Był początek sierpnia, pogoda piękna. Wieczorem, akurat jak czytałam sobie książkę, dostałam SMS–a od kuzynki Renaty: „Pogrzeb będzie pojutrze. Przyjedźcie”. Oddzwoniłam od razu.
– Hej, Renia. Czyj pogrzeb?
– A nie napisałam? Jestem totalnie zakręcona. Zaraz lecimy na dwa tygodnie do Turcji, trzeba zrobić zakupy, poprać, poprasować… W pracy zapieprz, jak to przed urlopem, Wiesiek wraca po nocach, więc w niczym nie pomoże. No i jakby tego było mało, mama umarła.
– Zaraz, Renia, twoja mama zmarła? – byłam w szoku. – Na co? Nic nie słyszałam, żeby chora jakaś była.
– Tętniak. Nikt nie wiedział, że ma. Tylko głowa ją ostatnio często bolała. Mówię ci, obłęd. Też sobie termin wybrała. Jasiek z rodziną pod namiotem w Chorwacji, Ala siedzi w Pradze na szkoleniu, a jej córka, Kaśka twierdzi, że jak ona i jej dzieci mają być na pogrzebie, to ten musi być jutro, bo pojutrze o świcie to ona leci z rodziną do Egiptu. A jutro pogrzebu nie może być, bo nie zdąży się załatwić wszystkich formalności, trochę się zeszło.
– Zeszło? – nie zrozumiałam. – To kiedy ciocia zmarła?
– Pięć dni temu. Ale Staszek dopiero przedwczoraj wybrał dom pogrzebowy.
– Oni sami się napraszają – mruknęłam.
– No, trzech się zgłosiło, ale Staszek nie miał do tego głowy, bo akurat była inwentaryzacja czy coś. Nie wiem. W każdym razie pogrzeb pojutrze. Będziecie? Wiem, że siedzicie na działce…
– Renia – przerwałam jej. – Na działce to ja sobie mogę posiedzieć później. A działkę mamy dzięki cioci. Więc nie musisz pytać, czy będziemy. To nasz smutny obowiązek… Może trzeba w czymś pomóc? I, kochana, jak ty się trzymasz?
– Dzięki. Jakoś. No to ja lecę. Staszek prześle ci godzinę pogrzebu SMS-em.
I już jej nie było. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem w jakiejś dziwnej opowieści rodem z Kafki, ale się otrząsnęłam. Cóż, każdy inaczej reaguje na szok utraty najbliższej osoby. Jedni płaczą i wpadają w depresję, inni rzucają się w wir działania, żeby jak najmniej myśleć i rozpamiętywać. Renata należała najwidoczniej do tej drugiej kategorii.
Nie uszanowali jej ostatniej woli
Rozejrzałam się wokół. Uwielbiałam tę działkę. Jako dziecko spędzałam tu rokrocznie miesiąc wakacji. Była nas tu cała banda dzieciaków, nad którą trzymała pieczę ciocia Stefania. Gotowała nam, opowiadała historie, opatrywała poranione kolana i dłonie. Gdy dorastaliśmy, wysłuchiwała zwierzeń i skarg… Gdy dorosłam, pomagałam jej w wakacje na działce – sadziłyśmy kwiaty, pieliłyśmy grządki. Potem przyjeżdżałam tu ze swoimi dziećmi, które uwielbiały babcię Stefę. Z czasem przestała spędzać tu lato – jej artretyzm nie lubił tutejszej wilgoci idącej od pobliskiego jeziora. I w końcu przekazała działkę mnie, notarialnie.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Pamiętam swój szok, gdy podczas przyjęcia na moje czterdzieste urodziny otworzyłam dużą kopertę od Stefanii i zobaczyłam akt własności działki.
– Ciociu… – wybąkałam.
Siedzący po drugiej stronie stołu kuzyni byli równie zaskoczeni jak i ja, choć o wiele mniej zadowoleni. Stefania wiedziała, o czym myślę.
– Dorotko – powiedziała. – Ty jedna kochasz tę działkę tak jak należy. Ty jedna w tej rodzinie dbałaś o nią, sadziłaś i pieliłaś. Dlatego to naturalne, że powinna być twoją własnością.
– Skoro nie chcesz jej już mieć, można byłoby ją sprzedać – wtrącił jej najstarszy syn, Staszek. – I podzielić pieniądze.
Zrobiło mi się głupio, ale ciocia Stefania uścisnęła moją dłoń.
– Nie przejmuj się tym gburem – powiedziała. – Dostał ode mnie tyle, że nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia. Żadne z moich dzieci nie powinno być niezadowolone z tego, co ode mnie dostało. Prawda? – popatrzyła po zgromadzonych.
W końcu pod wpływem jej spojrzenia zaczęli pomrukiwać, że wszystko jest OK.
– Została mi tylko ta działka, i chcę ją dać mojej ulubionej siostrzenicy. Córce mojej jedynej siostry.
Czułam uścisk jej drżącej dłoni i zdawałam sobie sprawę, jak wiele ją ta przemowa kosztowała. Starsza siostra mojej mamy nie była osobą, która umie o siebie walczyć. Której inni się boją i nie wchodzą jej na głowę. Jej mąż, wujek Alojzy, był bardzo obrotnym drobnym przedsiębiorcą. Zanim pokonała go choroba, zabezpieczył i ją, i dzieci. Potem Stefania także wspomagała córki, synów, wnuczęta, jak tylko mogła. Nie tylko pieniędzmi, ale przede wszystkim swoim czasem, wysiłkiem i miłością. Była spoiwem naszej rodziny. W sumie większość tego, co w moim życiu było dobre, wiązało się z nią. I myślę, że dotyczyło to także innych w naszej rodzinie. Wstałam z wiklinowego fotela, na którym przez tyle lat siadała kochana ciocia, i poszłam do saloniku, gdzie mąż siedział z naszym czteroletnim wnukiem.
– Jutro wracamy do domu – powiedziałam. – Ciocia Stefania nie żyje.
Ludwik podszedł do mnie, mocno mnie przytulił. A ja rozpłakałam się strasznie. Poczułam się jak sierota. Następnego dnia wróciliśmy do domu, ja obdzwoniłam rodzinę, by się zorientować, na czym stoimy. Kiedy pół godziny później odkładałam telefon, byłam w stanie, delikatnie mówiąc, wstrząsu.
Staszek zdecydował o kremacji, mimo że wszyscy wiedzieliśmy, że ciocia chciała być pochowana tradycyjnie. Bała się ognia, miała wrażenie, że ogień pieca spali jej duszę. Ale Staszek postanowił, że grób rodzinny – gdzie leżeli już dziadkowie – zmieni na komorę dla urn.
„W ten sposób zmieści się tam cała nasza rodzina. Przy dzisiejszych cenach, to ogromna oszczędność – stwierdził. – A wola mamy? Dorota, nie dramatyzuj, nigdzie nie zostało to spisane”.
„Daj spokój, Dorota, nikt nie ma czasu jej przygotować i w ogóle… My po pogrzebie od razu jedziemy na lotnisko, Janka z rodziną nie będzie, wciąż są w Chorwacji”.
„Mama wie, że ją kochaliśmy. Spotkamy się na spokojnie po wakacjach, może u ciebie na działce?” – spytała Renata.
Wnuczka Stefanii, Kasia, i jej rodzina, nie będą na pogrzebie. „Ciocia, ty wiesz, ile te wczasy kosztowały? I wiesz, ile by kosztowało przebukowanie biletów? Miej pretensje do wujka Staszka… I tak, pamiętam, ile babcia mi poświęciła, i jestem jej za to wdzięczna. Będę ją zawsze pamiętać, w sercu. Chodzić na grób. Ale ona już nie żyje, niczego już nie potrzebuje, a my tak”.
No tak. Stefania wybrała sobie zły moment na umieranie. Wakacje.
Niby argumenty dzieci i wnuków cioci (życie toczy się dalej) były logiczne i rozsądne, ale gdzieś w głębi czułam bunt i niezgodę. Dla mnie pogrzeb to ostatnia okazja na pożegnanie. Podziękowanie. Sposób, w jaki to robimy, określa nasz stosunek do zmarłego. Wiedziałam, że dzieci Stefanii kochały ją. Ale czy ją szanowały?
Kiedyś myślałam, że tak. Ale chyba się myliłam
Gdy przyjaciele i znajomi cioci Stefanii złożyli na mogile kwiaty i zaczęliśmy się rozchodzić, dotarło do mnie, że nie widziałam Filipa, ukochanego pieska cioci.
– Danka – pociągnęłam za rękaw żonę Staszka. – Gdzie jest Filip? Został u was w domu?
– Jurek kilka dni temu odwiózł go do schroniska – odparła.
Zatkało mnie na chwilę. Nie wierzyłam własnym uszom.
– Nie mogliście zadzwonić do mnie? Oddać do schroniska psa, którego kochała Stefania? To tak, jakby oddać tam ją.
Danka wzruszyła ramionami.
– Jak zwykle dramatyzujesz. Jak za nim tęsknisz, to Jurek da ci adres schroniska.
Czułam, jak coś ściska mnie w gardle. Filip był u niej od szczeniaka, prawie osiemnaście lat. Dostała go na rocznicę ślubu od wujka Alojzego. On już wiedział, że niedługo alzheimer go pożre. Chciał żonie pozostawić po sobie coś więcej niż bezduszne pieniądze. Ciocia traktowała psa, miniaturowego collie, niemal jak dziecko. A pies kochał ją bezgranicznie. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co zwierzę czuło po śmierci swojej pani.
Od razu po pogrzebie pojechaliśmy z mężem po psa. Niestety, było za późno. Ponieważ Filip był stary i trochę niedowidział, uznano, że nikt go nie weźmie, a jego życie nie będzie pasmem szczęścia, jak powiedział kierownik. Uśpili go.
Znów mąż musiał mnie tulić, gdy płakałam. Byłam wściekła, że nie mogłam zapewnić psu godnej starości. I że zmarł wśród obcych, nie rozumiejąc, co się dzieje. Choć… nie na ludzi w schronisku powinnam krzyczeć, bo to nie oni wykazali się okrucieństwem wobec przyjaciela staruszki i absolutnym brakiem szacunku wobec swojej matki.
Czytaj także:
„Zgubiłam piękny i bardzo drogi prezent od męża. Byłam załamana, ale mój ukochany jak zwykle mnie zaskoczył”
„Gdy żona zaszła w ciążę, obydwoje straciliśmy pracę. Uśmiechałem się, ale tak naprawdę byłem załamany”
„Córka to geniusz, ale żona jest tym faktem załamana. Chciała, żeby siedziała w domu, znalazła chłopa ze wsi i rodziła dzieci”