„Mama uważa, że mój >>amerykański<< mąż to nie rodzina i chce, bym wróciła do Polski. Nie rozumie, że uciekłam od niej”

matka z córką kłócą się fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Chłop to żadna rodzina! Zwłaszcza taki, któremu się nawet do teściów nie chce pofatygować. Nawet dzieci nie macie”.
/ 06.07.2023 22:00
matka z córką kłócą się fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Tyle było gadania, że ciotka Hela taka chora i zaraz umrze, a jak człowiek przyjeżdża nareszcie spotkać się z rodzicami, okazuje się, że trzeba koniecznie wpaść do krewnej na serniczek!

Jak to myślałaś, że nie żyje? – zgorszył się ojciec. – Myślisz, że nie dalibyśmy ci znać? Przecież na pewno chciałabyś być na jej pogrzebie.

Tak. Wprost marzę o tym, żeby lecieć przez pół świata po to, by zobaczyć, jak kogoś zakopują w ziemi. Chryste.

– Hela tak się ucieszy – piała mama, pakując do siatek słoiki z przepastnej spiżarki. – Gęby by nie miała do kogo otworzyć, jakby nie ta młodziutka Ukrainka. Prosiłam, by przeniosła się do nas, ale gadaj zdrów… Jak do ściany! – machnęła ręką.

– Ciotka zna ukraiński? – zdziwiłam się.

– Ta Olena to Polka ze Wschodu – wyjaśnił ojciec, znajdując wreszcie pilota od telewizora.

– Mietek, co to za rozsiadanie, zbieraj się!

– Przecież Ewelina może prowadzić – wzruszył ramionami tata. – Po co tam jestem potrzebny? Pogadacie sobie spokojnie, kobitki…

To może sama jedź – mama spojrzała na mnie znękanym wzrokiem. – Ja bym ci przez ten czas uszek nalepiła. Zjadłabyś, Ewelinka?

Machnęłam ręką – mogę jechać

Co za różnica, skoro najwyraźniej i tak mnie nie ominie? W sumie może i lepiej, zawinę się, gdy uznam za stosowne. A uszka, wiadomo, nigdzie nie są takie jak u mamy. Ojciec pomógł mi zatargać siaty do auta, mama przypomniała, żebym była miła, bo było nie było, jestem jedyną spadkobierczynią ciotki, a chałupa warta zachodu. Może nawet bym wróciła z tej Ameryki, jakby było do czego? – zastanawiała się mama.

Przypomniałam jej, że mam męża, który też ma coś do powiedzenia, ale mama żachnęła się – chłop to żadna rodzina! Zwłaszcza taki, któremu się nawet do teściów nie chce pofatygować… Powtórzyłam chyba dziesiąty raz, że Steve nie może teraz wziąć urlopu, przypomniałam, że jakby nie konferencja w Londynie, to i ja bym się nie wyrwała do Polski, ale do mamy najwyraźniej nie docierało.

– Przecież nawet dzieci nie macie! – fuknęła ze złością, zamykając z trzaskiem klapę bagażnika.

– Dajże dziewczynie spokój, Janka – skarcił ją tata. – To są ich prywatne sprawy.

Ojcu się wydaje, że za każdym takim pytaniem może kryć się trauma, ale to nawet lepiej, nie widziałam powodów, żeby wyprowadzać go z błędu. Poprosiłam jeszcze, by zadzwonili do ciotki, że przyjeżdżam, przecież ona może mnie w ogóle nie poznać! Jechałam potem szosą na Kraków, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pomyliłam drogi. Zamiast lasów, które pamiętałam sprzed lat, domy i domki, szopki, wiaty i przybudówki, jedno przy drugim, stłoczone ciasno i bez planu, jak klocki rozsypane przez dziecko. I pomyśleć, że kiedyś co roku wysyłano mnie w te okolice na wakacje, bym zażyła świeżego powietrza.

Dom ciotki poznałam jednak od razu. Duży, betonowy bunkier, typowy dla peerelowskiego budownictwa, otoczony przerośniętym żywopłotem. Nawet teraz, pod koniec zimy, widać było, że nikt latem nie zawracał sobie głowy koszeniem trawy czy przycinaniem drzew w sadzie, który kiedyś był dumą wuja. Kiedy wjechałam na zaniedbane podwórze, poruszyła się firana w oknie kuchennym, a po chwili na próg wypadła kobieca postać w szlafroku. Zbiegła po schodach z takim impetem, że aż się cofnęłam, a wtedy ona wyhamowała, przybliżając twarz do mojej.

– A, to ty, Ewelina… – stwierdziła z nieukrywanym rozczarowaniem.

Nawet gdybyśmy się widziały z ciotką wczoraj, a nie dekadę temu, byłoby to niezłe przywitanie, pomyślałam. Coś mi się nie wydaje, żeby czekał tu na mnie jakiś sernik. Spojrzałam na ciotkę: była dużo starsza od mojej rodzicielki, ale teraz mogłaby spokojnie uchodzić za jej matkę. Właściwie była uderzająco do babci podobna. Nie tylko z powodu siwych włosów, ale i wrażenia, które robiła – jakby tylko na chwilę zbudziła się ze snu i zamierzała natychmiast zapaść w drzemkę z powrotem.

Stałyśmy naprzeciwko siebie

Ja, zmęczona podróżą i zziębnięta oraz ona, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w drodze za moimi plecami.

– Przywiozłam cioci słoiki od mamy – odwróciłam się na pięcie i wróciłam do auta.

Jasna cholera, jeśli nie zaprosi mnie do domu, po prostu zostawię to całe barachło na schodach i się zmyję.

– Dzień dobry – zza pleców ciotki wyjrzała dziewczyna z turbanem z ręcznika na głowie. – Pani zostawi torby, wniosę, jak włosy wysuszę. Proszę wchodzić, już wstawiam wodę na gaz. Pani Helena do środka! – złapała ciotkę za ramiona, wprowadziła po schodach jak bezwolną kukłę i wepchnęła do wnętrza. – Zimno!

Bogu dzięki za opiekunkę ciotki, przynajmniej ona nie miała wątpliwości, co należy robić. Zaraz się zakręciła, na stół wjechały jakieś ciastka, po nim herbata. Nawet świece zapachowe zapaliła, żeby było choć trochę przyjemniej.

– Włosy ci ściemniały – stwierdziła ciotka, stukając łyżeczką o szklankę. – A mojemu Michasiowi nie. Śnił mi się dzisiaj, wciąż taki sam blondynek z kędziorkami, chociaż już dorosły… Doktorem jest, dasz wiarę?

Aż kawałek ciasta wypadł mi z ręki. Nikt mnie nie uprzedził, że ten problem ciotki to totalny rozjazd z rzeczywistością.

Zawsze taka byłaś niezgrabna – pokręciła głową, patrząc z dezaprobatą, jak próbuję zebrać okruchy z obrusa. – Ile ja się po tobie nasprzątałam, jakby kurę człowiek w mieszkaniu trzymał!

– Przepraszam – powiedziałam, dodając po chwili: – Byłam mała. To chyba nic niezwykłego, że dzieci śmiecą.

– Michaś był porządny – usadziła mnie natychmiast. – Wszyscy mi go zazdrościli.

Zapytałam o zdrowie, ale tylko machnęła ręką, że już jedną nogą w grobie stoi. Gdyby nie to, że Michaś lada dzień wróci, nie miałaby po co z łóżka wstawać.

– A właśnie – ciotka zerwała się z krzesła z zadziwiającą gibkością. – Zrobiłam mu sweter, może byś przymierzyła, zanim zszyję? Olena to kawał baby jest, a wy z Michasiem jedna krew, zresztą z tego, co widziałam we śnie, szczupły jest.

Podziwiam tę Olenę, że tyle czasu tu wytrzymała

Poszła do pokoju, skąd po chwili przytargała rzeczony sweter. Kazała mi go włożyć, a potem kręciła się dookoła, zaznaczając jakieś poprawki kawałkiem mydła.

– Bardzo ładny – odezwałam się, żeby całkiem nie pomyliła mnie z manekinem.

– I tak ci nie dam – ucięła kategorycznie. – Masz matkę, niech ci zrobi.

Olena wnosiła siatki, zapytałam, czy jej nie pomóc, bo jakoś poczułam potrzebę przewietrzenia się. Niestety, odmówiła i właściwie jej się nie dziwiłam – gdybym miała spędzać z ciotką Helą całe dnie, wymykałabym się z domu przy każdej okazji. Ciotka wstała i zaczęła wypakowywać słoiki na blat w kuchni.

– O, wiśnie według przepisu mamusi – ucieszyła się. – Michaś je uwielbia! Teraz już nie będzie musiał podbierać, jest dorosły, to trochę alkoholu mu nie zaszkodzi. Pamiętaj, jakby nie zdążył wrócić, zanim umrę, masz mu parę słoiczków zostawić.

– Ja? – zdziwiłam się.

Czyżbym miała zaraz usłyszeć, że nie tylko robiłam bajzel, ale jeszcze wyżerałam, co się dało?

Przecież to wszystko odziedziczysz – ogarnęła ręką swoje podupadłe królestwo. – Twoja mama obiecała, że wrócisz do Polski i tu zamieszkasz. Nikogo innego nie ma, żeby mógł czekać na Michasia.

– Będzie ciocia żyła jeszcze długie lata – uśmiechnęłam się nieszczerze. – Medycyna idzie naprzód, leczy się choroby, które kiedyś były wyrokiem.

Ugryzłam się w język, żeby nie dodać, że przecież Michaś jest lekarzem i na pewno coś wymyśli. Jak to było? Kiedy spoglądasz w otchłań, ona też patrzy na ciebie… Zbastuj, Ewelina, powiedziałam sobie stanowczo, morda w kubeł, dziewczyno. Tymczasem ciotka zdążyła już przynieść z sypialni wielki album i okazało się, że właśnie przystępujemy do wybierania fotografii, które mają zostać oddane do oprawienia i zawisną w salonie.

– To jest świetne – pokazałam zdjęcie, na którym była cała rodzina nad pobliskim jeziorkiem. – Wydaje się takie radosne.

Ciotka spojrzała na mnie z politowaniem.

– Radosne? Komary wtedy żarły jak wściekłe, pamiętam jak dziś. Ty wiesz, że mój mąż, ten stary idiota, zaczął tam domek letniskowy stawiać, tylko po to, żeby nas na żadne porządne wczasy nigdy nie zabierać? Czasem sobie myślę, może Michaś poszedł za kimś, kto obiecał mu morze pokazać? Raz tylko byliśmy i w dodatku mały czas chorował… Potem Antek zawsze gadał, że nie będzie się szmat drogi pchał, skoro dzieciak źle znosi jod.

Odkładała na kupkę wybrane zdjęcia

Wszystkie z Michasiem w roli głównej. Michaś przy piersi, na huśtawce, w zielonym sweterku, w niebieskim, na rozpoczęciu szkoły, na zakończeniu… Na moje oko, to już dawno ściany zabrakło.

– Taki dobry chłopak – powtarzała. – A śliczny jak obrazek. I opiekuńczy, pamiętasz, jak zawsze chciał cię ratować?

Przełknęłam ślinę.

– I zwierzęta kochał – ciągnęła ciotka. – Ten Atos, szczeniak, razem z nim przepadł. Długo myślałam, że chociaż pies dziecku drogę powrotu pokaże… Ale już tyle lat, to chyba zdechł, co?

Sięgnęłam po szklankę i opróżniłam ją do samego dna. Trzeba się zbierać. Jestem całkowicie dorosła i tym razem rodzice nie przyjadą po mnie, gdy się tutaj pochoruję. Podziękowałam za ciasto i herbatę.

Jak to musisz już jechać? – zdziwiła się ciotka. – Wpadasz raz na dziesięć lat i jak po ogień, to nie za grzeczne jest, Ewelina, nie za grzeczne. Już nie musisz takiej Amerykanki zgrywać, pamiętam, jak sikałaś do majtek, a i inne rzeczy także.

I wyjeżdża, że przeze mnie Michaś lanie od ojca dostał, gdy zginęły pieniądze spod cukiernicy. Przypomniałam, że Michaś się przyznał, a ta mi na to, że tylko po to, by mi skórę uratować.

Przecież wujek resztę znalazł w jego kurtce – nie zdążyłam ugryźć się w język.

Ciotka machnęła ręką, jakby ta informacja nie miała żadnego związku z czymkolwiek. Włożyłam płaszcz i buty, a potem podeszłam, by się pożegnać z ciotką. Wciąż siedziała wpatrzona w zdjęcia, jakby już zdążyła zapomnieć o moim istnieniu.

Olena odprowadziła mnie do samochodu

Pogadałyśmy trochę, jak się żyje w Stanach, potem o zdrowiu ciotki, którego stan faktycznie był nieciekawy. Wracając, odbiłam w stronę jeziorka, które widziałam wcześniej na zdjęciu. Drzewa, które w czasach mojego dzieciństwa tworzyły ledwo zagajnik, teraz okazały się sosnowym lasem. Zniknęła natomiast woda – po sporym akwenie zostało mętne, pokryte siwym osadem bajoro porastające od brzegu trawami i karłowatą wierzbą. Wyszłam z auta, ale odważyłam się dojść tylko do dużego dębu, który rósł tu od zawsze. Chodziliśmy z Michałem po tym drzewie.

Mój kuzyn był okropnym dzieciakiem. Nie takim, jakiego go przedstawia ciotka. Lubił doprowadzać mnie do płaczu, zwierzęta męczył i sam uważał się za pępek świata, a przecież matka nigdy nie wyprowadzała go z błędu. Wiecznie broił, a potem wszystko zwalał na mnie. Wszystkie moje wspomnienia z wakacji u ciotki przyćmione zostały przez jego paskudny charakter. Bałam się go. Aż do czasu. Wiem, co się z nim stało. Ale ta tajemnica została w zagajniku i nikt jej nigdy nie pozna.

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA