„Ciotka całe życie była zgorzkniałą jędzą. Dopiero, gdy ukradłam jej pamiętnik, zrozumiałam, o co jej chodzi”

zgorzkniała starsza pani fot. Adobe Stock, Grustock
„Naprawdę jej nie lubiłam, kojarzyła mi się z Babą Jagą. Nie przepadałam też za ciocią Wandą, siostrą taty, bo była krzykliwa, głośna i zawsze mocno mnie ściskała na powitanie. Ale nie bałam się jej. Kiedy do niej przychodziłam, miała dla mnie jakiś prezent, wyciągała siatkę z zabawkami, żebym się nie nudziła i pozwalała przymierzać swoją biżuterię”.
/ 18.05.2023 15:15
zgorzkniała starsza pani fot. Adobe Stock, Grustock

Hanna to siostra mojej mamy.  Mama zawsze była towarzyska, wesoła, chętnie wszystkim pomagała. Ciocia Hania wręcz przeciwnie – to wiecznie zgorzkniała i zrzędliwa samotnica. Nie ma męża i dzieci, zresztą, dzieci to ona nie znosi. Kiedy byłam mała, bałam się do niej chodzić!

Przerażała mnie – wysoka, chuda, z ponurą miną. Mam wrażenie, że nigdy się nie uśmiechnęła. Częstowała nas okropną bawarką i herbatnikami, a ja nie chciałam ich jeść, żeby nie nakruszyć. Patrzyła na mnie tak, jakby mnie lustrowała tym swoim okropnym, świdrującym spojrzeniem.

Naprawdę jej nie lubiłam

Nie przepadałam też za ciocią Wandą, siostrą taty, bo była krzykliwa, głośna i zawsze mocno mnie ściskała na powitanie. Ale nie bałam się jej. Kiedy do niej przychodziłam, miała dla mnie jakiś prezent, wyciągała siatkę z zabawkami, żebym się nie nudziła i pozwalała przymierzać swoją biżuterię.

Więc chociaż nie były to moje ulubione wizyty, to jakoś je znosiłam. Ale przed wyjściem do cioci Hani urządzałam histerię. Miałam 22 lata, gdy na raka zmarła moja mama. Gdy wykryto nowotwór, było już za późno. Mama nawet nie chciała chemii.

– Dobrze wiem, że to na nic – uśmiechała się do nas, kiedy z tatą próbowaliśmy ją przekonać, by zdecydowała się na leczenie. – Rozmawiałam przecież z lekarzem, powiedział mi prawdę. Ja chcę do końca, dopóki się da, funkcjonować normalnie.

Nie cierpiała. Była tylko coraz słabsza, coraz szczuplejsza, coraz szybciej się męczyła. Ale do końca była uśmiechnięta. I pewnego dnia po prostu odeszła.

Długo dochodziłam do siebie. I dopiero po kilku miesiącach dotarło do mnie, że wraz ze śmiercią mamy spadają na mnie wszystkie jej obowiązki. W tym także opieka nad ciotką...

Jakoś nie pomyślałam, że ona też cierpi. Przecież mama była jej siostrą! A ciotka po śmierci mojej mamy jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. I – jeżeli to w ogóle możliwe – zrobiła się jeszcze bardziej opryskliwa. Ale mimo wszystko nie mogłam zostawić jej samej.

Moja mama w chwili śmierci miała 50 lat, ciotka jest od niej o 12 lat starsza. I chociaż to może nie jest wiek sędziwy, to ona faktycznie potrzebowała pomocy. Od lat chorowała na kręgosłup, była na rencie. Chcąc nie chcąc, musiałam się nią zająć. Miałam nadzieję, że gdy okażę jej trochę życzliwości, to się zmieni, otworzy.

Ale nie – jej skorupa była nie do przebicia. Nigdy nie dziękowała za to, co zrobiłam, nigdy nie zapytała, co u mnie słychać, a gdy próbowałam z nią normalnie porozmawiać burczała coś zgryźliwie pod nosem.

– Mam jej dość – skarżyłam się tacie, gdy wracałam od ciotki. – Ona nie ma w ogóle ludzkich odruchów! Jest jak robot.

– Zawsze taka była – wzruszał tylko ramionami. – Muszę ci powiedzieć, że ja też za nią nigdy nie przepadałem.

W zeszłym roku stan ciotki bardzo się pogorszył

Od dawna miała kłopoty z chodzeniem, narzekała na bóle głowy, nóg. Bywały dni, że nie była w stanie wstać z łóżka. Lekarze wreszcie zdecydowali, że niezbędna jest operacja. Ciotka – po raz pierwszy w życiu – otworzyła się wtedy przede mną.

– Boję się – powiedziała. – Nie wiem, czy powinnam się zdecydować.

– Skoro lekarze zalecają? – zasugerowałam delikatnie, zdziwiona, że w ogóle dzieli się ze mną jakimikolwiek uwagami. – Bez operacji może się pogorszyć.

– Chyba jest mi już wszystko jedno – wzruszyła ramionami. – I tak za długo już chodzę po tym świecie.

Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć, a rzeczywiście bała się tej operacji. I jak się okazało – słusznie!
Lekarze uprzedzali, że to poważny zabieg, na kręgosłupie. No i niestety – coś tam uszkodzili i ciocia nie mogła chodzić.

– Będziemy starali się zrobić drugą operację, ale to dopiero za jakiś czas – powiedział chirurg. – Nerw jest poważnie uszkodzony, to było wiele lat zaniedbań... Nic nie mogę obiecać.

Ciocia została przykuta do łóżka, a potem też wózka. A to oznaczało, że teraz była już zupełnie niesamodzielna...

– Mam oszczędności, zamieszkam w domu opieki – oznajmiła. – Tam będę miała stałą pomoc.

Ale ciociu, przecież jesteśmy my – bąknęłam, trochę niepewnie. Bo prawdę mówiąc, nie bardzo sobie wyobrażałam, jak miałaby z nami zamieszkać. Z moim tatą albo ze mną i z mężem.

– Ja jestem samotnikiem, lepiej się będę czuła w takim domu – ciotka wyraźnie nie oczekiwała ani pomocy, ani współczucia. I chociaż odetchnęłam z ulgą, to poczułam dla niej podziw.

– Mam tylko jedną prośbę do ciebie – powiedziała, a ja zmartwiałam. – Wiesz, nie ma sensu płacić za moje mieszkanie... Nie sprzedam go, bo może kiedyś mi się przyda, zresztą, chciałam ci je zostawić. A teraz dobrze by było je wynająć... Ale mam tam za dużo osobistych rzeczy. Dałabyś radę je opróżnić?

– Tak... Ale co mam zrobić z tymi rzeczami?

– Meble zostaw. Skorupy też. Ciuchy byś mi przywiozła do domu opieki. I jedną zastawę porcelanową, bo to pamiątka. A, i bardzo ważne – w biurku są dwie szuflady. W jednej jest teczka z dokumentami, przywieź mi. A w drugiej... Tam jest dużo rzeczy, ale one są dla mnie istotne. Po prostu wrzuć je do jakiegoś pudła i też przywieź, dobrze? 

Do mieszkania ciotki zabrałam męża

Nie było wielkie – jeden pokój z maleńką kuchnią – ale chciałam je porządnie wypucować. Popakowałam rzeczy ciotki, zabrałam też wszystkie zapasy z kuchni i w ostatniej chwili przypomniałam sobie o szufladach.

Zgarnęłam dokumenty i otworzyłam tę drugą. Czego tu nie było! Jakieś drobiazgi, zerwana bransoletka, gipsowy kotek bez ucha, album ze zdjęciami, suszony bukiecik róż.... Prawdę mówiąc, kompletnie nie pasowało to do ciotki. Była zimna, a tu takie sentymentalne pamiątki. Przekładałam te jej skarby ostrożnie do pudła i na końcu natknęłam się na zeszyt. Nie wiem, dlaczego go otworzyłam.

„Komuś muszę to powiedzieć, a że nikomu nie ufam, to został mi tylko pamiętnik” – przeczytałam na pierwszej stronie. „Wiem, to głupie, zawsze śmiałam się z egzaltowanych panienek, które piszą do szuflady o swoich sekretach, to nie w moim stylu. Ale muszę to z siebie wyrzucić.”

Nie powinnam czytać dalej, wiem. Ale chyba po prostu zaskoczył mnie ten wstęp. Tak niepasujący do mojej ciotki... Do takiej, jaką ją znałam…

Paweł mnie poganiał, więc wrzuciłam pamiętnik do torby i zabrałam się za sprzątanie. A w domu zrobiłam sobie herbatę i zaczęłam lekturę.

Ciotka miała 28 lat, kiedy zaczęła pisać pamiętnik

Tyle, ile ja teraz… Przelewała na kartki cały żal, jaki się w niej kłębił. Pisała o chłopaku, który zmarł. Kochała go do szaleństwa, planowali ślub. Wszystko było już ustalone. Chcieli się pobrać 26 lipca.

Miesiąc wcześniej pojechali ze znajomymi na weekend, nad jezioro. Pływali, wygłupiali się – normalnie, jak wszyscy młodzi. Tyle że w pewnym momencie ciotka, która siedziała na kocu i się opalała, zorientowała się, że Maćka nie ma. Najpierw myślała, że poszedł do baru po piwo, potem, że do pokoju po coś. Po godzinie zaczęli szukać go wszyscy na plaży. Dopiero pod wieczór wezwali milicję…

W tym miejscu atrament był rozmazany. Pewnie ciotka płakała. Ale opisywała głównie swoją złość do świata, do życia, do losu. Maciek był jej drugim facetem – pierwszy ją porzucił dla innej. Byli już zaręczeni… Ona potem długo nie mogła zaufać żadnemu facetowi, dopiero Maciek ją przekonał. I kiedy miała nadzieję, że będzie dobrze, że będą szczęśliwi, los z niej zadrwił.

„Nikt mnie nie rozumie” – pisała

Zadrwił podwójnie. Ciocia była wtedy w ciąży, w drugim miesiącu. Nikt o tym nie wiedział, poza Maćkiem. Po tym, co się stało na plaży, poroniła. To wtedy zamknęła się w sobie, odizolowała od świata.

„Rodzice mówią, że jestem dorosła, że powinnam się otrząsnąć, ułożyć sobie życie. Po co? Próbowałam. Dwa razy. Widocznie nie jest mi pisane szczęście. Lekarz mi powiedział, że nie mogę mieć dzieci, że po tym, co się stało, już nigdy nie zajdę w ciążę… Widocznie tak miało być, ale nigdy się z tym nie pogodzę. Nie potrafię”. Potem był jeszcze tylko jeden wpis. Bez komentarzy, bez emocji. „Moja siostra urodziła córkę”.

Nagle zrozumiałam, dlaczego ciocia nie lubiła dzieci, dlaczego była zgorzkniała i zimna. I zrobiło mi się jej żal. Zapakowałam pamiętnik do pudła, na wierzch włożyłam bukiecik suszonych róż. Pewnie od Maćka… Jutro jej to zawiozę. I postaram się być dla niej milsza.

Czytaj także:
„Skóra mi cierpła na myśl, że będę musiał przedstawić narzeczoną rodzicom. Mam zabrać ukochaną na tę zapadłą wiochę?”
„Pojechałem na szkolenie, żeby zdobyć wiedzę, a zamiast tego wyrwałem kochankę. Nie mogłem oderwać od niej wzroku”
„Choć jesteśmy już dziadkami, mąż ma więcej polotu niż niejeden młodzian. Ja pękam z dumy, a koleżanki kisną z zazdrości”
 

Redakcja poleca

REKLAMA