Drogi, łysy, rozpieszczony, najważniejszy członek rodziny. Cóż, ten kot to niby fajny zwierzak, ale jednak coś mi w nim nie pasuje.
Wyglądał jak coś przedziwnego
Alfred to sfinks (taka rasa). Co znaczy, że jest kompletnie łysy. Kiedy ciotka pierwszy raz przywiozła go do domu, byłam święcie przekonana, że to jakiś szczur. Dopiero ona uświadomiła mi, że to kot, i to nie byle jaki, bo rasowy,
z profesjonalnej hodowli, po rodzicach medalistach, i że kosztuje kupę kasy.
– Ja go nie dotknę – zapowiedziałam od razu. – Brzydzę się.
– Będziesz musiała – złowrogo oznajmiła mi ciotka. – Trzeba go codziennie kąpać i ty mi w tym pomożesz!
Ciocia Lusia to siostra mojego taty, która bardzo bogato wyszła za mąż. Kiedy 10 lat temu moi rodzice zginęli w wypadku, bez słowa przygarnęła mnie i moją siostrę. Ona i wujek Jaś swoich dzieci nie mają. Byli dla nas bardzo dobrzy i nigdy nie żałowali nam pieniędzy ani czułości. Ciocia Lusia miała tylko jedną wadę – zawsze wszystko musiało iść po jej myśli. Jeśli robiłyśmy coś po swojemu, potrafiła całymi dniami się dąsać. Dlatego nie miałam wyjścia i musiałam brać udział w kocich kąpielach…
Kiedy wzięło się Alfreda na ręce, nie było nawet tak źle: był cieplutki i miękki. Tylko że temperatura wody musiała mieć dokładnie 36 stopni i ciotka naprawdę kazała mi ją mierzyć termometrem! Do tego kocur ciągle marzł, wiecznie pchał się na kolana, a już najbardziej kochał siedzieć na klawiaturze laptopa. A gdy próbowałam go przegonić, miauczał wniebogłosy, oczywiście alarmując ciotkę.
– Co ci szkodzi, że sobie chwilkę posiedzi – mówiła z wyrzutem.
– Ciociu, ja mam pracę magisterską do napisania…
– Zawsze możesz to robić na moim, stacjonarnym – twierdziła.
Traktowali go jak dziecko
Rozpieszczali go oboje. Łysy Alfred co pewien czas dostawał śliczne, szyte na miarę ubranka. Wolno mu było spać w łóżku z wujkiem i ciotką, naturalnie pod kołdrą. Oczywiście jadał tylko najlepszą karmę. Ja nawet polubiłam Alfreda, ale moja siostra, Emilka, od dziecka nie cierpi kotów. Nieraz zrzucała go z jego ulubionego krzesła albo kopniakiem pomagała mu wyjść na dwór.
– Co to za kot, który nawet nie potrafi łapać myszy! – wściekała się, kiedy gryzonie znowu pogryzły stosy gazet na strychu…
Któregoś dnia ciotka wpadła do domu wielce zaaferowana.
– Dziewczynki, zostawiam wam odpowiedzialne zadanie – ogłosiła od progu. – Przez miesiąc zaopiekujecie się Alfredem!
– No nie! – westchnęłam.
Ciotka dostała skierowanie na trzy tygodnie do sanatorium, a że nigdzie nie rusza się bez wujka, załatwiła miejsce także dla niego. W rezultacie cała opieka nad kotem spadła na mnie i na Emilkę.
– Jakby co, ja umywam ręce – zapowiedziała od razu moja dwudziestoletnia siostra.
W dniu wyjazdu ciotka wycałowała kota, a nam tylko pomachała na pożegnanie. Przez dwa tygodnie wszystko było w porządku. Karmiłam Alfreda, więc chodził za mną jak piesek. Tymczasem siostra wciąż go tępiła.
– Patrz, moje letnie ubrania, które trzymałam na strychu – zademonstrowała mi jakiś worek. – Całe ścięte przez myszy! A ten łysol wsuwa szynkę!
Padł na mnie blady strach
Gotowa byłam pomyśleć, że kot to usłyszał i się obraził, bo nie widziałam go przez cały dzień. Pod wieczór sytuacja zrobiła się cokolwiek napięta.
– Gdzie ten kot?! – denerwowałam się. – Przecież nie wypuszczałam go na dwór!
Nie zadziałał nawet sprawdzony sposób z papierkami od cukierków. Do tej pory, słysząc ten szelest, kot w jednej sekundzie znajdował się w kuchni…
– Może spryciarz uciekł przez okno – podsunęła Emilka.
Przeszukałyśmy całą okolicę. Sąsiedzi dobrze znali Alfreda, jednak nikt go nie widział.
– No to pięknie – westchnęłam, kiedy tylko wróciłyśmy do domu. – Zgubiłyśmy ciotce kota. Teraz pewnie nas wyrzuci na bruk.
W kolejne dni długie godziny spędzałyśmy na poszukiwaniu Alfreda. Na próżno. Sytuację pogarszał fakt, że ciotka co wieczór dzwoniła do domu i kazała dawać do słuchawki kota. Ten, słysząc jej głos, darł się wniebogłosy. A teraz, żeby uzyskać taki sam efekt, musiałyśmy wypożyczać kota od sąsiada i nęcić go kocimi chrupkami.
Nadszedł w końcu dzień przyjazdu ciotki.
– Musimy jej powiedzieć… – jęczałam do siostry, obgryzając paznokcie ze zdenerwowania. – Ale się wścieknie!
– Powiem im na stacji – obiecała Emilka, która wybierała się po wujostwo samochodem. – Może tam nie będzie tak krzyczeć.
Zanim jednak wsiadła do auta, obejrzała się jeszcze na mnie z pocieszającym uśmiechem. Chyba chciała dodać mi odwagi.
Zguba się znalazła
Nagle… wytrzeszczyła oczy, jakby zobaczyła ducha, krzyknęła głośno, minęła mnie i ruszyła pędem po schodach. Po chwili zeszła ze strychu, niosąc na rękach bardzo zadowolonego z siebie Alfreda.
– Musiał wejść wtedy za mną na strych! – śmiała się Emilka. – Zobaczyłam go teraz, bo siedział na parapecie.
– Ale… jakim cudem on tam wyżył? – zastanawiałam się.
– Przecież strych jest pełen myszy. A spał pewnie w moich starych swetrach – wyjaśniła Emilka. – Jednak nie jest taki zły…
Zaczęłyśmy się śmiać. Ciotka, niczego nieświadoma, była bardzo zadowolona, że jej ulubieniec tak utył na naszej diecie. Nie rozumie tylko, dlaczego Emilka tak polubiła Alfreda!
Czytaj także:
„Na 30. rocznicę ślubu mąż dał mi w prezencie pozew rozwodowy. Po roku wracał na klęczkach, bo wybranka puściła go kantem”
„Mąż przyjaciółki okazał się damskim bokserem. Z pomocą przyszedł jej zakapior, bo przecież łobuz kocha najbardziej”
„Obiecywał mi rozwód i złote góry. Po latach wyszło, że jest tchórzem i traktuje mnie jak łóżkową zabawkę”