„Chowałem przed żoną rachunki i wezwania do zapłaty. Bałem się jej przyznać, że za kilka dni zostaniemy bezdomnymi”

Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, sebra
„W kwietniu dostaliśmy kolejne pismo. Tym razem to już było zawiadomienie o eksmisji. Byłem naprawdę przerażony. Popłakałem się w kuchni. Zrobiłem to, czego obiecywałem sobie nie robić: zadzwoniłem do syna”.
/ 22.01.2023 13:15
Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, sebra

Pierwsze dwa lata po ślubie mieszkaliśmy z moimi rodzicami. Było ciasno, ale w tamtych czasach tak mieszkało wiele rodzin. Zacząłem się martwić, jak to będzie, kiedy Teresa zaszła w ciążę. Bardzo się cieszyłem, że będę tatą, ale ciężko było sobie wyobrazić, że w naszym kącie pokoju wydzielonym szafą i meblościanką mogło zmieścić się jeszcze łóżeczko dla dziecka. Zmieściło się. A kiedy Wojtek zaczął chodzić – rodzice podjęli decyzję.

– Tadek, wy, młodzi, potrzebujecie przestrzeni. A tam na wsi stoi pusty dom. I ja na emeryturze, i mama, pora wracać do domu – powiedział tata.

Mocno mnie zaskoczył, bo zawsze mówił, że nienawidzi wsi. I choć wiem, że rodzice zrobili to dla nas, to po kilku latach wiejskie życie się im spodobało. I byli szczęśliwi.
Może nie będzie tak źle.

Przecież nie wyrzucą nas na bruk…

Za to nasza trójka była szczęśliwa w naszej kawalerce. Kiedy Wojtek poszedł do szkoły, zrobiliśmy remont. Podzieliliśmy kuchnię tak, że znalazł się tam kącik (z oknem!) dla niego. Łóżko na antresoli, na dole biurko. Parę metrów, ale jednak osobnych. Kiedy Wojtek dorósł i się wyprowadził, Teresa urządziła tam pralnię, suszarnię i składzik.

Ja w tym mieszkaniu spędziłem całe swoje życie, Teresa ponad pięćdziesiąt lat. Znaliśmy wszystkich, kolejne pokolenia odchodziły i dorastały na naszych oczach.

– Tadeusz! Słyszałeś? Podobno nas sprywatyzowali. Znalazł się jakiś potomek właścicieli i sprzedał dom. Oj, Jezusku, co to będzie?! Wyrzucą nas i jakieś apartamenty porobią. I  co będzie z nami? Do przytułku na stare lata? Olaboga… – sąsiadka, Halina spod czwórki, wyglądała na naprawdę przerażoną.

Byłem pewien, że przesadza. Wiedzieliśmy, że do naszej kamienicy są roszczenia. Ale przecież jest prawo, nikt nas po tylu latach na bruk nie wyrzuci. Halina tę wiadomość przyniosła ładnych parę lat temu. Potem nic się nie działo i powoli zapomnieliśmy o całej sprawie.  Nowego właściciela nie poznaliśmy osobiście. Przedstawił nam się w liście wrzuconym do skrzynki. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że czynsz  rośnie o 100 procent.
Teresa się popłakała.

– Tadek, tyle pieniędzy? Nie starczy nam. I gdzie my się podziejemy po tylu latach…

Bałem się tak samo jak ona, ale udawałem, że wszystko gra.

– Teresa, damy radę. Mamy trochę oszczędności. Będziemy oszczędzać, nie codziennie trzeba jeść mięso. Może zostaniemy wegetarianami? Posadzimy na balkonie marchewkę, sałatę – próbowałem żartować.

Może powinienem był wtedy zadzwonić do syna… Ale Wojtek od dawna mieszkał w Australii. Miał swoje życie, dzwonił raz na miesiąc, czasem rzadziej.

– Po to się ma dzieci, żeby je wypuścić w świat – mówiła zawsze Teresa, kiedy ktoś pytał o naszego syna.

Trzymała fason, ja jednak wiedziałem, że tęskni i że jest jej smutno. Ale jest, jak jest. A ja miałem swój honor. Zdecydowałem, że nie poproszę o pomoc. Z tą pierwszą podwyżką jakoś sobie poradziliśmy. Ale sąsiadów ubywało. Halina wyprowadziła się do siostry. Magda i Kazik z drugiego piętra i ich trójka dzieci dostali inne mieszkanie od miasta. Marcin, rówieśnik naszego Wojtka, zaciągnął kredyt w banku i kupił kawalerkę w nowym bloku.

Opuszczone mieszkania właściciel natychmiast remontował i zamieniał w apartamenty na wynajem. Latem co tydzień mieszkali w nich coraz to nowi zagraniczni turyści. A imprezy były takie, że słychać je było na sąsiedniej ulicy…

Po kolejnej podwyżce czynszu zaczęliśmy zalegać z opłatami. Skręcaliśmy zimą kaloryfer, oszczędzaliśmy wodę, prąd. Ale coraz więcej wydawaliśmy na leki. Teresie lekarze wszczepili rozrusznik serca. Zaczęła mieć też kłopoty z chodzeniem. Kupiłem wózek na raty, balkonik, specjalne łóżko. Na czynsz nie zawsze starczało. Upomnienia od właściciela chowałem przed żoną. Nie chciałem jej martwić. Ale właściciel coraz częściej straszył nas eksmisją. Byłem parę razy w gminie, pytałem o inne mieszkanie.

– Wiem pan, jaka jest kolejka? A pierwszeństwo mają rodziny z dziećmi. Tak że proszę sobie nie robić nadziei – urzędniczka spławiła mnie w pięć minut.

W kwietniu dostaliśmy kolejne pismo

Tym razem to już było zawiadomienie o eksmisji. Byłem naprawdę przerażony. Popłakałem się w kuchni. Zrobiłem to, czego obiecywałem sobie nie robić: zadzwoniłem do syna.

– No tato, to przykra sprawa, ale wiesz, jestem w trudnej sytuacji, szukam nowej pracy. No nie mogę wam pomóc, nie teraz. Ale trzymam kciuki – powiedział Wojtek.

Najwyraźniej nie bardzo przejął się tym, że jego rodzice będą niedługo bezdomni… Dwa dni później po powrocie ze sklepu znalazłem Teresę na podłodze w kuchni. Wezwałem karetkę. To był wylew. Wiem, że to była moja wina: Teresa trzymała w ręce zawiadomienie o eksmisji. To musiał być szok. Przecież wcześniej nic jej nie mówiłem o kolejnych zawiadomieniach, o tym, że grozi nam utrata mieszkania. Teresa odzyskała przytomność. Mogła mówić, ale gorzej z poruszaniem.

– Pana żonę czeka długa rehabilitacja. Pewnie chodzić już nie będzie, ale może uda się przywrócić sprawność w prawej ręce – usłyszałem od lekarzy.

Bałem się spojrzeć żonie w oczy. Ale musiałem.

– Tadek. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Może razem byśmy coś wymyślili… A co teraz? Co z nami będzie?

Opowiedziałem jej wszystko. O kolejnych podwyżkach, o mojej wizycie w urzędzie. I o rozmowie z Wojtkiem.

– Nie mam więcej pomysłów, nie wiem… Nic nie wiem.

Położyłem głowę na kołdrze. Teresa sprawną ręką głaskała mnie po głowie. Znowu poszedłem do urzędu. Powiedziałem o wylewie Teresy i zapytałem, czy tę eksmisję da się opóźnić.

– Żeby moja żona miała dokąd wrócić i jeszcze raz zobaczyć nasze mieszkanie
– prosiłem.

Okazało się, że już za późno

– Skoro pana żona jest niepełnosprawna, znajdziemy jej miejsce w domu opieki. Pan może dostać  pokój w budynku socjalnym. Bez łazienki i kuchni, ale zawsze to dach nad głową.

– Ale proszę pani, my nigdy nie mieszkaliśmy osobno! Ja się muszę opiekować żoną, nie mogę jej oddać do jakiegoś domu opieki. Ludzie, opanujcie się! – z bezradności zacząłem podnosić głos, a na koniec opadłem na krzesło i zacząłem płakać.

Z gabinetu obok wyjrzała jakaś kobieta. Popatrzyła na mnie i na urzędniczkę. Podeszła i wzięła do ręki nasze papiery.

– Pan Tadeusz, tak? Proszę do mnie na rozmowę.

Pani Agata była szefową wydziału. Okazała się moim wybawicielem. Najpierw poprosiła, żebym jej opowiedział wszystko po swojemu. Opowiedziałem.

– Jak ja nie znoszę tych odzyskiwaczy kamienic – mruknęła pod nosem urzędniczka. A potem już głośno dodała: – Panie Tadeuszu, to mieszkanie jest stracone i na to nic nie poradzimy. Znajdziemy kogoś, kto pomoże panu w wyprowadzce, proszę się nie martwić. Teraz musimy pomyśleć, dokąd. Proszę powiedzieć, jak pana zdrowie. Słabo, prawda? No, boli kręgosłup, stawy, na pewno nadciśnienie, może nerki…

Zaprotestowałem.

– Ależ skąd, jeszcze się świetnie trzymam. Co rano gimnastyka, spacery…

– Panie Tadeuszu. Źle się pan czuje. Rozumie pan? – powiedziała pani Agata z naciskiem. – Tak?

Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodziło, ale potwierdziłem.

– To proszę tu podpisać.

Urzędniczka podsunęła mi kartkę. To był wniosek o przyznanie miejsca dla mnie w domu opieki.

– Ale co pani, ja nie potrzebuję opieki – żachnąłem się.

Na razie Teresa jeszcze jest w szpitalu

– Proszę się nie denerwować. Już wyjaśniam. Jeśli i pani Teresa, i pan dostaniecie miejsce w DPS-ie, to następnym krokiem będzie wystąpienie o przyznanie wam wspólnego pokoju. Są takie możliwości. A przecież mówił pan, że musicie być razem. I że chce się pan żoną opiekować. To jedyna szansa – powiedziała. – Przecież jak już tam traficie, to nikt pana nie zmusi, żeby pan leżał w łóżku. Proszę pozwolić mi działać.
Pozwoliłem.

Ja mieszkam w hotelu robotniczym. Nasze rzeczy są w przechowalni. Ale już widziałem pokój, który dostaniemy. W całkiem miłym domu w lesie, z dużym parkiem. Łóżko rehabilitacyjne dla Teresy i tapczan dla mnie.

Szafa, stół, dwa krzesła. I mała ubikacja z umywalką. Łazienka jest jedna na dwa pokoje, ale za to z udogodnieniami dla osób na wózkach. Ładna, nowa. Do pokoju będziemy mogli sobie wstawić telewizor i czajnik elektryczny.

I zmieści się też ulubiony fotel Teresy. Jak wszystko dobrze pójdzie, w ten weekend się przeprowadzę. Wysprzątam pokój, nakupię kwiatów i w poniedziałek odbiorę Teresę ze szpitala. I spróbujemy być tu szczęśliwi.

Czytaj także:
„>>Wymieniamy się<< małżonkami z przyjaciółmi. Kiedy moja żona nie ma ochoty na to, co proponuję, dzwonię do Kariny”
„Moja żona była niereformowalnym mieszczuchem. Zamieniłem ją na dom na wsi i hodowlę kaczek”
„Moja żona miała obsesję na punkcie sprzątania. Dom był jak muzeum śmierdzące chemią. Odszedłem, bo nie mogłem tego znieść”

Redakcja poleca

REKLAMA