„Chciałem pomóc biednej staruszce, a ona zmieszała mnie z błotem. Sądziła, że chcę obrobić ją metodą na >>wnuczka<<"

Smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Ale gdy zauważyłem, że staruszka ubiera się tylko na czarno, zrozumiałem. Została sama. Zniknął z jej świata wieloletni partner, miłość życia… Zrobiło mi się przykro. A skoro mnie było smutno, co musiała czuć ta owdowiała babcia?”.
/ 24.02.2023 18:30
Smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio

Obserwowałem czasem starsze małżeństwo z bloku naprzeciwko. Wydawali mi się piękni, choć tacy krusi i zupełnie siwiutcy. Obydwoje szli o laskach, ale trzymali się za ręce, jakby chcieli się upewnić, że to drugie jest tuż obok.

Tyle lat razem… Osobiście sobie tego nie wyobrażałem. Mając dwadzieścia kilka lat, mało się myśli o tym, co będzie za rok, a co dopiero za pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. A już na pewno nie myślałem o tym, u czyjego boku osiwieję, pomarszczę się i będę kuśtykał o lasce w drodze do sklepu.

Przy tych ciągłych rozstaniach i powrotach, mniej lub bardziej głośnych rozwodach, taka „stara” para stanowiła wspaniały wyjątek. Gdy widziałem ich, spacerujących wokół bloku, zastanawiałem się, czy ja i moja dziewczyna dotrwamy razem choć do połowy takiego wieku? Dotąd nie myślałem o nas aż tak poważnie, ale kto wie, kto wie…

Któregoś razu starsza pani wyszła sama

Dwa albo trzy dni później – to samo. Szła powolutku, jakby niepewnie się czuła bez wspierającej ją dłoni męża. Może starszy pan zachorował? Ale gdy zauważyłem, że staruszka ubiera się tylko na czarno, zrozumiałem. Została sama. Zniknął z jej świata wieloletni partner, miłość życia… Zrobiło mi się przykro. A skoro mnie było smutno, co musiała czuć ta owdowiała babcia? Tak jak nie umiałem sobie wyobrazić spędzenia tylu lat razem z jedną osobą, tak nie byłem w stanie wczuć się w ogrom jej straty, tym większej, im dłużej byli razem…

Nagle uświadomiłem sobie, że nigdy nie widziałem tej pary w towarzystwie kogoś młodszego, wyglądającego na dzieci albo wnuki. Może nikogo nie mieli i teraz ta staruszka musiała radzić sobie zupełnie sama? Może potrzebuje pomocy? Różne myśli kołatały mi się po głowie. Zadzwonić do opieki społecznej i poprosić, by tu kogoś przysłali? Taak… Biorąc pod uwagę, jak sprawnie działa nasze państwo, szybciej i skuteczniej będzie, jak sam zapytam. Tylko jak tu zagadać do starszej pani znanej mi tylko „z okna”?

Okazja się nadarzyła, gdy szedłem na parking. Zamierzałem pojechać na większe zakupy i zauważyłem ją, jak z niejakim trudem ciągnie za sobą wózek z zakupami. No to podszedłem.

– Przepraszam, może pomogę pani z tym wózkiem? – zagaiłem.

– Ja nie mam żadnych pieniędzy! – zawołała łamiącym się głosem.

– Spokojnie, nie chcę żadnych pieniędzy, chciałem pani pomóc wnieść zakupy do domu.

– Już mówiłam: żadnego spadku nie było, żadnych pieniędzy nie ma! – upierała się przy swoim staruszka.

Była coraz bardziej zdenerwowana. Pomyślałem – dobra, nie to nie, nie będę się narzucał i zgrywał na siłę dobrego samarytanina. Jeszcze się wkurzona starowina zamachnie laską i oberwę za niewczesną chęć pomocy. Ruszyłem w swoją stronę. Potem od czasu do czasu, jak to na osiedlu, widywałem starszą panią, jak idzie z wózkiem na zakupy albo jak z nich wraca. Jakoś dawała sobie radę.

Póki nie spadła z krawężnika przy śmietnikach – dokładnie tak, spadła z krawężnika – i bezradnie, niczym przewrócony na plecy żółw, próbowała wstać. Już wchodziłem do bloku. Rozejrzałem się. Nikogo akurat w pobliżu nie było albo był, ale się nie kwapił do pomocy. Więc zawróciłem i podbiegłem do niej.

– Pomogę – wyciągnąłem do niej dłoń. 

– Nie dam ci się oszukać na wnuczka! – zawołała płaczliwym tonem, choć pobrzmiewały w nim bojowe nuty. – Nie mam wnuczka!

– Rozumiem – powiedziałem powoli, łagodnie. – Jestem pani sąsiadem. Mieszkam o tam, na trzecim piętrze – wskazałem okno. – Zobaczyłem, że pani upadła. Nic złego pani nie zrobię, pomogę się podnieść, dobrze? Może pani w ogóle ruszać nogą?

Pielęgniarka była nieufna

Chyba uwierzyła mi, że nie mam złych zamiarów, przynajmniej w tej chwili, bo podała mi rękę. Dźwignąłem ją w górę jak piórko. Taka była leciutka, jakby jej kości były z papieru. Pewnie dlatego jedną z nich sobie uszkodziła. Przy pierwszym kroku zajęczała i gdybym jej nie podtrzymał, znowu by upadła.

– Wezwę karetkę. To może być złamanie albo pęknięcie…

– Ja nie mam żadnych pieniędzy! Nie okradniecie mnie, bo nie ma z czego!

Poczułem się dziwnie. Ogarnęła mnie mieszanina żalu, litości, zażenowania. Chyba dopadła ją demencja, która się objawiała manią prześladowczą i skrajną nieufnością, albo nakręcona opowieściami o oszustach uważała, że cały świat dybie na jej wdowie grosze. No nic, nie wdawałem się z nią w dyskusję. Podprowadziłem ją do ławki i wezwałem pogotowie. Nawet szybko przyjechali.

– Pan jest z rodziny? Jedzie pan z nami? – spytał ratownik.

– Nie, nie jestem. Ale ta pani chyba nikogo nie ma… Dokąd ją zabierzecie?

Zadzwoniłem do mojej dziewczyny, odwołałem randkę i pojechałem za karetką do szpitala. Nie byłem rodziną, nie znałem nawet imienia tej staruszki, więc niczego nie chcieli mi powiedzieć.

– Niech pani chociaż powie, czego potrzebuje – poprosiłem pielęgniarkę. – Przywiozę, a pani jej przekaże.

– Nie jest pan z rodziny, a chce jej pan rzeczy przywozić?

– A co, człowiek człowiekowi nie może pomóc, jak ich więzy krwi nie łączą? Zresztą ona chyba nikogo nie ma. Niedawno zmarł jej mąż. Jestem sąsiadem i czasem widziałem ich z okna, a teraz widuję tylko ją, zawsze samą. Po prostu żal mi się zrobiło staruszki. To jak, powie mi pani, co przynieść?

Dostałem listę tego, co najbardziej potrzebne. Skoczyłem do hipermarketu i kupiłem wszystko, dołożyłem jeszcze coś do jedzenia i wodę, bo ponoć w szpitalach różnie z tym bywa, i podrzuciłem na oddział. Kiedy przekazywałem rzeczy pielęgniarce, w zamian przekazała mi informację, pewnie łamiąc jakieś przepisy:

– Pani Maria, pańska sąsiadka, ma zwichnięty staw skokowy. Obyło się bez złamania, ale i tak założą gips, potrzymają trochę, dla pewności, czy nie pojawią się jakieś komplikacje, a potem wypiszą do domu. No ale jeśli sama mieszka, to może sobie nie poradzić… Pewnie przydzielą jej pielęgniarkę środowiskową albo opiekunkę z MOPS-u, skoro faktycznie nikogo nie ma, ale może… – spojrzała na mnie pytająco i jakby prosząco.

– Ja bardzo chętnie jej pomogę, odwiozę, przywiozę, zakupy zrobię, nawet umyć okna mogę czy coś, ale ona chyba się mnie boi – wzruszyłem ramionami. – Ciągle powtarzała, że nie ma spadku i że nie obrobię jej „na wnuczka”. W sumie nie ma powodu, żeby mi ufać, nie znamy się, ot, mieszkam naprzeciwko.

– Nie sądzę, żeby sąsiad, który wzywa karetkę, a potem za własne pieniądze i z własnej, nieprzymuszonej woli kupuje starszej pani wyprawkę szpitalną, był kimś, kogo ta kobieta musi się obawiać. Może pan do niej zajrzy? Jeśli się zgodzi, oczywiście. Pójdę z panem.

Stanąłem w drzwiach, nie wchodziłem dalej

I dzięki Bogu, bo gdyby jej ze mną nie było, staruszka chyba dostałaby zawału ze strachu. Że śledzę ją i napastuję nawet tutaj. Stanąłem w drzwiach, nie wchodziłem dalej, by jej nie stresować, i słuchałem. Pielęgniarka tłumaczyła, że to ja wezwałem karetkę i że kupiłem jej wszystko, co potrzebne pacjentce.

– Nawet czekoladę i mandarynki, żeby milej się pani zdrowiało, pani Mario. To nie jest żaden złodziej, tylko uprzejmy młody sąsiad.

– Jest pani pewna? – staruszka zerkała na mnie podejrzliwie. – Po śmierci męża przyszedł do mnie dwa razy taki chłopak. Twierdził, że jest naszym kuzynem i mi pomoże we wszystkim. A potem zaczął mnie przepytywać, gdzie trzymamy pieniądze, gdzie biżuterię… Ja nie mam żadnych pieniędzy, gdzie z tej mojej emerytury coś odłożę… A z biżuterii to mam tylko łańcuszek z Matką Boską i obrączkę. Nie uwierzył, powiedział, że wróci, żeby mi pomóc schować te pieniądze, co je niby mam. Jak wrócił, to już go nie wpuściłam i zadzwoniłam na policję. Powiedzieli, że bardzo mądrze i że mam znowu zadzwonić, jakby jeszcze przyszedł. Może to ten sam?

Nie będę się narzucał

Pielęgniarka spojrzała na mnie niepewnie. Może i ten sam… czytałem w jej oczach. Kupił koszulę nocną, mydło i czekoladę, a potem obrobi staruszkę. Nawet się nie dziwiłem. Skąd miała wiedzieć, że jestem tym, za kogo się podaję? Nic tu po mnie, świata nie zbawię.

– Nie umiem udowodnić, że to nie ja. Więc nie będę się narzucał. Cieszę się, że jest pani w dobrych rękach – zwróciłem się do pani Marii. – Niech pani szybko wraca do zdrowia. A jakby pani czegoś kiedyś potrzebowała, to mieszkam w bloku naprzeciwko, w „czwórce”, pod piętnastką. Do widzenia.

Wyszedłem ze szpitala zdołowany. W jakim ja świecie żyję? Do czego to doszło, żeby w ludziach tyle zła i chytrości było? Serce mi się krajało, gdy myślałem o staruszce. Jak bardzo musiała być przerażona. Straciła męża, została sama jak palec, a jakiś podły oszust próbował wydębić od niej ostatnie pieniądze.

Teraz nie ufała już nikomu, a ja, który naprawdę chciałem jej pomóc, zostałem wzięty za oszusta. Mam nadzieję, że niedługo znowu ją zobaczę, jak drepcze o lasce, ciągnąc wózek. Nie zamierzam się jej narzucać, ale ignorować też nie. Będę się uśmiechał, kłaniał i mówił dzień dobry. Czy pozwoli sobie pomóc to już jej decyzja.

Czytaj także:
„Adoptowany syn chodził smutny, ginęły mu różne rzeczy. Bałam się, że prześladują go w szkole, ale on skrywał pewną tajemnicę”
„Zakochałam się w adoptowanym bracie. Chociaż nie łączyły nas więzy krwi, dla świata byliśmy rodzeństwem. W końcu ojciec odkrył nasz związek"
„Kiedy 16 lat temu w wypadku zginął mój brat, adoptowałem jego syna. On nie zna prawdy, ale jego babcia chce to zmienić”

Redakcja poleca

REKLAMA