Było piętnaście do siódmej wieczorem, kiedy do sklepu weszła grupka młodych ludzi. Dwóch chłopaków i trzy dziewczyny, w tym jedna ze sporym brzuszkiem pod wełnianym płaszczem. Zrobiłam się momentalnie czujna, bo z doświadczenia wiedziałam, że takie towarzystwo może mieć chęć zabrać towar z półki, ale za niego nie zapłacić. Nieraz już szefowa mi potrącała z pensji za skradzione produkty.
To nie było sprawiedliwe...
– Ej, Mysza! – zawołał jeden z młodzieńców. – Będziesz piła bezalkoholowe?
– Nie, sprite’a mi weź! – odpowiedziała dziewczyna w ciąży. – I jeszcze rodzynki w czekoladzie.
Po chwili podeszła do mnie i poprosiła o pół kilo kiszonej kapusty. Uśmiechnęłam się mimo woli, bo ja w ciąży też zajadałam się słodyczami na przemian z kiszonkami.
– Który to miesiąc? – zapytałam przyjaźnie, nakładając kapustę do woreczka.
– Dziewiąty. Mam termin za trzy tygodnie – odpowiedziała ze słabym uśmiechem. – Już się nie mogę doczekać. Da mi pani jeszcze czerwone Marlboro? Nie dla mnie, dla kolegi! – parsknęła, widząc moją minę.
Odwróciłam się, żeby wyjąć papierosy z boksu, i w tym momencie zobaczyłam, jak w szklanym banerze reklamowym odbija się sylwetka chłopaka pakującego coś pod kurtkę.
– Ej, ty! – odwróciłam się błyskawicznie. – Odłóż to!
– Spadamy! – krzyknął tylko chłopak i czwórka klientów rzuciła się do drzwi.
Wiedziałam, że znowu będę musiała zapłacić za skradziony towar, więc pognałam za nimi, ale byli szybsi. Musieli mieć w tym wprawę. W sklepie została tylko ciężarna dziewczyna, wyraźnie przerażona rozwojem sytuacji. Kiedy wróciłam z nieudanego pościgu, ona wciąż stała przy ladzie, trzymając się jej oburącz i pochylając do przodu. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do niej.
– Dzwonię na policję! – oznajmiłam z wściekłością. – Podasz ich nazwiska! Nie odpuszczę tego. Cholerni złodzieje... Miałaś odwrócić moją uwagę, co? Tak to wymyśliliście? Teraz sobie dopinacie sztuczne brzuchy, żeby wam było łatwiej kraść?!
Chciała coś powiedzieć, ale nie dałam jej dojść do słowa. Zorientowałam się już, co ukradła jej banda. Dużą puszkę drogiej kawy. Ale byłam pewna, że to tylko część ich łupu, na pewno nie kradł tylko jeden z nich, kiedy ta fałszywa ciężarna rozpraszała mnie rozmową. Sięgnęłam do kieszeni po komórkę i wybrałam numer alarmowy. Dziewczyna złapała mnie za rękę, błagalnie jęcząc: „Proszę, nie…”, ale ją odepchnęłam i złożyłam doniesienie dyżurnej, że właśnie ujęłam złodziejkę w sklepie. Operatorka powiedziała, że wyśle do mnie radiowóz.
– No i proszę! – spojrzałam tryumfalnie na oszustkę. – Wyśpiewasz im wszystko.
Nagle dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Kilka razy w życiu udało mi się przyłapać złodzieja na gorącym uczynku i zawsze usiłował mi się wyrwać, raz jedna dziewucha nawet mnie uderzyła. Fakt, spora ze mnie kobita, a ta tutaj była chuda i mała, ale i tak było dziwne, że nie próbowała się szarpać z drzwiami albo chociaż wytrącić mi telefonu z ręki. Przyjrzałam jej się uważniej i dotarło do mnie, że jest bardzo czerwona na twarzy, do tego zaciska usta.
– Proszę pani… – wystękała z wyraźnym wysiłkiem, niemal kładąc się na ladzie. – Ja… Mnie… ała…
Przez jej twarz przebiegł gwałtowny skurcz i ukucnęła, wciąż trzymając się brzegu blatu.
– Dobra, dobra – rzuciłam, nie zamierzając dać się wziąć na litość. – Wiem, co wyście za jedni! Z czego masz ten brzuch, co?
– Pra… prawdziwy… Ja… chyba…
Ostatnie słowo zmieniło się w rozdzierające westchnięcie. A sekundę później usłyszałam dziwny dźwięk, jakby ktoś wylał na posadzkę wodę z wiadra. I w tym momencie dotarło do mnie, że ona nie miała sztucznego brzucha. Naprawdę była w zaawansowanej ciąży i do tego właśnie odeszły jej wody.
Pewnie się zestresowała
Skoczyłam do niej, złapałam ją pod pachy i próbowałam podnieść z kucek, ale mimo drobnej postury była ciężka.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziałam do niej uspokajająco. – Usiądź tu, na krześle, a ja zadzwonię po pogotowie. Masz jakiegoś męża? Chłopaka? Dzwoń do niego!
Odpowiedziała, krzywiąc się, że nie wzięła ze sobą komórki. Ja spojrzałam na swoją i zobaczyłam czerwoną ikonkę baterii. Zdążyłam tylko wybrać ponownie numer alarmowy i w tym momencie telefon mi padł. Zaklęłam głośno, zastanawiając się, gdzie mam ładowarkę, a wtedy dziewczyna jęknęła boleśnie.
– Dobra, położymy cię – zdecydowałam, rozpinając jej płaszcz. – Za ile masz termin?
– Trzy… tygodnie… – wystękała. – Właściwie to… cztery…
No tak, kiedy przyłapałam ją i jej paczkę na kradzieży, musiała się bardzo zestresować, co przyspieszyło poród – przebiegło mi przez głowę.
– Dobra, tylko spokojnie – powtarzałam bardziej do siebie niż do niej. – Co czujesz? Skurcz? Teraz? Czekaj, będziemy liczyć…
Sama urodziłam dwoje dzieci siłami natury. Potem parę razy byłam w szkole rodzenia z córką, więc teoretycznie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale teoria i praktyka to dwie różne rzeczy! Najpierw usiłowałam opanować panikę młodej matki. Zapytałam ją, jak ma na imię. Powiedziała, że Andżelika, i wczepiła się w moją dłoń z taką siłą, że i ja jęknęłam. Miała regularne skurcze, więc zdecydowałam, że ściągniemy jej spodnie, bo dziecko może się urodzić lada moment.
– Andżelika, puść mnie, muszę ci pomóc – próbowałam wyrwać jej dłoń z uścisku, więc złapała mnie za ramię.
Nawet już nie myślałam, żeby szukać ładowarki, podłączać telefon i gdziekolwiek dzwonić. Dziewczyna była czerwona, spocona, oddychała płytko i szybko. Mówiłam jej, co się za chwilę stanie i że na pewno wszystko będzie dobrze. Przez cały czas miałam nadzieję, że przed sklepem za chwilę zaparkuje wezwany radiowóz i będę miała jakąś pomoc. Ale umówmy się: policja ma wiele wezwań i jazda do ujętej w sklepie złodziejki nie była zapewne ich priorytetem. Minęło dwadzieścia minut, od kiedy zadzwoniłam na 112, i dalej nic się nie działo. Andżelika właśnie wydała z siebie przeciągły, bolesny okrzyk, kiedy ktoś zapukał w szklane drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam dwie sylwetki.
– Przyjechali, czekaj, muszę otworzyć! – wyrwałam się z jej żelaznego uścisku.
Policjant i policjantka najpierw nic nie rozumieli, ale szybko odzyskali zimną krew. Mężczyzna zaczął wzywać pomoc przez radio, a kobieta uklęknęła koło Andżeliki.
– Niech się pani nie martwi, mam przeszkolenie medyczne – powiedziała spokojnie. – Wszystko będzie dobrze, już przyjmowałam poród na ulicy.
Karetka nadjechała po siedmiu kolejnych minutach. Na szczęście zdążyli akurat, by przyjąć na świecie noworodka. Kiedy malutki chłopczyk był już na świecie, ratownicy zaopatrzyli pępowinę, okryli oboje kocami termicznymi i zabrali ich do szpitala. Kiedy nieco ochłonęłam, policjanci zażądali wyjaśnienia, co się właściwie stało, bo przecież wezwałam ich do kradzieży. Przez moment się wahałam, bo złożenie zeznań przeciwko Andżelice oznaczało przysporzenie jej problemów.
Nie chciałam, bo dziewczyna przeżyła swoje
– Tak, miałam tu szajkę złodziei – powiedziałam – ale zdołali uciec…
– A ta rodząca? Ona też była z nimi? – policjanci nie byli głupi. – Zgłosiła pani, że ujęła złodziejkę.
– Nie – zaprzeczyłam stanowczo. – Po prostu była wtedy w sklepie. Ale kradli tylko tamci.
Wiem, że nie wolno kłamać policji, ale uznałam, że ten jeden jedyny raz mogę się zachować nieco niepraworządnie. Powiedziałam, że miałam na myśli inną dziewczynę z tamtej bandy, ale niestety udało jej się mnie odepchnąć i uciec ze sklepu. Funkcjonariusze przyjęli moje zeznania, spisali, co skradziono, i poprosili o podpis na formularzu. Podziękowałam im i na miękkich nogach poszłam do domu. W naszej okolicy jest tylko jeden szpital, więc Andżelika musiała trafić właśnie tam. Następnego dnia wzięłam wolne i zamiast do pracy pojechałam odwiedzić dziewczynę. Znalazłam ją na sali, jej synek spał w plastikowej „mydelniczce”, czyli wózku dla noworodków.
– Dzień dobry. Jak się czujesz? – zapytałam, siadając na taborecie obok jej łóżka.
– Już dobrze – uśmiechnęła się słabo. – Franek też zdrowy. Ale wie pani, że mało brakowało, a byłby przyduszony? To cud, że ci policjanci przyjechali na czas i wezwali karetkę… To znaczy… – zająknęła się i wyraźnie zmieszała. – Ja wiem, że to żaden cud… Pani ich wezwała… Czy…
– Nie – zaprzeczyłam. – Nie powiedziałam, że byłaś z nimi. Trudno, moja strata.
Andżelika zapewniła, że odda mi pieniądze za to, co ukradli jej znajomi. Machnęłam na to ręką i spytałam, czy któryś z tych chłopaków jest ojcem Franka, ale zaprzeczyła. Okazało się, że tata jej dziecka pracował w Niemczech i miał przyjechać dopiero za dwa tygodnie. Nie mógł wcześniej wymówić pracy, więc Andżelika była sama.
– Ci ludzie… Wie pani, w sklepie… – opowiedziała mi – to towarzystwo mojej przyjaciółki. Nie chciałam się z nimi zadawać, ale byłam sama, więc… – zamiast dokończyć, wzruszyła bezradnie ramionami.
Powiedziałam jej, że musi z tym skończyć
Zwłaszcza że ta przyjaciółka tak naprawdę nią nie była, skoro razem z kumplami wykorzystywała jej widoczny brzuszek, żeby skuteczniej kraść, a potem zostawiła ją na pastwę losu, kiedy wszystko się wydało. Przypomniałam Andżelice, że o mały włos nie zostałaby aresztowana. A teraz miała dziecko i musiała dbać o siebie i o nie. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się, że jeszcze ją zobaczę. Dlatego tak się zdziwiłam, kiedy jakieś dwa miesiące później zjawiła się na mojej zmianie w sklepie. Była z wózkiem oraz wysokim blondynem, najwyraźniej ojcem małego Frania, sądząc po tym, jak się zajmował maluszkiem.
– Przyniosłam pieniądze – powiedziała cicho, podchodząc do lady, kiedy jej partner wybierał pieluszki na półce z akcesoriami niemowlęcymi. – Proszę.
Dała mi kilkadziesiąt złotych. Wiedziałam za co. Tyle samo musiałam oddać z pensji, kiedy wreszcie doliczyłam się, co ukradli jej kumple.
– Dziękuję pani jeszcze raz – uśmiechnęła się. – Patryk bardzo chciał panią poznać. Wie, że tutaj zaczęłam rodzić.
Po jej minie zorientowałam się, że jej chłopak nie wie nic więcej, na przykład że miała odwracać moją uwagę podczas szabrowania sklepu. Patryk podszedł do lady z paczką pieluch, jakimiś słodyczami i serkami.
– Ma pani może szampana? – zapytał, spoglądając na półkę z alkoholami za mną.
– Mam – przyznałam. – Trzy rodzaje…
– Poproszę najlepszego. Dziękuję – zapłacił, schował zakupy do kosza pod wózkiem, a potem wręczył mi butelkę naprawdę drogiego szampana i powiedział: – Chciałem podziękować pani za pomoc. Dzięki pani nasz syn jest zdrowy. Proszę wypić jego i nasze zdrowie!
Byłam tak zaskoczona, że nawet nie mogłam nic powiedzieć. Wyjąkałam tylko, że nic takiego nie zrobiłam i że to normalne. Para wyszła, a ja zostałam z butelką ekskluzywnego trunku i poczuciem, że wtedy podjęłam słuszną decyzję. Dobrze, że nie powiedziałam policji, co robiła w sklepie Andżelika. Dzięki temu miała teraz czystą kartę i mogła normalnie żyć z rodziną. Więcej mnie nie odwiedziła, ale mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze. Jeśli tylko trzyma się z dala od szemranego towarzystwa swojej przyjaciółki, to na pewno jest odpowiedzialną mamą i porządną młodą kobietą. Znam się na ludziach i jestem tego pewna!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”