„Ciocia była aniołem, który zawsze poratował kasą. Gdy ktoś podciął jej skrzydła, wiedziałam, że to moje pole do popisu”

pomocna kobieta fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Od kiedy mama nazwała ją aniołem, naprawdę kojarzyła mi się z boską istotą. Ratowała nas z opresji niejeden raz. I nie tylko nas, rodzinę. Pomagała sąsiadom, znajomym i znajomym znajomych. A nawet zaczepiała obcych ludzi na ulicy, jeśli podejrzewała, że mają jakieś kłopoty”.
/ 26.02.2023 11:15
pomocna kobieta fot. Adobe Stock, Syda Productions

Ciocia Aldonka była osobą, która umiała rozwiązać każdy problem. Jak się psuło, mówiło się, że trzeba zadzwonić do Aldonki. Jakby stanowiła remedium na każdą bolączkę, niezależnie od tego, czy chodziło o chorobę dziecka, remont czy pożyczkę.

Pamiętam, że kiedy byłam mała, ciocia przyjeżdżała, gdy chorowałam, a mama nie mogła wyjść z pracy. Ciocia przywoziła ze sobą sok malinowy, sok z czarnego bzu i korzeń imbiru, po czym odprawiała takie czary-mary nade mną, że zaraz wracałam do zdrowia. Mama była jej niewymownie wdzięczna, że nie musiała szukać kogoś, kto ją zastąpi w pracy. Ciocia tylko machała ręką na podziękowania i pochwały.

– Świetnie się razem bawiłyśmy z Zosieńką – mówiła. – Przyjdę też jutro, żeby sprawdzić, czy temperatura raczyła spaść, czy trzeba ją jeszcze trochę postraszyć.

Kiedy nawaliła ekipa remontowa najęta przez wuja Alberta, niemal z płaczem zadzwonił do Aldony. Że majster olał umowę, jaką z nim zawarł, i pojechał remontować dom kogoś ważniejszego. Że co on ma teraz zrobić, jak łazienka rozbebeszona, kuchni właściwie nie ma, a żona z dziećmi za kilka dni wracają z wakacji, bo remont miał już być skończony. Ciocia wygrzebała wtedy wizytówkę z numerem telefonu z pudełka, które stało w dużym pokoju.

– Dzwoń, Bercik, do pana Arka i powiedz, że jesteś ode mnie. Nie odmówi.

I pan Arek rzeczywiście nie odmawiał, tylko w ciągu dwóch godzin przyjeżdżał, mówił „będzie pan zadowolony” i słowa dotrzymywał.

– Panie, ja dla pani Aldonki to bym na koniec świata skoczył – zaklinał się. – Złota kobieta, nikomu pomocy nie odmówi, więc i ja nie odmówię.

Podzielił ekipę, sam zabrał się do roboty i remont dobiegł końca, nim się wuj Albert obejrzał.

Kochała towarzystwo ludzi

Kiedy mama straciła pracę, bo firma upadała, ciocia Aldonka od razu zadzwoniła w kilka miejsc i umówiła ją na rozmowy. Już po pierwszej zachwycona mamuśka wyściskała ciocię, bo nie dość, że nie musiała martwić się brakiem pracy, to jeszcze miała zarabiać więcej.

– Jak ty to robisz, Aldonko? – mama aż ocierała łzy wzruszenia. – Jesteś naszym aniołem.

Ciocia jak zwykle machała ręką, że to przecież nic takiego.

– Dobrze, że człowiek jeszcze się do czegoś przydaje – powtarzała z uśmiechem.

– Przydaje? Jesteś niezastąpiona! Za to ty nigdy nie mówisz o swoich potrzebach. Pozwól nam się odwdzięczyć.

– Ależ dziecko drogie, czego może potrzebować taka stara baba jak ja? – śmiała się. – Spokoju i tyle.

– Do starości to cioci jeszcze dużo brakuje…

Ciocia była wdową i żyła z emerytury po mężu, wojskowym, więc dość wysokiej. Nie musiała pracować, dzieci nie miała, więc i wnuków do niańczenia też. Za to uwielbiała być na podorędziu, gdy ktoś potrzebował pomocy. Nie lubiła być sama, kochała towarzystwo ludzi, zawsze uśmiechnięta, zadowolona, nigdy nie słyszałam, żeby choć raz przeklęła, podniosła głos w zdenerwowaniu lub choćby się skrzywiła.

Od kiedy mama nazwała ją aniołem, naprawdę kojarzyła mi się z boską istotą. Ratowała nas z opresji niejeden raz. I nie tylko nas, rodzinę. Pomagała sąsiadom, znajomym i znajomym znajomych. A nawet zaczepiała obcych ludzi na ulicy, jeśli podejrzewała, że mają jakieś kłopoty.

Któregoś razu sąsiad z naprzeciwka zapukał do nas i spytał, czy ciocia Aldona gdzieś się wyprowadza. Nie mieliśmy pojęcia, o czym on mówi. Okazało się, że sąsiad szukał mieszkania dla swojego syna i przeglądał też licytacje komornicze, gdzie ponoć można znaleźć prawdziwe perełki za cenę o wiele niższą niż rynkowa. I tam zauważył zdjęcia mieszkania Aldony. Poznał je, bo kiedyś naprawiał jej piecyk w łazience.

– To chyba jakaś pomyłka. Licytacja komornicza? – mama była w szoku. – Nic mi na ten temat nie wiadomo, to musi być pomyłka…

– Mieszkania pani Aldonki bym nie poznał? Przecież ten piecyk to jej reperowałem dwa razy. Mogę pokazać zdjęcia!

Kiedy zobaczyliśmy zdjęcia z oferty, nie było już żadnych wątpliwości. Rzeczywiście, licytacja komornicza. Czyli ciocia musiała mieć długi! I to potężne długi, o których nikt nie wiedział. Od razu do niej pojechaliśmy.

– O Boże, taki wstyd… Myślałam, że to nie wypłynie.

– Ciociu, jaki wstyd, powiedz tylko, co się stało.

Dobre serce cioci było ogromne i hojne. Schroniska dla psów, chore dzieci, lekarstwa dla chorej sąsiadki, zajęcia muzyczne dla wnuczki przyjaciółki, bo rodziców nie było stać, a szkoda, żeby talent się zmarnował. Na i tej emerytury, która kiedyś wystarczała na godne życie, zaczęło brakować. Więc ciocia brała kredyty. Jeden, drugi, piąty. Jak bank odmówił kolejnej pożyczki, to poszła do firmy parabankowej. A potem zaczęła mieć problem ze spłatami i…

Wstydziła się, że sobie nie radzi

– No nie, tak to nie będzie! – zawołała mama. – Żebyś na stare lata tułała się po wynajmowanych mieszkaniach. Masz wielkie serce, ale za miękkie i niektórym dajesz się zwyczajnie wykorzystywać. Co innego dać kontakt do mechanika albo ortodonty, a co innego fundować komuś naprawę auta czy aparat na zęby. Ile jest tego długu?

Miny nam trochę zrzedły, gdy ciocia wymieniła sumę, ale stwierdziliśmy, że jest tyle osób, które coś cioci zawdzięczają, że razem damy radę to udźwignąć.

– Ależ nie, Marysiu, nie uchodzi, taki wstyd… – ciocia zaczęła mamę powstrzymywać. – Jakoś sobie poradzę, jakoś przetrwam ten kryzys, a wynajęcie pokoiku to żadna hańba.

Mama tylko machnęła ręką, naśladując ciociny gest, który widziałyśmy tyle razy, i wyciągnęła telefon z torebki. Ja wyciągnęłam mój, bo wielu moich znajomych też miało dług wdzięczności wobec cioci Aldonki, skoro dawała im korepetycje z historii przed maturą i egzaminami na studia. Może studenci nie są zbyt bogatą grupą, ale coś tam zawsze mogli wykombinować. Mama zaczęła pukać do sąsiadów ciotki, a także do naszych. Starała się dotrzeć do jak największej grupy ludzi, którzy mogli cioci coś zawdzięczać.

Dalej wszystko potoczyło się samo. Pan Arek, który remontował mieszkanie wujka Alberta, od razu sięgnął do portfela. Cała rodzina uruchamiała oszczędności. Sąsiedzi i znajomi przypominali sobie, ile ciotuchna dla nich zrobiła, i przynosili koperty z gotówką.

– Ja nie mogę… – ciotka chowała ręce za siebie. Było jej wstyd, że obcy ludzie dowiedzieli się, że sobie nie radzi.

– Pani Aldonko. Czy pani mnie pytała, czy ja się wstydzę przyjąć pomoc, jak jej potrzebowałam? Nawet kwiatka pani nie chciała! Czekolady odmówiła, bo pani niczego nie potrzebowała. A teraz pani potrzebuje, więc proszę się nie krygować! – sąsiadka, której ciotka załatwiła po znajomości szybszą wizytę w szpitalu, dzięki czemu w ostatniej chwili uratowano jej nogę przed amputacją, wcisnęła ciotce kopertę do kieszeni. – Wproszę się na kawę, jak się ten cały bałagan skończy. Ciasto przyniosę! – mrugnęła, uśmiechnęła się i poszła do siebie.

Przytuliłam ciocię, która się rozpłakała

– Ciociu, nie płacz, będzie dobrze, zobaczysz… 

– Ja nie dlatego płaczę, Zosieńko. Tylko… zawsze się starałam pomagać ludziom. Tak po prostu. Bo lubię czuć się potrzebna, bo nie mam nic innego do roboty i tak się spełniam. Nie liczyłam na nic w zmian, bo przecież nie dlatego pomagałam. Cieszyłam się, że na coś się przydałam, ale nie sądziłam, że pamiętają…

Oczywiście, że pamiętali, co więcej, chcieli się zrewanżować. Sama ze studenckiego dorabiania wysupłałam, ile mogłam. Ja też nie zapomniałam, że ciocia Aldonka spędziła ze mną wiele godzin, gdy chorowałam albo gdy rodzice nie mieli co ze mną robić, a musieli gdzieś pójść czy dłużej posiedzieć w pracy.

Moi znajomi zorganizowali zrzutkę w internecie, a zupełnie obcy ludzie wpłacali na nią pieniądze. Tak grosz do grosza udało się zebrać kwotę potrzebną do spłaty długów cioci, jeszcze przed licytacją mieszkania. Ciocia znowu płakała, tym razem dlatego, że już pogodziła się z utratą domu, w którym spędziła z wujkiem tyle lat, a tymczasem mogła dalej w nim mieszkać. Dodatkowo zdjęliśmy z jej barków największy problem, czyli długi. Do jej życia wrócił spokój, przestała się stresować, a my nie musieliśmy się bać o jej serce…

Naszemu aniołowi też życie podcięło skrzydła. Na szczęście mogła liczyć na tych, którym pomogła. Dobro do niej wróciło i skrzydła odrosły. Jak nikt sobie na to zasłużyła. Przy okazji zrozumiała, mam nadzieję, że nie można pomagać innym swoim kosztem. Teraz pilnujemy cioci, żeby nie przesadzała z hojnością i dbała też o własne interesy. Bo i zdrowie nie to co kiedyś, a biorąc pod uwagę galopujące podwyżki, o finanse też trzeba dbać, a nie uprawiać rozdawnictwo.

– Komu pomożesz, jak się rozchorujesz albo pod most trafisz? – pytała mama.

– Oj, Marysiu…

– Żadne „oj, Marysiu”. Pomagaj innym, jak lubisz, ale pamiętaj, ty nasz aniele, że też jesteś człowiekiem, o którego masz wręcz obowiązek się troszczyć.

Czytaj także:
„Mój syn nie żył, a ja w głowie miałam jedną myśl - że ma zmasakrowane dłonie i więcej nie zagra na pianinie”
„Mój syn wyłudzał pieniądze od schorowanego dziadka. Gdy ten przestał mu dawać, okradł go i zostawił bez grosza przy duszy”
„Nienawidzę mojej synowej i życzę jej ogromnego cierpienia. Przez tę lafiryndę mój syn rzucił się pod pociąg”

Redakcja poleca

REKLAMA