„Cierpię na syndrom sztokholmski. Nieważne, że kochanek zbałamucił mnie, okradł i uciekł. Moje serce wciąż należy do niego”

Nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Paolese
„Do dziś czuję się wykorzystana i poniżona, a jednocześnie… zakochana jak nigdy w życiu. Zawsze uważałam się za osobę uczciwą, jednak jakoś nie umiem potępić Wiktora. Pomimo, że przysporzył mi tyle cierpień i kłopotów. Liczę, że w końcu wpadnie i będę mogła przynajmniej odwiedzać go w więzieniu”.
/ 29.10.2022 11:15
Nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Paolese

Gdybyście mnie zobaczyli, od razu byłoby jasne, czemu nieufnie potraktowałam zaloty Wiktora. Nie o to chodzi, że jestem jakimś potworem. Mężczyźni mnie po prostu nie zauważają; szef wciąż nie może zapamiętać mojego imienia, a koledzy z biura traktują mnie jak przezroczystą.

– Ty nie masz kłopotów z nadwagą, szczęściaro – mawiają koleżanki z pracy. – Żebyś wiedziała, jaką męka jest odchudzanie!

Uśmiecham się, bo one nie wiedzą, jak bardzo chciałabym przytyć. Staram się jadać kalorycznie, żeby kiedyś wreszcie przypominać prawdziwą kobietę. Wtedy ufarbuję mysie kosmyki na platynowy blond, kupię modne ciuchy i zacznę się malować. Na razie lepiej nie rzucać się w oczy – jeszcze jakiś facet okaże mi zainteresowanie, a ja będę myślała tylko o tym, że mnie obejmie i poczuje ten worek kości…

Pewnego dnia jadłyśmy z koleżankami lunch w naszym ulubionym barze koło pracy. Efektowny blondyn spod okna wolno pił kawę, spoglądając co jakiś czas w naszą stronę.

– Czy mi się zdaje, czy on tu zerka? – upewniła się Dorota z księgowości, kokieteryjnie poprawiając loczki i prostując się na krześle. – Ciekawe, której z nas się przygląda?!

– Mam wrażenie, że to Irena wpadła mu w oko – stwierdziła Basia z pewną irytacją. 

Przesunęłam krzesło, żeby blondyn mógł podziwiać jedynie moje wystające łopatki. „Wariat albo wredny żartowniś” – uznałam, podejrzewając podstęp. Jak zwykle, bo nie wierzę, że mogę się komuś podobać. Ponoć czasami faceci zakładają się, który poderwie najbrzydszą dziewczynę, albo przyjaciółki starej panny chcą ją uszczęśliwić na siłę, fundując randkę z wynajętym przystojniakiem.

Dlatego zareagowałam paniką, gdy dwa dni później ujrzałam tego samego blondyna o siódmej rano przed bramą mojej kamienicy. Uśmiechnął się i chciał coś powiedzieć, lecz ja rzuciłam się do ucieczki i biegłam całą drogę do pracy.

A po południu on czekał przed biurem!

– Gdyby miał wobec ciebie złe zamiary, nie pokazywałby się tutaj – przekonywała mnie Basia, obserwując go przez żaluzje. – Co ci szkodzi spróbować? Zaprosi cię pewnie na kawę, pogadacie, może coś zaiskrzy. A jak nie, to pójdziesz do domu i zapomnisz.

Wychodząc później z pracy, musiałam zebrać całą swoją odwagę, żeby znów nie uciec. Tymczasem świetnie ubrany, niezwykle atrakcyjny blondyn ruszył w moim kierunku z rozpromienioną miną, ledwo mnie zobaczył.

– Proszę, niech mi pani da szansę – zaczął miłym głosem. – Odniosłem wrażenie, że jesteśmy z tej samej gliny. Nie mogłem zlekceważyć takiego odczucia…

Poszliśmy na kawę. Wiktor okazał się interesującym gadułą, więc nie musiałam silić się na elokwencję. Co dziwne, nie czułam już zagrożenia, a raczej niedosyt. Zgodziłam się na kolejną randkę i nazajutrz nieśmiało pociągnęłam usta jasnoróżową szminką. Spotykaliśmy się na mieście jeszcze ze trzy tygodnie, zanim zaprosiłam go do siebie na kolację. Pocałował mnie wtedy pierwszy raz, ale nie został zaproszony na noc.

– Jak będziesz na to gotowa, pojedziemy w jakieś piękne miejsce, wynajmiemy przytulny pokój i nie wyjdziemy z niego, póki ci się nie znudzi – obiecywał wyrozumiale. – I nie myśl, że chodzi mi tylko o seks.

Zaczynałam wierzyć, że Wiktor dobrze się ze mną czuje, a może nawet trochę się do mnie przywiązał.  Wiktor odwiedzał mnie coraz częściej. Powoli oswajałam się z nadzieją, że kiedyś może zostać na zawsze. Miał wiedzę z różnych dziedzin, więc tematów do rozmów nigdy nam nie brakowało. Szczególnie zajmowała go architektura wnętrz, a moją kawalerkę, wykrojoną z olbrzymiego przedwojennego apartamentu, uważał za ciekawy przykład przestrzeni do zagospodarowania.

– Jak podzielono resztę? – dociekał. – Zaraz po wojnie z takich lokali robiono nieraz trzy albo cztery osobne mieszkania.

– Tu oprócz mojej kawalerki były dwa większe – wyjaśniłam. – Parę lat temu kupiła je zamożna wdowa i połączyła w jedno naprawdę duże. Chciała też kupić moją norkę, ale się nie zgodziłam. Do dziś ma mi to za złe i stuka w ścianę, gdy ciut głośniej słucham muzyki.

– Słyszy przez te grube mury? – uśmiechnął się Wiktor. – Musi mieć świetny słuch.

– Jedna ze ścian jest powojenna, działowa, dość cienka – uściśliłam. – Powiesiłam na niej kilim, żeby trochę wytłumić hałasy. Nie chcę konfliktów z jedyną sąsiadką na klatce. To nieszczęśliwa kobieta, chociaż bogata. Nikomu nie ufa, drzwi ma jak do fortecy, w oknach kraty, alarm z powiadomieniem ochrony.

– A ty czego się boisz? – zapytał Witek, patrząc na mnie znacząco. – Jak długo każesz mi jeszcze czekać na siebie?

– Już niedługo – odparłam impulsywnie. – Tylko chcę, żeby było romantycznie.

Muszę przyznać, że Wiktor się postarał. Wybrał uroczy pensjonat w górach, zamawiał do pokoju szampana i dosłownie nosił mnie na rękach. Nigdy nie byłam taka szczęśliwa! Zaczęłam nawet snuć plany na przyszłość.

Wspólną, długą i szczęśliwą…

Tymczasem trzeba było wracać do miasta. Wiktor podwiózł mnie pod dom, lecz nie chciał wejść na górę – w drodze dostał jakiś ważny telefon i wyraźnie się spieszył. Uśmiechając się do własnych myśli, otworzyłam drzwi i stanęłam wśród dobrze znanych czterech ścian. Wszystko po staremu…

Ale zaraz! Tej wielkiej dziury na środku ściany przedtem nie było! Jeszcze trzy dni temu, przed moim wyjazdem, w jej miejscu wisiał ozdobny kilim! Wsunęłam głowę przez powstały otwór do sąsiedniego pomieszczenia. Było niemal puste, ale zauważyłam ślady plądrowania…

Wezwana policja ustaliła, co następuje: zbrojone drzwi do mieszkania sąsiadki pozostały nienaruszone, podobnie jak kraty w oknach i alarm przy wejściu. Moje drzwi ktoś otworzył bez trudu, zapewne dorobionymi kluczami, a po wszystkim zamknął, jak gdyby nigdy nic. W czasie gdy tak świetnie bawiłam się w górach, bogata sąsiadka wyjechała akurat za granicę. Sprytni bandyci weszli do mojej kawalerki, spokojnie rozebrali kawał ściany, przeszli do lokalu obok i tą samą drogą wynieśli masę kosztowności.

Początkowo znalazłam się w kręgu podejrzeń, lecz właściciele pensjonatu mnie pamiętali, więc mogłam przedstawić alibi. Gorzej, że nie mogłam skomunikować się z Wiktorem. Jego telefon nie odpowiadał, a pod adresem, który mi podał, mieszkał ktoś obcy.

– Czy możliwe, że to pani przyjaciel przygotował ten skok? – zapytał mnie oficer śledczy, a ja tylko pokiwałam głową.

Nie trzeba było detektywa, by stwierdzić, że wszystko układa się w sensowną całość: tylko Wiktor miał okazję podrobić moje klucze, dokładnie obejrzeć mieszkanie i wywieźć mnie z niego w odpowiednim momencie. Jego kolesie byli pewni, że nie stanę niespodzianie w drzwiach, sąsiadkę zaś namierzali od dawna… Miałam trochę kłopotów w związku z tą sprawą, ale były one niczym w porównaniu z cierpieniem serca!

Do dziś czuję się wykorzystana i poniżona, a jednocześnie… zakochana jak nigdy w życiu. Zawsze uważałam się za osobę uczciwą, jednak jakoś nie umiem potępić Wiktora. Pomimo, że przysporzył mi tyle cierpień i kłopotów. Liczę, że w końcu wpadnie i będę mogła przynajmniej odwiedzać go w więzieniu.

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki zostawił ją, bo marzyły mu się przygody i podróże. Szybko okazało się >>przygody<< to imię jego młodej kochanki”
„Spotykam się z 2 facetami na raz i żaden nie wie o istnieniu drugiego. Kocham ich obu i z żadnego nie zrezygnuję...”
„40 lat temu przeżyłam gorący romans, który trwa do dziś. Z kochankiem połączyło nas ogniste uczucie i prawdziwy żywioł”

Redakcja poleca

REKLAMA