsza z rodzeństwa mojej mamy, skończyła wprawdzie 80 lat, ale jeszcze kilka dni wcześniej była w doskonałej formie, jak zawsze gotowa podbijać świat. Działała w jakimś klubie seniorów, biegała na wykłady w uniwersytecie trzeciego wieku, spotykała się z przyjaciółkami, jeździła na wycieczki, biegała na wernisaże i wystawy.
Prowadziła ożywione życie towarzyskie. Kilka razy widząc, jak posyła prowokacyjne spojrzenia panom w jej wieku, pomyślałem nawet, że jeszcze liczyła na jakąś romantyczną przygodę. Po prostu nadal czuła się młoda.
Jednak gdy teraz wszedłem do jej mieszkania, leżała na łóżku, cicho pojękując. Obok poduszki miała dwa telefony, komórkowy i stacjonarny.
– Podaj mi szklankę wody. Nie wytrzymam… – stwierdziła. – Wezwij pomoc!
Po co ona udaje?
Zmierzyłem cioci ciśnienie, podałem termometr. Wszystko było w normie. Moim zdaniem pogotowie nie miało tu nic do roboty. „Pal sześć, w końcu mogę ciotce zafundować lekarza” – pomyślałem i zamówiłem wizytę domową z prywatnej lecznicy. Lekarz zjawił się po niespełna półgodzinie. Zbadał ciotkę bardzo dokładnie.
– Co pani ostatnio jadła? – zainteresował się na koniec.
Okazało się, że już poprzedniego dnia straciła apetyt, a dziś miała mdłości.
– Może powinnam pojechać do szpitala? – dopytywała się ciocia. Wydało mi się, że z nadzieją w głosie, a to było już zupełnie zaskakujące.
– Nic złego się nie dzieje – oświadczył medyk. – Nie ma żadnego powodu jechać do szpitala. Jest pani zdrowa, no może osłabiona z głodu. Zresztą, nic dziwnego, jeśli pani nie je. Właściwie jakiego rodzaju pomocy pani ode mnie oczekuje? – spytał.
– Chcę jakiś zastrzyk przeciwbólowy – zażądała ciotka Irena wyraźnie zawiedziona.
Po chwili jej życzenie zostało spełnione. Na odchodne lekarz nakazał ciotce jeść regularnie posiłki, i dużo pić. Zdawało mi się, że spod domu odjechał z piskiem opon. Ja też wyrwałem się jak najszybciej.
Po drodze zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem problem ciotki nie jest innej natury. Mieszka sama i choć spotyka się z koleżankami, na pewno bywają dni, gdy czuje się samotna i opuszczona. Może dzisiejsza histeria jest po prostu domaganiem się troski i zainteresowania? – myślałem, odjeżdżając sprzed jej domu. Za chwilę zadzwonił telefon:
– Słuchaj, Jerzy, mam poważny problem – usłyszałem głos cioci.
– Co się stało? – spytałem, zatrzymując się przed światłami.
– Nie mogę znaleźć kapcia! Pewnie jest gdzieś pod łóżkiem, ale przecież nie mogę się schylać.
Miałem ochotę zawyć ze złości
– Czy chcesz, żebym wrócił? – upewniłem się.
– Bardzo bym cię prosiła.
Byłem głodny i wściekły na Irenę. Na szczęście humor mi się poprawił, gdy wróciłem do domu, gdzie wreszcie odgrzałem i zjadłem danie z patelni. Następnego dnia Irena nie wstała z łóżka…
Zaczęły się dla mnie ciężkie czasy. Przede wszystkim ciocia kolejno odwiedziła dwóch lekarzy. Uznała za oczywiste, że ja wszędzie ją zawiozę. Wizyty były późnym popołudniem, więc pojechałem, ale uprzedziłem, że nie będę zwalniał się z pracy, jeśli wypadnie wyjazd w ciągu dnia. Irena nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie karcącym wzrokiem.
Wieczorem przygotowała mi listę pilnych zakupów w kilku sklepach i w ten sposób zagospodarowała mi trzeci wieczór z rzędu. W końcu zdecydowałem się od niej odpocząć i spędzić trochę czasu dla własnej przyjemności, czyli po prostu posiedzieć przed komputerem.
– Ciociu, dziś idę ze znajomymi do kina – poinformowałem ją i wyłączyłem telefon na dwie godziny.
Czułem się jak ostatni krętacz i oszust, ale nie widziałem innego sposobu. Następny wieczór przebiegł bez niespodzianek. Jednak gdy już miałem na sobie piżamę, ciocia niespodziewanie zadzwoniła.
Na dźwięk telefonu przechodziły mnie dreszcze
– Jerzy, wiem, że jest późno, ale musisz przyjechać. Upadła mi komórka i rozleciała się w drobiazgi, a przecież muszę mieć kontakt ze światem!
– Masz kontakt, bo właśnie dzwonisz ze stacjonarnego. Czy te „drobiazgi” to przód telefonu, tył i bateria?
– Tak.
– Włóż baterię, a potem wsuń tylną klapkę. Będzie działać – zapewniłem.
– Tyle to wiem sama, ale nie da się, już próbowałam – oświadczyła stanowczo.
Zakląłem pod nosem, przebrałem się w dżinsy i sweter, zjechałem windą do samochodu. Wtedy ciocia znów zadzwoniła.
– Spróbowałam jeszcze raz i udało się z tą baterią. Nie przyjeżdżaj.
Od dnia, gdy Irena uznała, że jest obłożnie chora, przestała gotować sobie obiady. Jednocześnie dała do zrozumienia, że w tej dziedzinie liczy na moją pomoc, choć dobrze wiedziała, że stołuję się głównie w bufecie w pracy.
W domu zdarza mi się stać przy garnkach najwyżej dwa razy w tygodniu, ale i wtedy przygotowuję coś szybko i bez finezji. Przywiozłem więc jej w termosie zupę z bufetu. Skrytykowała, ale zjadła.
Następnego dnia zaryzykowałem drugie danie. Zupełnie jej nie smakowało. Oczywiście poczułem się winny. Chcąc nie chcąc, skontaktowałem się z jej dwiema młodszymi koleżankami. Okazało się, że chętnie będą podrzucały jej domowe obiadki i załatwiały zakupy. I tak one biegały w kółko, a Irena wydawała dyspozycje, nie wstając z łóżka.
Wreszcie będę miał trochę spokoju!
Nagle z dnia na dzień ciotka poczuła przypływ energii. Pojechała taksówką do fryzjera, zrobiła też manikiur. Okazało się, że od dawna miała skierowanie do sanatorium i bynajmniej nie zamierzała zrezygnować z wyjazdu. Spakowała walizki i pożegnała mnie z nadąsaną miną.
– Do Ciechocinka zawiezie mnie syn przyjaciółki – oświadczyła ciotka z wyrazem tryumfu.
Postanowiłem przez trzy tygodnie nieobecności cioci używać życia. Byłem pewien, że po jej powrocie z sanatorium znów będę biegał na posyłki.
Wróciła wypoczęta i pełna energii. Od razu pobiegła na spotkanie z przyjaciółkami, a dwa dni później wybrała się do teatru. Tym razem jednak w męskim towarzystwie.
Pan Edward zaczął być częstym gościem w domu Ireny. Już się cieszyłem, że ciocia znalazła bratnią duszę i towarzysza na starość, gdy pewnego dnia, w samo południe, zadzwonił telefon:
– Dobrze, że jesteś w domu. Strasznie leje, a ja mam konsultację u doktora na drugim końcu miasta…
– Rozumiem, ale ja dziś nie mam wolnego. Pracuję w domu. Wyjazd, wizyta u lekarza i powrót zajęłyby ze trzy godziny, a ja mam pilną robotę i muszę to szybko odesłać do biura. Do tego lekarza już jeździłaś sama autobusem. Masz dobre połączenie bez przesiadek. Zlituj się…
– Cóż, jak uważasz – oświadczyła bardzo nadąsana i odłożyła słuchawkę.
„Zadzwonię, nie lepiej pojadę do niej wieczorem – pomyślałem skruszony. – Powinienem sprawdzić, czy jej czegoś nie potrzeba. Może nawet coś ugotować…”.
Życie Ireny i moje znów nabrało rumieńców
– Wolałabym, żebyś przed wizytą zadzwonił i się jakoś zapowiedział – mruknęła ciotka z wyrzutem, gdy przekroczyłem próg jej mieszkania.
Od razu poczułem kuszący zapach dochodzący z kuchni. Pan Edward opasany fartuszkiem mieszał coś w garnku. Życie Ireny i moje znów nabrało rumieńców. Edward co prawda nie ma auta, ale pomaga cioci w codziennych sprawach. Poza tym adoruje ją, jakby oboje mieli po dwadzieścia lat.
Irena przez większość życia mogła sobie pozwolić na luksus, by myśleć tylko o sobie. Była mężatką zaledwie przez kilka lat. Nie dochowała się dzieci. Skupiła się na sobie i własnych potrzebach, wykorzystując przy tym życzliwość i naiwność bliskich osób.
Oczywiście, jest niemłoda, na pewno w trudnych chwilach potrzebuje troski, opieki i współczucia, ale wyraźnie przesadza z manipulowaniem ludźmi i terroryzowaniem otoczenia. Mam nadzieję, że pan Edward nie zrazi się do Ireny zbyt szybko. Na razie spełnia jej wszystkie kaprysy i zdaje się, że ma co najmniej tyle energii co moja cioteczka. Panie Edwardzie, życzę dużo zdrowia!
Czytaj także:
„Mama po 23 latach rzuciła ojca dla swojego kochanka z czasu studiów. Mnie pękło serce, bo też się w nim zakochałam”
„Rodzina zaplanowała moją emeryturę za moimi plecami. Miałam być służącą dla męża i darmową niańką dla wnuków”
„Narzeczony rzucił mnie, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży. Żeby nie płacić alimentów, uciekł do innego kraju”