„Chciałam zrobić mężowi niespodziankę na urodziny. Tak dobrze ją ukrywałam, że Jacek uznał, że... mam na boku kochanka”

małżeństwo kłóci się fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Przy naszym stoliku zmaterializował się nagle mój realny mąż i przyłożył temu teatralnemu prawym prostym w oko. Ja, nie myśląc wcale, chlusnęłam realnemu w twarz herbatą, którą miałam w filiżance. Niewiele pamiętam z tego, co działo się dalej. Pojawiła się Marta, ktoś chciał wezwać policję. W końcu się uspokoiło i zaczęliśmy sobie sprawy wyjaśniać”.
/ 21.11.2022 11:15
małżeństwo kłóci się fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam zrobić mężowi niespodziankę na czterdzieste urodziny. Ale nie jakąś tam zwykłą, banalną. Chciałam, żeby to było coś, co go oszołomi. Taniec na rurze z góry wykluczyłam, głównie ze względów praktycznych. Najbliższa dostępna rura znajdowała się w jednostce straży pożarnej i, choć występ tam z pewnością okazałby się spektakularny, to nie o taki rodzaj wrażeń mi chodziło. Taniec brzucha też odpadał, mimo że nie tak wymagający sprzętowo, był zbyt oklepany, mało widowiskowy. Nie, to musiało być coś naprawdę ekstra.

Pomysł pojawił się w zasadzie sam. W naszej mikrej mieścinie funkcjonuje teatr amatorski pod nazwą „Po pracy”. W połowie września pojawiły się ogłoszenia o naborze aktorów do nowego przedstawienia. Premiera miała odbyć się ósmego marca, w dzień urodzin męża. Nie musiałam się długo zastanawiać, bo od razu wiedziałam, że to jest to, czego mi potrzeba. Prawdziwe, duże przedstawienie, idealne jako nietuzinkowy prezent, taki od serca, w który wkłada się emocje, w odróżnieniu od koszuli, krawata czy książki.

Musiałam utrzymać konspirację

Na spotkaniu organizacyjnym okazało się, że próby muszą odbywać się bardzo często, bo aż trzy razy w tygodniu. Co prawda po południu, więc z moją pracą kolidować nie powinny, poza ewentualną delegacją. Większy problem stanowiła konieczność zachowania tajemnicy. Nawet przed mamą i teściową, bo obie miały irytujący zwyczaj informowania mojego męża o wszystkich sekretnych niespodziankach. Niby przypadkiem, niby puszczając oczko, ale zawsze się wygadały. Potem się kajały, przepraszały, ale moim zdaniem sprawiało im to przyjemność. „Teraz tej przyjemności nie będą miały – postanowiłam. – Po moim trupie!”.

Konspiracja nie jest łatwa, zwłaszcza jeśli się mieszka w jednym domu z wścibską teściową. Jednak miałam nadzieję, że przy odrobinie sprytu i rezygnacji z kilku rzeczy się uda. Dzieci już porosły i nie trzeba było ich tak bardzo niańczyć, te niespełna pół roku prób mogły jakoś wytrzymać. Ze swojej strony musiałam dać sobie spokój z aerobikiem, który był dwa razy w tygodniu, i zmyślić coś na trzecią godzinę. 

– Magda – przedstawiłam się na prośbę Marty, kierowniczki teatru „Po pracy”.

Obejrzała mnie swoim fachowym okiem od stóp do głów. Marta z wykształcenia była aktorką i reżyserem teatralnym, profesjonalistka w każdym calu. Pozostali, którzy stawili się na pierwszym spotkaniu naszej grupy, mieli z teatrem tyle wspólnego, że parę razy w nim byli. Kompletna amatorka.

Ale Marta twierdziła, że damy radę.

– Magda, będziesz naszą panną młodą.

– Nie za stara jestem? – spytałam.

No bo czy czterdziestolatka może zagrać dwudziestolatkę? Według scenariusza tyle wiosen liczyła sobie oblubienica.

– A od czego mamy charakteryzację? – odparła. – Po za tym teatr to fikcja, to rzeczywistość umowna. Gdy się umówimy, że mogę być kotem, to nim będę, i gotowa jestem pożreć każdą mysz, która mi się nawinie, żeby tylko się uwiarygodnić.

Główna rola okazała się prawdziwym wyzwaniem, nie tylko ze względu na próby, ale też ilość tekstu do nauczenia. Tego nie przewidziałam. Jedyne możliwe miejsce do nauki, które przychodziło mi do głowy, to była toaleta. W pracy ze względu na masę obowiązków nie mogłam się uczyć. I jeszcze musiałam wygospodarować trzecią godzinę. Zaczęłam kombinować i wykombinowałam.

Skąd wziąć dodatkowe 2 godziny?

– Jacku – zwróciłam się do męża z niewinną miną – w pracy organizują nam kurs języka angielskiego. Może bym się zapisała, co? Skorzystałabym, a i szef by zobaczył, że mi zależy, że się angażuję...

– Więc nad czym się zastanawiasz? Zapisuj się i już.

– No ale jest jeden mały problem. Te lekcje będą po południu, o szesnastej. I nie opłacałoby mi się wracać do domu. Wykorzystam jakoś ten wolny czas, pouczę się.

Na szczęście pozostałe godziny prób pokrywały się z moim aerobikiem, nie musiałam więc kombinować i niczego zmyślać. Wystarczyło wychodzić z domu o tej samej porze co zawsze. Mąż nie zwykł mnie kontrolować.

Zaczęły się próby. Nie wiem, czy gdybym wiedziała wcześniej, jak ciężko będzie, zdecydowałaby się na ten cały teatr. No ale teraz zrezygnować już nie mogłam. A Marta orała nami jak wołami.

– Teatr to sztuka – tłumaczyła – a sztuka wymaga poświęceń. I ofiar.

Sądziłam, że to rodzaj przenośni. Do głowy mi nie przyszło, że naprawdę mogą być jakieś ofiary! Przecież chciałam dobrze, miałam tylko sprawić mężowi niebanalną niespodziankę. No ale dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane...

W połowie lutego Marta oznajmiła, że  musimy dodać do naszego grafiku spotkań jeszcze jedną, a najlepiej dwie godziny.

– Chyba że nie zależy wam na powodzeniu naszego przedsięwzięcia – podsumowała groźnie i popatrzyła na mnie tak, że ze strachu aż się skuliłam.

– Zależy! – pisnęłam w imieniu grupy.

– No właśnie… Bilety mają kosztować dwadzieścia pięć złotych, co nie jest małą kwotą. Zaprosiliśmy miejskich oficjeli, z burmistrzem i starostą na czele. Ludzie muszą zobaczyć, że dobrze wydali swoje pieniądze.

Wszyscy z ekipy zgodnie zadeklarowali się na dwie dodatkowe godziny. Ale oni nie musieli robić tego w tajemnicy! Bałam się rozmowy z mężem. Wiedziałam, że znowu będę musiała kręcić, jeszcze się pogubię w tych kłamstwach i w końcu wszystko się wyda.

Nie uwierzył w moje zapewnienia

– Jacusiu – zagadnęłam go przy kolacji – muszę w pracy zrobić inwentaryzację.

– Inwentaryzację? – powtórzył.

Widziałam, że nie jest zadowolony, jednak teraz nic nie mogłam na to poradzić. „Potem wszystko mu wynagrodzę” – usprawiedliwiałam się w myślach.

– No niestety – westchnęłam. – Dwie godziny dodatkowo przez trzy najbliższe tygodnie, czyli razem sześć.

– Wiem, ile jest dwa razy trzy! – burknął niemiło. – Umiem liczyć.

Zdziwiłam się, Jacek nigdy tak się nie zachowywał. Ciekawe, co go ugryzło? Nie miałam jednak czasu, żeby zgłębiać powód złego humoru męża – miałam teraz próby pięć razy w tygodniu, a oprócz tego normalną pracę, o życiu rodzinnym, coraz bardziej szczątkowym, nie wspominając.

Jacek chodził coraz bardziej zachmurzony, w pierwszym tygodniu marca przestał się do mnie w ogóle odzywać, teściowa też zrobiła się dziwnie nadąsana. Nie miałam pojęcia, o co im chodzi. Cztery dni przed premierą – pamiętam dokładnie, bo odliczyłam dni do przedstawienia zbliżającego się w przerażającym tempie – mój mąż nie wytrzymał.

– Masz kogoś? Mów! – zażądał ni z tego, ni z owego, a właściwie zaryczał jak ranny lew.

Kompletnie nie spodziewałam się takiego zarzutu. Z szoku w ogóle nie zareagowałam, nic nie powiedziałam, tylko stałam z otwartą buzią, tak jak mnie zastał, bo akurat myłam zęby. „Niedobrze, cholera” – tylko tyle byłam w stanie wymyślić. Jak już się otrząsnęłam, próbowałam wyjaśniać, że coś mu się zwidziało. Nawet udałam oburzoną – a to już umiałam, wszak byłam ostatnio aktorką – że w ogóle śmie oskarżać mnie o zdradę. Jacek po swoim łazienkowym wybuchu teraz dumnie i nieprzychylnie milczał. Nie wierzył mi. A dla zwiększenia presji, żebym przyznała się do „winy”, przeniósł się na noc na kanapę. Teściowa solidaryzowała się z synem i przestała mnie zauważać.

Mój rycerz zawalczył o mnie

Starałam się o tym wszystkich nie myśleć, bo perspektywa występu przed pełną i – jak to w kółko powtarzała Marta – wymagającą widownią dość mnie stresowała. „A jak słowa na premierze z siebie nie wyduszę, bo mnie trema zeżre?” – pytałam samą siebie, powtarzając kwestie.

W przeddzień premiery umówiłam się na małą próbę z moim teatralnym „mężem”. Zostało nam do przećwiczenia kilka dialogów. Spotkaliśmy się w kawiarence przy domu kultury. Tam było zacisznie, a gdyby zaszła taka potrzeba, to nawet mogliśmy skorzystać z niedalekiej sceny.

– Kocham cię bardzo, ale nie wiem, jak ty mnie kochasz! – zawołałam.

Pamiętając, że to już ostatnia próba,  starałam się wykrzesać z siebie maksimum entuzjazmu.

– Kocham cię jak… – zaczął swoją kwestię mój teatralny mąż.

Nie zdołał dokończyć, ponieważ przy naszym stoliku zmaterializował się nagle mój realny mąż i klasycznie przyłożył temu teatralnemu prawym prostym w oko. Ja, nie myśląc wcale, chlusnęłam realnemu w twarz herbatą, którą miałam w filiżance. Niewiele pamiętam z tego, co działo się dalej. Pojawiła się Marta, ktoś chciał wezwać policję. W końcu wszystko się uspokoiło. I zaczęliśmy sobie sprawy wyjaśniać.

– Mama się dowiedziała od sąsiadki, że wcale nie chodzisz na aerobik – zaczął Jacek. – Z inwentaryzacją od razu sam się domyśliłem, że to lipa. A z angielskim sama się wygadałaś, gdy rozmawiałaś kiedyś przez telefon z koleżanką z pracy. Ale dzisiaj po raz pierwszy poszedłem za tobą.

Nawet nie byłam zła, bardziej rozczulona. Mój rycerz zawalczył o mnie! Przedstawienie oczywiście się odbyło, nawet teściowej się podobało. Jedynie pan młody na premierze wymagał dodatkowej charakteryzacji. A ja już nigdy nie zrobię niczego w tajemnicy. Umęczyłam się, żyjąc w stresie. Koniec z tym, pełna jawność!

Czytaj także:
„Ja i mój mąż byliśmy jak para wygodnych kapci. Wszystko się zmieniło, gdy Szczepcio znalazł sobie tę wstrętną kochankę”
„Wdałem się w romans ze słodką grzesznicą. Byłem durniem, który stracił wspaniałą dziewczynę dla wyuzdanej kochanki"
„Siostra znalazła szemranego kochanka, który obiecał jej gwiazdkę z nieba. Wystarczy, że da mu kasę, którą weźmie... ode mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA