Przydarzyła mi się ostatnio bardzo nieprzyjemna historia. Swoje przeżyłam, niejedno dobre i niejedno złe mnie w życiu spotkało, ale zawsze starałam się postępować w sposób uczciwy i godny. Przyjaciół, i to sprawdzonych, wokół siebie mam wielu, a to o czymś świadczy, bo przecież nikt nie przyjaźni się z kimś, kto jest nikczemny. Ludzi zdobywa się wyłącznie dobrem i miłością. Można ich przekupić albo zastraszyć, ale to już zupełnie co innego.
Miało to miejsce podczas mojej ostatniej wizyty u fryzjera. Od lat chodzę do tego samego zakładu. Pracuje tam fachowa, uprzejma obsługa, zawsze też dostaję dobrą kawkę. I mogę uczciwie polecić to miejsce każdemu. Zwłaszcza szefowa jest świetną fryzjerką. Pani Lucyna bardzo dobrze strzyże i układa włosy. Kobieco i elegancko, a nie jak to się czasem zdarza, byle jak, niczym jakąś owcę.
Tamtego dnia jak zwykle przyszłam na trwałą. Wiem, że już nie jest modna, ale ja lubię loczki, i już. Nie musiałam długo czekać – pani Lucynka nie miała opóźnienia. Przede mną była tylko jedna klientka. Wielka dama, światowa, buzia jej się nie zamykała. Cały czas opowiadała, co widziała, gdzie jeździła, i jakimi egzotycznymi przysmakami się zajadała. Przy tym nie sprawiała wrażenia zarozumiałej, była otwarta i bezpośrednia.
Pomyślałam, że odniosę jej tę torbę
– Ile by mi pani dała lat? – zapytała w pewnym momencie panią Lucynkę.
– Nie wiem, sześćdziesiąt?– odpowiedziała ta po chwili zastanowienia.
Nie odzywałam się niepytana, ale pomyślałam swoje. Według mnie przynajmniej sześćdziesiąt pięć, ale wiadomo, że w takiej sytuacji zbytniej szczerości od fryzjerki oczekiwać nie można. Jeśli nie chce zrazić klientki, to raczej nie powie prawdy.
– Ha! – zawołała kobieta, wyraźnie zadowolona. – Zawsze się wszyscy na to nabierają. Osiemdziesiąt dwa!
– Ile? – fryzjerka wytrzeszczyła oczy.
Ja też myślałam, że się przesłyszałam, przecież to niemożliwe!
– I zęby mam jeszcze swoje! Wszystkie! – pochwaliła się klientka.
Jakby na dowód, energicznie zakłapała szczęką. Rzeczywiście zęby pięknie zastukały. Ja bym się bała tak kłapać, z obawy, że mi wypadną.
– W szpitalu jak byłam, to baby zlatywały się z całego oddziału, żeby moją szczękę podziwiać. Próbowały mi wmawiać, że mam implanty. Ja, implanty! Dobre sobie... – gadała jak najęta. – Już skończone? Jeśli tak, to bardzo dziękuję! Pędzę teraz do syna. Przyjechałam do niego w odwiedziny, na pewno go pani zna, jest właścicielem tego mięsnego na rogu.
Podniosła się żwawo jak kozica i zadowolona z fryzury, a może bardziej z wywołanego wrażenia, wcisnęła w rękę pani Lucynie przygotowany zawczasu banknot i opuściła salon. Nie powiem, poczułam lekką zawiść. Ta kobieta była przecież ode mnie sporo starsza, a wyglądało na to, że trzyma się lepiej ode mnie. Zwłaszcza, że zęby praktycznie od zawsze były moją prawdziwą zmorą. Zresztą, mniejsza o zęby... Ale ta kondycja!
Czesząc mnie, pani Lucynka nie powiedziała ani słowa, ja też jakoś nie miałam chęci do rozmowy.
– Myśli pani, że to prawda z tymi zębami? – zapytała mnie zgnębiona Lucyna, gdy już płaciłam za usługę. – Ja ze swoimi pożegnałam się w tym roku.
– Coś podobnego! A pani taka młoda jeszcze! – zawołałam zdumiona, bo rzeczywiście, moja ulubiona fryzjerka nie miała więcej niż pięćdziesiąt lat.
Wzięłam resztę, którą wydała mi fryzjerka i podeszłam do stolika po zapomnianą siatkę z zakupami. Obok niej znalazłam torbę, w intensywnym, jasnozielonym kolorze, moim zdaniem bardzo egzotycznym. Nad właścicielką nie musiałam się zastanawiać, na pewno należała do „zębatej” damy. Niewiele myśląc, zabrałam też seledynową torbę. Odniosę. Pani Lucyna miała urwanie głowy. A ten sklep mięsny był niedaleko, zresztą i tak planowałam tam zrobić zakupy.
Po drodze zaszłam jeszcze do warzywniaka i do sklepu zoologicznego po szampon dla mojej suni, którą ostatnio dręczyły pchły. Jak na złość sprzedawca uwziął się, żeby sprzedać mi proszek, więc trochę to trwało.
– Nie chcę proszku, chcę szampon. Zawsze go stosuję, jestem zadowolona.
– Ale może czas spróbować czegoś nowego? – powtarzał w kółko.
Cóż za okropny człowiek. Nic do niego nie docierało! Odniosłam nawet wrażenie, że moja irytacja go bawi.
Może i ma kondycję, ale zęby nie są jej!
W końcu tak się zdenerwowałam, że wyszłam stamtąd z niczym. Przez resztę drogi, która została mi do mięsnego, próbowałam się uspokoić. I jeszcze ta dziwna torba, która zaczynała mi zawadzać i ciążyć, bo była mocno wypchana. Doprawdy nie wiem, co może ze sobą nosić osiemdziesięcioletnia dama, która przyjechała z wizytą do syna? „Jak to co?! Przecież to oczywiste: klej do protez!” – zachichotałam.
Ta natrętna myśl, która przywędrowała znikąd, tak się do mnie przykleiła, że nie potrafiłam się jej pozbyć. Przystanęłam na chwilę, żeby nabrać oddechu, i coś mnie podkusiło. Postanowiłam sprawdzić. Kondycja, w porządku, ale zęby? Niby prawdziwe, co? W żadnym wypadku... Sama używam kleju i niejednokrotnie zdarzało się, że koleżanki, zanim wyjawiłam im swój sekret, zazdrościły mi uzębienia, a najbardziej tego, że mogę zajadać się makowcem.
Zeszłam nieco na bok; akurat w pobliżu była brama. Stanęłam sobie pod ścianą, postawiłam swoje zakupy i zrobiłam to: zajrzałam. Ale nic nie zobaczyłam, bo nie zdążyłam.
Ledwo rozsunęłam zamek, z boku rozległ się histeryczny wręcz wrzask:
– To ona, złodziejka jedna!
W tym momencie zamarłam, na swoje nieszczęście z ręką w środku nieszczęsnej torebki. Oprócz mnie zamarło pół ulicy, gapiąc się to na mnie, to na krzykaczkę, szczupłą kobiecinę w podeszłym wieku poganiającą dwóch dobrze odżywionych przedstawicieli władzy.
– Pani pozwoli – powiedział jeden z nich, kiedy do mnie podeszli. – Czy pani jest właścicielką tej torby?
Pokręciłam głową.
– No przecież mówię! – darła się „zębata”. – U fryzjera mnie okradła!
– Czy to prawda? – spytał policjant.
Jeszcze nigdy nie znalazłam się w tak strasznej sytuacji. Nie miałam pojęcia, co robić. Zbiegowisko wokół nas rosło, bo krzyki dziarskiej staruszki ściągały niemal wszystkich klientów z pobliskich sklepów. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić. W końcu nie co dzień ludzie mają okazję „na żywo” zobaczyć przyłapanie złodzieja na gorącym uczynku. Wystraszyłam się, że w tym tłumie znajdzie się jakiś mój znajomy. To dopiero byłby wstyd!
– Nie, nie okradłam tej pani – starałam się mówić spokojnie. – Chciałam oddać jej tę torebkę, żeby się nie martwiła i nie musiała jej szukać. Pani ma już swoje lata, więc…
– To ci dopiero młódka się odezwała – mruknęła z przekąsem starowina. – A po coś wsadzała rękę do środka?
Nie odpowiedziałam, tak mi było wstyd. Miałam się przyznać, że szukałam kleju do sztucznej szczęki?
Nigdy więcej nie dotknę czyjejś rzeczy
– Proszę sprawdzić, czy nic nie zginęło – zaordynował policjant.
– To nie będzie takie proste – obruszyła się „zębata”, nie wyjaśniając czemu.
Sprawa zaczynała się robić coraz bardziej intrygująca. Co ta dziwna kobieta dźwigała w swojej seledynowej torbie? Czyżby rzeczywiście coś kompromitującego...
Nagle koło nas pojawił się mężczyzna znany mi dobrze z widzenia. W końcu nieraz kupowałam u niego mięso i wędliny. Syn tej staruszki...
– Mamo, co tu się dzieje, gdzieś ty się podziewała? – zawołał, a w jego głosie wyczułam ton nagany.
Moja oskarżycielka od razu złagodniała i zrobiła smutną minkę.
– Same okropieństwa, synku, mi się tutaj przydarzają! – zawołała łzawo, już bez cienia agresji. – Wyobraź sobie, że ta pani ukradła mi torebkę, choć twierdzi, że chciała mi ją odnieść.
– Czy to prawda, panowie? – nowo przybyły zwrócił się do policjantów.
– Wyjaśniamy właśnie. Starsza pani ma sprawdzić, czy wszystko jest.
Syn wziął z rąk policjanta torebkę i podał matce, która szybko i jakby nerwowo zerknęła do środka.
– Mamo, ciężka jest ta twoja torba jak diabli! Tym bardziej jestem przekonany, że nic nie zginęło i pani mówi prawdę. Zobacz, przecież stoimy prawie pod naszym sklepem, to chyba nie przypadek, co? Byłbym skłonny tej pani zaufać – gdy to powiedział, w oczach stanęły mi łzy ulgi. – Zresztą znam ją z widzenia, często robi u nas zakupy. Po co miałaby cię okradać, i z czego? Chyba tylko z tych twoich cudownych, kolorowych opowieści. Chodźmy, bo szkoda czasu. Podziękuj panom i pędzimy do swoich spraw. Dopiero co przyjechałaś, chciałbym trochę z tobą pobyć, a nie latać po jakichś komisariatach. Dobrze?
„Zębata” posłuchała swojego syna, i odstąpiła od oskarżenia mnie o kradzież. A ja pomyślałam sobie, że nigdy więcej nie dotknę cudzej rzeczy, choćby nie wiem co. Pomijając jednak nauczkę, którą dostałam, i wstyd, którego się najadłam, to żałuję jednego. Tego, że nie udało mi się sprawdzić, czy miała ten klej do protez czy nie...
Czytaj także:
„Okazałam serce sąsiadce i wyszło mi to bokiem. Najpierw zrobiła ze mnie służącą, a potem oskarżyła o kradzież i oszustwo”
„Właściciel sklepu oskarżył mnie o kradzież. Drań upokorzył mnie przy wszystkich klientach, mimo że nie miał dowodów”
„Krzysia na łożu śmierci ofiarowała mi pieniądze za lata przyjaźni i opieki. Jej córka oskarżyła mnie o kradzież”