„Choć miałem żonę i dzieci, brakowało mi wrażeń. Pożałowałem tych myśli, gdy w moich drzwiach stanął błąd z przeszłości”

mężczyzna odnalazł brata fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Nie wiedzieć czemu, nie potrafiłem być w pełni zadowolony ze swojego udanego życia. W pełni szczęśliwy. Coś mnie w nim uwierało, czegoś jakby brakowało, ale nie miałem pojęcia czego. Żona śmiała się, że chyba jedynie młodszej kochanki i tatuażu. Faktycznie, bo niby czego mogło mi brakować?”.
/ 10.03.2023 14:30
mężczyzna odnalazł brata fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy się dobiega do pięćdziesiątki, siłą rzeczy więcej się rozmyśla. Człowiek jest mniej zajęty – dzieci już dorosłe, po pracy mniej siły na szaleństwa, a ile można oglądać telewizji – więc siedzi i myśli, co udało mu się w życiu osiągnąć, a czego nie, i co by jeszcze mógł w tym życiu zrobić.

Dzieci odchowane, wykształcone, z niezłą pracą. Starsza córka planuje zamążpójście, bo ma porządnego mężczyznę u boku, więc na co tu czekać. Młodszy syn jeszcze nie planuje tak daleko, ale raptem dwadzieścia cztery lata skończył. W jego wieku miałem już dziecko, które chodziło do przedszkola, ale to były inne czasy. Jak mężczyzna dorósł, to się żenił, dzieci płodził, a nie fiu-bździu do czterdziestki, jak dziś.

Udało mi się małżeństwo, nie mogę narzekać. Może nie zawsze było kolorowo, zdarzały się trudniejsze momenty, a i kilka talerzy się stłukło przy kłótniach, ale Ela zawsze trwała u mego boku, wiedząc, że i ona w każdej sytuacji może na mnie liczyć. Kariery nie zrobiłem; pracowałem jako elektryk w szpitalu. Praca niełatwa, stres też niemały. Ode mnie zależało, czy te wszystkie maszynerie, do których podłączeni byli chorzy, zadziałają, jeśli trafi się jakaś awaria. Więc może kokosów nie zbijałem, ale czułem satysfakcję z tego, co robiłem. Czułem się potrzebny.

Tylko że… nie wiedzieć czemu, nie potrafiłem być w pełni zadowolony ze swojego udanego życia. W pełni szczęśliwy. Coś mnie w nim uwierało, czegoś jakby brakowało, ale nie miałem pojęcia czego. Żona śmiała się, że chyba jedynie młodszej kochanki i tatuażu. Faktycznie, bo niby czego mogło mi brakować?

Szukał mnie dziesięć lat?

Moje życie było spokojne i stabilne, wręcz nudne. Aż do pięćdziesiątki. Wtedy do naszych drzwi ktoś zapukał. Ela zawołała, że otworzy, bo była w kuchni, skąd miała bliżej. Po chwili dobiegł mnie jej pisk. Od razu podniosłem się z fotela i pospieszyłem do drzwi, zastanawiając się, kto ją tak wystraszył, zaskoczył… Spojrzałem i zbaraniałem. Za progiem stał mężczyzna, który wyglądał jak ja. Prawie jak ja. Był nieco szczuplejszy, staranniej ostrzyżony i pod krawatem.

– Dzień dobry. Przepraszam, że państwa nachodzę, ale… Nie jestem akwizytorem, niczego nie sprzedaję, nie podpisuję umów… – uśmiechnął się i spojrzał na mnie. – Szukałem… – zawahał się, jakby szukał odpowiedniego słowa – …pana od kilku lat.

– Proszę wejść, zapraszam – Ela wprowadziła mężczyznę do środka. – Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty?

– Herbaty. Kawa może za bardzo podnieść mi ciśnienie, co dla mnie nie jest wskazane.

– O, to zupełnie jak mój mąż, on też musi na ciśnienie uważać. Ja kawę mogę pić litrami.

– Tak, to widać rodzinne, problemy z ciśnieniem… Stanisław D., bardzo mi miło – przedstawił się.

Usiadł w fotelu i wymieniał z moją żoną grzeczności. Ja milczałem jak zaklęty. Patrzyłem na niego i nie mogłem uwierzyć. Wyglądał jak ja! Miałem sobowtóra!

– Dziesięć lat temu dowiedziałem się, że zostałem adoptowany – zaczął, gdy już podziękował za herbatę, którą postawiła przed nim moja żona. – Po śmierci mamy porządkowałem mieszkanie i znalazłem teczkę z dokumentami. Powiedzieć, że byłem zaskoczony, to mało. Wcześniej nikt nawet się nie zająknął, choćby żartem, że mogę nie być biologicznym dzieckiem moich rodziców, że jestem podobny do listonosza. Gdybym dowiedział się wcześniej, miałbym szansę zadać pytania, czegoś się dowiedzieć, ale było już za późno. Nie wiedziałem, co robić, i wtedy syn wrzucił moją historię do internetu, bo ja nie nadążam za tymi wszystkimi nowinkami. Są jednak grupy ludzi, którzy szukają swoich krewnych, zaginionych bliskich albo takich, z którymi zostali rozdzieleni. Na jednej z takich grup mój syn znalazł… moją siostrę. Rozpoznała mnie na zdjęciu z wczesnego dzieciństwa. Ona też miała jedno, które musiało zostać zrobione ledwie kilka miesięcy wcześniej i które pozwolono jej zabrać ze sobą do nowej rodziny. Może dlatego, że miała już pięć lat. Niestety, niewiele pamięta z czasów przed adopcją.

– Czyli odnalazł pan rodzinę? To wspaniale! – Ela złożyła ręce i uśmiechnęła się. – Po śmierci rodziców dobrze odkryć, że nie jest się samemu na świecie, prawda? Ja bez mojego brata to chyba bym się zapłakała na śmierć, gdy zmarła moja mama, a potem tata. Obydwoje na raka. Rok po roku.

– Przykro mi. Ale ma pani rację, dzieci i żona w pewnych sytuacjach nie zastąpią rodzeństwa. Dlatego oboje byliśmy podekscytowani, radośni, póki moja siostra nie zapytała, gdzie jest ten drugi. Na zdjęciu, które miała, byłem ja… i mój brat bliźniak.

– O Boże… – jęknęła Ela, a mnie zrobiło się miękko w kolanach. Domyśliłem się dalszej części, jeszcze zanim podobny do mnie jak sobowtór nieznajomy podjął swoją opowieść, patrząc wprost na mnie.

– Poszukiwania zaczęły się na nowo. Bardzo chciałem się spotkać z siostrą, poznać ją, ale od kiedy usłyszałem o bracie bliźniaku, to było coś więcej niż chcenie. Musiałem szukać, sprawdzać każdą możliwość. To było jak obsesja, nawet bałem się, że żona mnie zostawi, skoro poświęcam temu tyle zachodu, tyle czasu, tak długo… Dziesięć lat. Dziesięć lat szukałem… pana…

Zaczęło mi szumieć w uszach

Zapadła cisza. Patrzyliśmy na siebie i obydwaj wiedzieliśmy, co się właśnie stało. On odnalazł brata, którego szukał latami. Ja właśnie się dowiedziałem, że moi rodzice nie są moimi rodzicami, za to mam brata i siostrę. To było dużo. Chyba aż za wiele. Usłyszałem szum w uszach, ciągły, narastający, znak, że moje ciśnienie podniosło się niebezpiecznie.

– Ela… leki…

Żona zerwała się z fotela i pobiegła po moje tabletki.

– Przepraszam, mężowi ciśnienie skacze dość często, ale zaraz będzie lepiej. Wzruszył się pana opowieścią. Ale… – położyła mi dłoń na ramieniu i ścisnęła – jest pan pewien?

– Na sto procent nie. Było kilka tropów i każdy fałszywy. Badania DNA dadzą nam tę pewność, ale czy trzeba je robić? Wystarczy spojrzeć na nas obu. Takie przypadki nie istnieją.

Stanisław niebawem się pożegnał, zostawiając wizytówkę. Jak sam stwierdził, da mi czas na oswojenie się z sytuacją, na przemyślenie wszystkiego, na uspokojenie emocji. Racja, to był dla mnie szok. Nie co dzień człowiek dowiaduje się o sobie takich rewelacji.

Gdy pierwszy szok już minął, spojrzałem na siebie w lustrze i… uśmiechnąłem się. Brat. Brat bliźniak. Wiadomo, co się mówi o bliźniętach. Że czytają sobie w myślach, że czują, co dzieje się z drugim, i takie tam. Mogłem to teraz sprawdzić, przekonać się, czy to prawda. A nawet jeśli nie, nie potrzebowałam jakichś zdolności rodem z filmów SF, bo brat… to brat. Ciekawe, który z nas jest starszy. Na wizytówce było napisane, że jest doktorem Uniwersytetu Warszawskiego. Raczej nie medycyny. Nie zdążyłem zapytać. Ale chyba jeszcze zdążę? Bo się spotkamy się, porozmawiamy… uściśniemy, pocałujemy? Jak właściwie witają się bracia?

I siostra! Miałem też siostrę

Była jeszcze jedna osoba, w której żyłach płynęła ta sama krew co w moich. Była cztery lata starsza od nas. Ale jaka była? Co robiła? Jak wyglądała? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Wiedziałem już, że istnieją, żyją i mają się dobrze. Z jednej strony bardzo chciałem zaprosić ich do swojego życia, poznać bliżej, ale z drugiej bałem się, jak to wszystko będzie wyglądało. Jak to jest: mieć rodzeństwo? Czy wstrząsną moim światem, wywrócą moje spokojne życie do góry nogami? Czy będę mieli jakieś oczekiwania, pretensje, a może zaczną się wtrącać? Nie wiedziałem.
Powiedziałem dzieciom przy obiedzie w niedzielę.

– Znaczy mamy ciotkę i wujka? Jacy są? Skąd się dowiedzieli? Jak cię znaleźli? – zostałem zasypany pytaniami.

Trzymałem wizytówkę brata, obracałem ją w dłoni… Coś mnie ciągnęło, by zadzwonić, jednocześnie bałem się to zrobić. Wiedziałem, że jak zadzwonię, wszystko się zmieni. Już nigdy nie będzie jak kiedyś… Raz kozie śmierć.

– Cieszę się, że dzwonisz – usłyszałem. – Chyba nie musimy mówić do siebie na „pan”?

– Wręcz nie powinniśmy.

– Myślałeś o tym, co na ciebie zrzuciłem?

– Nieustannie myślę. I choć nadal kręci mi się w głowie, to chcę z tobą wyjaśnić kilka rzeczy. Poznać Jagodę, moją starszą siostrę. Boże, jak to brzmi… Zawsze myślałem, że jestem jedynakiem, a tu takie coś…

Nasze żony od razu się polubiły

Zorganizowaliśmy spotkanie. Nie było łatwo, bo każde z nas miało swoje obowiązki, życie i rodzinę, ale udało się. Ja z Wałbrzycha, Jagoda z Poznania i Stanisław z Warszawy. Spotkaliśmy się u Staszka, który mieszkał w mieszkaniu po rodzicach. Było mnóstwo łez, pełno wzruszenia i śmiechu.

Miałem niesamowite wrażenie, że znam tych ludzi od zawsze, choć przecież brata widziałem drugi raz w życiu, a siostrę po raz pierwszy. Nie mogliśmy się nagadać, ciągle chwytaliśmy się za ręce, jakbyśmy oprócz widoku i dźwięku głosu potrzebowali jeszcze takiego namacalnego potwierdzenia, że jesteśmy. Nasze żony zaprzyjaźniły się w sekundę. Były nawet do siebie podobne, obydwie ciemnowłose, szczupłe i niewysokie. Jagoda była po rozwodzie, miała jedno dziecko, córkę, która mieszkała za granicą. Podczas naszego spotkania zadzwoniliśmy do niej, by ją zobaczyć. Dzieci, które spotkały się na żywo, powoli zaczynały łapać ze sobą wspólny język. To z jednej strony fascynujące, z drugiej trudne – poznać swoich kuzynów po dwudziestce.

Moje życie nabrało jaskrawszych barw i rozpędu. Taka historia nie zdarza się każdemu! Zastanawialiśmy się, co się stało, że trafiliśmy do domu dziecka, a potem nas rozdzielono. Staszek próbował wszystkiego, by się dowiedzieć, ale bez sukcesu. Chcę myśleć, że to była wina systemu albo jakiegoś zrządzenia losu.

Może nasi biologiczni rodzice zmarli lub zginęli tragicznie? Może nie dawali sobie rady z wychowaniem nas i państwo nas im odebrało? Wolałem takie wersje niż myśl, że porzucili nas dla wygody lub z wyrachowania. Jakkolwiek by było, teraz mieliśmy siebie. Mieszkamy w różnych częściach Polski, ale utrzymujemy stały kontakt. Dzwonimy do siebie, staramy się jak najczęściej odwiedzać. Święta przestały być kilkuosobowymi spotkaniami, a stały wielkimi rodzinnymi zjazdami. A nasze urodziny… Teraz dopiero nabrały rozmachu.

Moje życie wreszcie się dopełniło

Od dnia, kiedy Staszek stanął na progu mojego mieszkania i oznajmił, że jest moim bratem, minęły cztery lata. Niesamowite lata, o których mógłbym wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że były nudne. Moje życie wreszcie się dopełniło. Wreszcie przestałem odczuwać ten dziwny brak, którego nie potrafiłem wcześniej wytłumaczyć. Już wiedziałem, skąd się  to brało.

Na wiosnę planujemy spotkanie u Jagody, na jej urodzinach. Przyjedzie jej córka z mężem, Anglikiem, a także dwiema swoimi córkami. Wreszcie je poznamy, bo do tej pory mieliśmy okazję rozmawiać tylko przez aplikacje internetowe. Nie mogę się doczekać poznania kolejnej gałęzi rodziny. Budujemy nasze drzewo genealogiczne, choć nie znamy własnych korzeni. Wiemy jednak, że jeśli mocno będziemy się trzymać za ręce i pewnie staniemy na nogach, stworzymy oparcie i korzenie dla przyszłych pokoleń, naszych dzieci i wnuków, a może i prawnuków, które zdołamy poznać, jeśli zdrowie pozwoli…

Czytaj także:
„Mój brat przez lata żył w strachu. Ukrywał, że jego żona się nad nim znęca i mści się za swoje niepowodzenia”
„Mój brat to płytki babiarz. Gdy zechciał się ustatkować z nową dziewczyną, okazało się, że poprzednia jest w ciąży”
„Mój brat jest niepełnosprawny intelektualnie, ale wcześniej ode mnie wiedział, że facet, z którym się spotykam to gnida”

Redakcja poleca

REKLAMA