„Chciałem zaimponować kolegom na wspólnym wyjeździe i tankowałem jak smok. Ranek okazał się katorgą i to nie przez kaca”

Chory mężczyzna fot. Adobe Stock, Svitlana
„Kiedy moja żona powiedziała, że szykuje dla mnie niespodziankę i mam wziąć tydzień wolnego pod koniec września – nawet się nie domyślałem, co dla mnie szykuje. Wspólnie z kilkoma przyjaciółmi postanowiła wskrzesić duchy przeszłości, sprawić, aby wróciły piękne wspomnienia – więc zaplanowała wspólny tygodniowy pobyt w tym samym miejscu, co 30 lat temu”.
/ 16.01.2023 18:30
Chory mężczyzna fot. Adobe Stock, Svitlana

Pod koniec września 1983, kiedy jako studenci pierwszego roku mieliśmy jeszcze wakacje, ruszyliśmy całą paczką na tygodniowy wypad na łono natury. Rodzice jednego chłopaka z naszej ekipy posiadali spore gospodarstwo. Spaliśmy na sianie, kąpaliśmy się w jeziorze, jeździliśmy konno i piliśmy smorodinówkę, czyli miejscowy wyrób alkoholowy – nalewkę z czarnych porzeczek.

Na tym wyjeździe poznałem moją obecną żonę; zresztą zawiązały się wówczas jeszcze cztery inne małżeństwa… Minęło już ponad trzydzieści lat, a my ciągle wspominamy te nasze „wakacje życia”. Byliśmy piękni, młodzi, pełni zapału i planów na przyszłość.

Byliśmy nieśmiertelni!

Przez kolejnych dziesięć czy piętnaście lat trzymaliśmy się razem, razem robiliśmy rozliczne interesy i razem – w większych bądź mniejszych „podzespołach” – jeździliśmy na wakacje. Z czasem nasze drogi się rozeszły, ale ciągle stanowiliśmy zgraną paczkę. Dzieci rosły, pojawiały się wnuki, niektórym w życiu wychodziło lepiej, innym gorzej, lecz dawaliśmy radę. Choć do tamtych beztroskich wakacji zawsze niezmiennie tęskniliśmy.

Kiedy moja żona powiedziała, że szykuje dla mnie niespodziankę i mam wziąć tydzień wolnego pod koniec września – nawet się nie domyślałem, co dla mnie szykuje. Rodzice Marka, u których byliśmy w tamtym pamiętnym wrześniu, z czasem przekształcili swoje włości w jedno z najlepszych gospodarstw agroturystycznych w północnej Wielkopolsce. A moja żona wspólnie z kilkoma przyjaciółmi postanowiła wskrzesić duchy przeszłości, sprawić, aby wróciły piękne wspomnienia – więc zaplanowała wspólny tygodniowy pobyt w tym samym miejscu, co trzydzieści lat temu.

Warunek był jeden: stawić się mieli wszyscy ówcześni uczestnicy. Spotkanie po tylu latach w tym samym gronie dostarczyło mi naprawdę wielu wzruszeń. Nie tylko mnie jednemu; wszystkim dziewczynom oczy się szkliły, a chłopacy (każdy z brzuszkiem lub łysinką) chrząkali nieco zbyt często i klepali się nawzajem po plecach nieco zbyt mocno.

Nasi gospodarze przygotowali na powitanie obiad wraz z kolacją oraz elementami śniadania; zakładali, że spotkanie po latach okraszone sporą ilością wspomnień i gremialną degustacją smorodinówki przeciągnie się do rana. I tak rzeczywiście było; jedzenie, picie, opowieści – wszystko na zmianę. Pierwsi z nas zaczęli odpadać około drugiej, najwytrwalsi – w tym także ja – poszli spać dopiero z kurami. Tylko że kury wstawały do roboty, a my się kładliśmy.

Obudziłem się jakoś koło południa z lekkim kacem i… z wielkim katarem. Moja żona gdzieś wyszła – pewnie z dziewczynami wybrała się na konną przejażdżkę. Z trudem zwlokłem się z łóżka, poczłapałem do łazienki i stanąłem przed lustrem. Aż się przestraszyłem: zapuchnięte, przekrwione oczy, spuchnięty i cieknący nos, a oddech ciężki jak po biegu na dziesięć kilometrów.

Sięgnąłem do apteczki – przewidujący gospodarze zaopatrzyli ją w cały zestaw niezbędnych do przeżycia środków, od sprayu na komary po plastry na odciski. Był też środek na kaca, więc rozpuściłem dwie tablety w szklance wody i wypiłem duszkiem. Ból głowy osłabł nieco, ale wszystkie inne objawy zostały. Kiedy na podwórzu usłyszałem gwar i parskanie koni, postanowiłem mimo niewyjściowego wyglądu przywitać się z paniami wracającymi z wycieczki.

Wyszedłem na dwór i aż mnie zatkało – słońce świeciło jak oszalałe prosto w moją twarz, więc z trudem dostrzegłem kolegów siedzących pod drzewem przy wielkim drewnianym stole i raczących się poranną kawą, porannymi sokami, wodą sodową… No, płynami wszelakimi się chłodzili.

Zbliżyłem się do nich wolno.

Coś ty, mam kaca, za dużo wypiłem

– Cześć i czołem – wychrypiałem.

– Jezu, Wiechu, ale ty wyglądasz! – wyrwało się Markowi. – Weź się kawy napij albo co, bo straszysz.

Klapnąłem ciężko na ławę koło niego i z wdzięcznością przyjąłem szklanicę krystalicznej, studziennej wody, którą wypiłem duszkiem. Dobry humor wrócił mi prawie natychmiast.

– A wy jak? – zapytałem.

– Bez konsekwencji – odparli zgodnym chórem koledzy. – Jedynie lekki kacyk i deficyt snu. Normalka – dodał Jarek. Ale ty, stary… masakra jakaś. A przecież piliśmy równo, nie?

– Widać mnie picie nie służy – wzruszyłem ramionami.

Przyglądający mi się bardzo uważnie od samego początku Wojtek, lekarz z zawodu, zadał mi nagle pytanie:

– Słuchaj, Wiesiek, a czy ty nie masz alergii jakiejś przypadkiem?

– No coś ty! – oburzyłem się. – Alergia to wasz wymysł, lekarzy, którzy chcą zarobić na zdrowych pacjentach – zarechotałem.

– Na zdrowego to ty nie wyglądasz, a ja pytam całkiem poważnie – obruszył się. – Masz jakąś alergię?

– Mam pięćdziesiąt jeden lat – powiedziałem z dumą – i oprócz uczulenia na jajka kurze w wieku lat czterech nigdy się na nic nie uskarżałem. Poza tym jest koniec września i siedzimy na wsi, gdzie powietrze jest zdrowe, rześkie i nie ma w nim niczego, co mogłoby mnie uczulić.

– Znasz się na tym? – spytał z zainteresowaniem kolega.

– Nie. Tak tylko dedukuję.

W tym momencie do stołu podeszły dziewczyny i mój wygląd stał się ogólną sensacją. Najbardziej zmartwiła się Małgosia, moja żona.

– Od dziś, masz zakaz picia – stwierdziła surowo.

– Nie przesadzaj  – przestraszyłem się nie na żarty. – Według Wojtka to jest po prostu alergia – chwyciłem się ostatniej deski ratunku.

Ty przecież nie masz alergii – odpowiedziała Małgorzata.

– Nie miałem – poprawiłem ją szybko. – Ale mogę mieć.

– W twoim wieku?

– Słuchajcie – wtrącił się Wojtek – ja wprawdzie jestem internistą, nie alergologiem, ale to mi naprawdę wygląda na ostry atak alergii wziewnej. A o tej porze roku fruwa w powietrzu sporo czynników, które mogą spowodować takie objawy. Ale te dwa rodzaje zarodników grzybów do końca września występują w wielkiej obfitości.

– No ale przecież nie można dostać tak nagle alergii, jak się wcześniej żadnych objawów nie miało… Chyba – wyraziła swoje wątpliwości Małgosia.

– Niestety, można – odparł Wojtek. – A z wiekiem – spojrzał na mnie znacząco – znacznie obniża się bariera immunologiczna.

– Mam alergię na jakieś zarodniki? – nie mogłem uwierzyć.

– Tak mi to wygląda. No, chyba że wolisz mieć alergię na alkohol, ze szczególnym uwzględnieniem tej pysznej nalewki, którą wczoraj chłonąłeś jak gąbka.

Jeden zastrzyk i od razu lepiej

Westchnąłem ciężko. Wojtek natychmiast zrozumiał.

– Słuchaj, z alergią da się żyć, tylko trzeba trochę uważać na siebie, żeby nie przeszła w jakieś astmatyczne sprawy. Ale to przy zaniedbaniu albo bardzo silnym uczuleniu – zreflektował się szybko. – Na razie mam propozycję taką: zrobię ci teraz zastrzyk i jak ci przejdzie, to będziemy wiedzieli, że to alergia. A po powrocie zrobisz sobie testy i będziesz na sto procent pewien, co ci pyli.

– Czyń zatem swoją powinność, doktorze – westchnąłem.

Zabieg w jego pokoju trwał tyle, co ukłucie komara, chociaż był nieco bardziej bolesny. Opuchlizna z twarzy zeszła mi w ciągu godziny, tak że wieczorem mogłem zasiąść do dalszego biesiadowania i wspominania, jacy to kiedyś byliśmy piękni i młodzi. A teraz jesteśmy już tylko piękni...

Po powrocie do Szczecina zrobiłem testy alergiczne i okazało się, że Wojtek miał rację. Byłem uczulony właśnie na to, co powiedział, te jakieś zarodniki. Pani doktor z poradni uznała, że na razie obejdzie się bez inhalatora, jednak muszę regularnie brać leki odczulające, zwłaszcza w okresie wzmożonego występowania czynnika alergizującego. Czyli od czerwca do września. Czyli nie jest tak źle. Szkoda tyko, że musiałem się o mojej alergii dowiedzieć na powtórzonych po trzydziestu latach wakacjach życia. No, ale ponoć nigdy nie jest za późno, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś nowego…

Czytaj także:
„Od lat prowadzę podwójne życie. W domu czeka na mnie nudny mąż, na wakacjach - przystojny kochanek”
„Miałem 5 dzieci - każde z inną mamuśką. Nie potrafiłem być ojcem i mężem, na szczęście wystarczył portfel wypchany kasą”
„Teściowie zabrali mojego syna na wakacje, a po wszystkim dostałam rachunek. Nawet benzynę na dojazdy do atrakcji policzyli”

Redakcja poleca

REKLAMA