Naprawdę nas wkurzyła, gdy przywlokła sobie z sanatorium tego łysego absztyfikanta! No bo jak można być taką niewdzięcznicą – od śmierci wujka moi synkowie pomagali jej jak mogli! Lecieli dosłownie na każde wezwanie ciotuni – to drewno rozładować z przyczepy, pociąć, porąbać, wnieść do szopki, a to płot naprawić, jabłonki wiosną podciąć…
– Sama teraz jest, nie da rady ze wszystkim – orzekłam po pogrzebie. – Wiem, jak się żyje samotnej kobiecie na wsi, i jakbym was nie miała, to też cieniutko bym przędła.
Synowie zadowoleni nie byli, wiadomo
Teraz do roboty doszło im drugie gospodarstwo, a im się marzyły dyskoteki, jakiś dodatkowy zarobek w wakacje, żeby markowy ciuch kupić, dziewczynom się pokazać… Ciotunia niby coś im płaciła, ale co to za pieniądze: pięć złotych, dyszka – śmiech na sali! Toteż się i buntowali, dopóki im nie wyjaśniłam, że kobita starsza, dobrze po sześćdziesiątce, wiecznie żyć nie będzie. A chałupa jak smok wielka, przy trasie.
– Do grobu wszystkiego nie weźmie, a wy jesteście najbliższą rodziną – przekonywałam. – Pomyślcie o przyszłości, dobrze wam radzę.
Tyrali więc, biedaki, jak niewolnicy, za marne grosze albo kawałek ciasta z zakalcem. I nagle, na początku zeszłego lata, ciotunia sobie fagasa z Ciechocinka przywiozła i mówi, że za mąż będzie wychodzić. Stara, a głupia! Chłopa nie zna, ale do urzędu się wybiera, żeby połowę dobra lekką rączką mu podarować! Gadać się z nią nie dało, bo łaziła jak oczadziała, nawet się zastanawiałam, czy już jej się w głowie nie pomieszało. Może jakiejś choroby w tym uzdrowisku złapała albo co? Miesiąc przeleciał, amant w sąsiedniej wsi wylądował, gdzie sobie wdowę ze sklepem przygruchał, i skończyły się plany matrymonialne. Ciotunia się w chałupie zamknęła, żeby złamane serce leczyć. Wylazła dopiero w październiku, jak się zimno zrobiło, a ona się pokapowała, że w drewutni pusto. I prościutko do moich chłopaków ruszyła...
Niechże pomogą, wszak zima za pasem!
– Bardzo ciocię przepraszam, ale maturę mam w tym roku i muszę się uczyć – zbył ją Bartek.
– A ja trenuję w wojewódzkiej kadrze koszykarskiej, to moja przepustka do kariery – pokiwał głową ze smutkiem Kuba. – Do Jaśka niech ciocia idzie, on w biznesie leśnym siedzi.
Pokręciła się, posmęciła, na litość chciała moich chłopaków brać czy co? Ale dobrze ją synkowie pokierowali – pójdzie do tamtych, to nawet dębinę kupi… A że zapłacić trzeba będzie naprawdę, to inna rzecz. Nikt za darmo robić nie lubi. Szwendała się potem we wsi, ponoć rozpowiadała, że ją rodzina bez wsparcia zostawiła. Co za baba bezczelna! A kto pierwszy krewnych do wiatru ustawił, kto się wypiął, jak go strzała Amora trafiła w ten siwy łeb? Emeryturę po mężu ma, poradzi sobie jak każdy…
– Kupiła trzy przyczepy dębiny – przyniósł za jakiś czas rewelację Bartek. – Tysiąc osiemset jak nic. Może pożyczkę wzięła?
– A niech nawet nerkę sprzedaje, kogo to obchodzi? – burknęłam.
Ale patrzymy, a tu ciotunia ekipę remontową sprowadziła… Chyba z ośmiu chłopa dach jej zmieniało, zamiast szpetnego eternitu piękną blachę kładło.
– Ty, Elwirka, a może to twoja ciotka w totka wygrała? – podsunęły mi kobiety w pracy. – Podobno główna trafiona w gminie padła, ale w punkcie nie chcą powiedzieć, kto takie szczęście miał. Niby, że to tajemnica.
Akurat wygrała, głupie gadanie!
Ciotunia do miasteczka jeździ raz na ruski rok, poza tym to taki lewus jest, że pewnie by nie umiała sześciu liczb skreślić. Kredyt musiała wziąć po prostu, a potem znów będzie latać, żeby ją kto poratował!
– Matka, wiesz co? – w maju tym razem Kuba złowił najświeższe wiadomości. – Okna u ciotki zmieniają.
– Jak okna? – nie mogłam uwierzyć. – Przecież to pieniędzy ogrom!
Aż się przeleciałam tamtędy, niby że do sąsiadów idę, i faktycznie: nowiuteńkie plastiki, na razie na piętrze, ale pewnie i parter zaraz zrobią. A może faktycznie ciotunia w totka trafiła? Siedzi teraz w tej swojej dziupli, banknoty przebiera i myśli, czym by tu jeszcze ludzi po oczach kłuć. Tylko czekać, aż na chwastowisko przed chałupą bruk rzuci, i całą posesję kratami żelaznymi kutymi w lilie obstawi, jak ci letnicy, co się nad jeziorem wybudowali! A niech robi, w końcu nie zmarnuje się – i tak moi synkowie to rodzina najbliższa i spadkobiercy.
– Może byście tak, chłopcy, do cioci jednak zajrzeli? – zapytałam niedawno. – Remonty takie… Może pomoc jej potrzebna? To w końcu rodzina.
Nawet nie musiałam dwa razy prosić, już w najbliższą sobotę polecieli. Tymczasem ciotka im podziękowała, ciastem poczęstowała, ale stwierdziła, że już wszystko porobione ma… No, chyba żeby im się chciało sadzę z odstojnika wybrać, bo kominiarz miał przyjść, a coś go nie widać.
Brudni wrócili jak nieboskie stworzenia!
I każdy z dychą, no to chyba jednak nie wygrała, bo jakżeby mogła dalej taka chytra być?
– Nic nie mówiła? – dopytywałam. – Za co te okna i dach?
– Tajemnicza jak agent FBI – Kuba machnął ręką. – Jakby kto mnie pytał, to kasę ma. I coś kombinuje, bo w kredensie plany domu znalazłem.
– Będą remonty – prorokował Bartek. – Na gotowe pójdziemy jakby co.
W następnym tygodniu piękne auto do ciotuni zajechało, a za nim wielka ciężarówka. Ludzie jakieś miastowe wyszli i bambetle z wozu do ciotczynego domu wnosili. Akurat po robocie z autobusu szłam, stanęłam i własnym oczom uwierzyć nie mogłam… Co ta stara małpa znów wymyśliła? Sąsiadka się przyplątała i dawaj, od razu do tych obcych zasuwa i pyta, co się wyprawia. A facet jej mówi, że kupili piętro i będą tu mieszkać, bo pięknie, spokój i świeże powietrze… Mało przytomności nie straciłam. A to babsko wredne! Najpierw mi dzieci wykorzystała jak niewolników, a teraz ich krwawicę sprzedaje?!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”