„Choroba wykończyła mojego przyjaciela, bo żona odmawiała mu pomocy. Dla niej był problemem, którego chciała się pozbyć”

Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka fot. Adobe Stock, hedgehog94
„– Mojego męża nie można już uratować – usłyszeliśmy od jego żony. – Od lat zatruwa nam życie. – Ale jemu da się pomóc! W ten sposób on nie przeżyje – krzyknąłem. – To wtedy wreszcie będzie spokój – usłyszałem. Nie wierzyłem, że można być tak bezduszną w stosunku do własnego małżonka, w którego oczach widać błaganie o pomoc”.
/ 29.04.2023 21:15
Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka fot. Adobe Stock, hedgehog94

Co wykończyło Wacka? Niektórzy powiedzą – alkohol. Inni – wykończył się sam. A ja wam powiem – jego żona. Sam jestem alkoholikiem i wiem, że pozostanę nim już do końca moich dni. Jednak mieć tę świadomość i nie pić, to już zupełnie inna sprawa. Ja wreszcie (choć nie powiem, trwało to trochę czasu) uświadomiłem sobie, że mój kolejny powrót do kieliszka może skończyć się tragicznie. Wacław tego nie zrozumiał. Co więcej – nikt z bliskich mu nie pomógł. A ja teraz jestem pewien, że winna wszystkiemu jest żona. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nic nie można jej zrobić, niczego udowodnić. Dla prawa i ludzi pozostanie dobrą i kochającą połowicą…

Wacława spotkałem na zamkniętej terapii

Każdy z nas przeszedł swoją gehennę, która doprowadziła nas na dno. W czasie leczenia, dzień po dniu przerabialiśmy dwanaście kroków na swej drodze do trzeźwości. Pierwszy mówił wprost: „Przyznajemy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem”. Potem były kroki następne. Dwa miesiące później wyszliśmy na świat ze świadomością, że dziesięć przykazań jest dla tych, którzy chcą znaleźć się w niebie, a terapia dwunastu kroków jest dla tych, którzy znaleźli się w piekle. Wyszliśmy także ze świadomością, że musimy o siebie walczyć, bo w przeciwnym razie alkohol nas zabije. Kiedy po skończonej terapii wracałem do domu, miałem przy sobie pięćdziesiąt złotych, niezapłacony od pół roku czynsz za kawalerkę i brak jakichkolwiek perspektyw na pracę. W mieszkaniu usiadłem przy stole, wziąłem swój pusty łeb w dłonie i zacząłem zastanawiać się nad moim życiem. Kiedy przebiegły mi przed oczyma wszystkie obrazy z przeszłości, ostatecznie zrozumiałem, że facet, jakim do niedawna byłem, dążył do samozagłady już od pierwszego kieliszka.

Na szczęście w porę się opamiętałem

Czy jednak dam radę życiu, które bez litości żąda ode mnie forsy, której nie mam, choćby na spłacenie zaległości w czynszu? Poszedłem do administracji. Pokazałem papier, że skończyłem terapię, że chociaż jestem alkoholikiem, to już nie piję i zamierzam wytrwać w tym postanowieniu. Poprosiłem o prolongatę w spłacie długu. Kierownik administracji wziął mnie na stronę i spytał, czy rzeczywiście chcę wydobyć się z życiowego szamba. Odpowiedziałem, że tak. Wtedy zaoferował mi pracę pomocnika dozorców na osiedlu.

– Roboty jest huk, zwłaszcza jesienią i zimą, a właśnie nastała jesień i niedługo polecą liście z drzew. Jak dobrze przepracujesz do przyszłej wiosny, to może znajdzie się dla ciebie coś na stałe. Ale pamiętaj, będę miał cię na oku. I nie licz, że mnie wykołujesz – zawahał się, jakby nie był pewny, czy wyjawić swoją tajemnicę. – Ja też jestem alkoholikiem. Nie piję już od osiemnastu lat.

Zacząłem więc pracować. Uczciwie, bez nawalanki. Kilka miesięcy później nieoczekiwanie dowiedziałem się, że Wacek – ten, z którym wyszedłem – znów zaczął pić. Nie rozumiałem, dlaczego… „Bogaty czy biedny, alkohol nikogo nie oszczędzi” – przebiegło mi przez myśl. Facet miał właściwie wszystko. Doskonale prosperujący interes, który corocznie przynosił niemałe zyski. Wspaniałe mieszkanie w centrum Warszawy, którego nie zamieniłbym na żadną luksusową willę. Wreszcie urodziwą żonę, jakiej tylko pozazdrościć. Choćby dla niej powinien wziąć się w garść. Ja przecież nie mam nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Potrzebuję cię. Kocham cię. Pomogę ci”. Nie zawsze to działa, ale czasami tak. Pomyślałem też, że alkoholizm Wacka jest bardzo trudny do pokonania. Kiedy facet ruszał w tango, nic się dla niego nie liczyło prócz alkoholu. Dawniej miewał tak zwane tygodniówki, to znaczy pił przez okrągły tydzień.

Potem takie okresy stawały się coraz dłuższe

Nigdy się przy tym nie awanturował. Warunkiem spokoju był jednak pełny kieliszek w zasięgu ręki. Taki ktoś potrzebuje silnego wsparcia. Rodzina może nie wystarczyć. Więc kiedy dowiedziałem się, że znowu zaczął tankować, pojechałem do jego domu z terapeutką. Jego żona najwidoczniej nie zorientowała się, z kim ma do czynienia. Może sądziła, że jesteśmy z administracji? Wpuściła nas do przedpokoju. Kryształowe lustro, bibeloty, drogi dywan... A jednocześnie zza najbliższych drzwi uderzył mnie kwaśny odór. Nie pomógł zapach perfum, którymi gospodyni najwidoczniej starała się zneutralizować smród. Spytaliśmy o Wacława. Kobieta przekręciła klucz w zamku i nacisnęła klamkę. Wiele nocy przespałem w melinach, ale tamtego widoku nie zapomnę. Chodziło o niesamowity kontrast. Tutaj czyściutkie dywany, wiszące na wieszaku futro, a tam – klitka o łuszczących się ścianach i leżący w rogu materac. Obok stała opróżniona do połowy butelka wódki i żelazny kubek. Spod sterty brudnych kołder wystawała drgająca ręka. Po chwili wszystko to się poruszyło i zobaczyliśmy zarośniętą twarz Wacka. Jeszcze dziś pamiętam jego oczy. On nie mógł już mówić. Widziałem w nich jednak błaganie: „Zabierzcie mnie stąd! Na miłość boską, zabierzcie!”. Żona Wacka zamknęła drzwi, a my, zszokowani, w milczeniu wyszliśmy. Następnego dnia zgłosiliśmy się do stowarzyszenia. Opowiedzieliśmy, w jakich warunkach mężczyzna jest przetrzymywany. Następnego dnia poszedłem do mieszkania Wacka z pracownicą WSA.

Mojego męża nie można już uratować – usłyszeliśmy od jego żony. – Od lat zatruwa nam życie.

– Dlaczego więc nie skieruje go pani do ośrodka odwykowego? – spytałem.

Prychnęła i spojrzała na mnie srogo.

– Niedawno wrócił z jednego leczenia i odmawia pójścia na kolejne – odparła.

– Jest pani pewna? Rozmawiała z nim na ten temat? Może ja spróbuję? – ruszyłem w stronę pokoju Wacka.

Kobieta zastąpiła mi drogę

– Powtarzam, on żąda ode mnie tylko wódki – popatrzyła na mnie twardo. – Dlatego co rano kupuję mu pół litra. Obok w kubku stawiam wodę.

– W tym stanie pani mąż nie może pić alkoholu – obruszyła się pracownica.

– Kiedy go nie dostaje, wyje tak, że sąsiedzi przychodzą pytać, co tu się dzieje.

– No dobrze – powiedziała pracownica.

– Zorganizuję zabranie pani męża do ośrodka przy izbie wytrzeźwień...

– Nie – przerwała jej żona Wacka. – Ja go z tego wyciągnę. Wy już próbowaliście, i jaki jest skutek?

– Ale w ten sposób pani go tylko zabije! – krzyknąłem.

– Wtedy wreszcie będzie spokój.

Spojrzałem na nią i wtedy zrozumiałem, że ona w ten sposób postanowiła się pozbyć męża-zakały. Nikt o nic nie będzie mógł jej oskarżyć. Wacek nie był ubezwłasnowolniony, a w naszym kraju każdemu wolno zapić się na śmierć. Tylko że w oczach Wacka widziałem błaganie o pomoc...

Nie mogłem go tak zostawić

Kilka dni później zadzwoniłem do jego mieszkania. Przedstawiłem się jego żonie i zaproponowałem, że zajmę się jego transportem do izby, za darmo. Darmowe również będzie jego leczenie. Kiedy zaś dojdzie do siebie, zrobię wszystko, by więcej nie widziała go na oczy. W odpowiedzi usłyszałem jedynie odgłos odkładanej słuchawki. Wacław zapił się na śmierć. Kto jest temu winien? Na tyle, na ile znam polskie prawo, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że wdowa po Wacku winna być oskarżona o nieudzielenie pomocy drugiemu człowiekowi, gdy ten znajdował się w stanie zagrażającym jego życiu. Ale jak mam to udowodnić?

Miesiąc po pogrzebie ta kobieta powtórnie wyszła za mąż. Z pewnością uchodzi wśród ludzi za wzór cnót. Jestem ciekaw, czy w ten sam sposób myśli sama o sobie? Jeśli zaś chodzi o mnie… Kierownik administracji zaproponował mi objęcie dozorcostwa. Niedługo spłacę ostatnie długi. Często myślę o Wacku i obiecuję mu, że już nigdy nie sięgnę po alkohol.

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA