„Chciałam udowodnić mężowi, że jestem lepsza, więc harowałam za dwóch. Efekt? Kolację wigilijną zjem w samotności”

zdenerwowana kobieta w pracy fot. Adobe Stock, Simamkele K/peopleimages.com
„Wiedziałam, że ma rację, ale jednocześnie czułam, jak coś we mnie pęka. Wszystkie te lata, w których byliśmy razem, nasze wspólne plany, marzenia – teraz wydawały się odległe, jak historia należąca do kogoś innego”.
/ 22.11.2024 13:15
zdenerwowana kobieta w pracy fot. Adobe Stock, Simamkele K/peopleimages.com

Wieczór znów zapadł szybciej, niż się spodziewałam. Przeszłam do kuchni, jak zwykle, żeby przygotować coś na kolację, chociaż tego wieczoru najchętniej zamknęłabym się sama w sypialni. Marek wrócił wcześniej – jego nowy awans pozwalał mu decydować, kiedy kończy dzień pracy.

„Swoboda stanowiska”, tak to nazwał. Ja dziś, jak co dzień, wróciłam późno, zmęczona i zniecierpliwiona. Spędzam ostatnio w biurze coraz więcej czasu, walcząc o każdy skrawek uznania.

Starałam się ukryć irytację

Patrzyłam, jak Marek z zadowoleniem podgrzewa wczorajszy obiad, nucąc coś pod nosem. Nie jestem pewna, kiedy ta jego beztroska zaczęła mnie tak irytować. Wybierałam z lodówki sałatę, marchewkę, myśląc o tym, jak bardzo miałam dość jego opowieści o sukcesach.

– Klara, wiesz, udało się z tym projektem, o którym ci mówiłem. Zarząd jest zachwycony – zaczął, siadając naprzeciwko mnie.

Odłożyłam nóż, zmuszając się, żeby spojrzeć mu w oczy. Żadne słowa radości nie chciały przejść mi przez gardło. Zamiast tego, rzuciłam zimno:

– No i co? Wszyscy robią to, co powinni, Marek.

Marek trajkotał o nowej roli z entuzjazmem, który jeszcze niedawno uznałabym za zaraźliwy. Cieszył się, jakby życie nagle odkryło przed nim wszystkie najlepsze karty, podczas gdy moje – od miesięcy zdawało się biec w odwrotną stronę. Siedziałam naprzeciwko niego, starając się ukryć irytację.

– Naprawdę, Klara, nie wyobrażasz sobie, ile rzeczy mogę teraz zmienić. Zespół wreszcie zaczyna mnie traktować poważnie – mówił, gestykulując, jakby to, co się z nim działo, było rewolucją wszech czasów.

Nie wytrzymałam. Oparłam się o krzesło, splatając ramiona.

– Ciekawe, czy dostaniesz ten awans na długo, czy to tylko chwilowa zagrywka szefostwa – rzuciłam, zbyt ostro. W powietrzu zawisła cisza.

Marek uniósł brwi, ewidentnie zaskoczony.

– Może po prostu ciesz się z mojego sukcesu, zamiast go umniejszać? – Jego głos zadrżał, a w oczach pojawiło się rozczarowanie, jakby właśnie coś między nami pękło.

– Umniejszam? – prychnęłam, choć wiedziałam, że celowo wybrałam te słowa. – Po prostu… nie wszyscy mają tyle szczęścia co ty.

Jego twarz stężała, ale już się nie odezwał. Wstał, poszedł do drugiego pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Wracałam do domu późno

Przez następne dni widziałam, jak Marek próbuje udobruchać mnie na różne sposoby – przynosił kawę do biura, zaglądał do mojego pokoju, podrzucał drobne, wspierające wiadomości na komunikatorze. Słodkie gesty, które kiedyś by mnie rozczuliły, teraz wywoływały tylko wewnętrzną irytację. Jakby nie rozumiał, że ja też pracuję, że ja też chcę zasłużyć na coś więcej niż codzienne „dobra robota, Klaro”.

Zasypiałam i budziłam się z jedną myślą: „muszę udowodnić, że jestem lepsza”. Zaczęłam zostawać po godzinach, próbując pokazać przełożonym, że stać mnie na więcej. Wracałam do domu późno, a Marek czekał, próbując złapać chwilę rozmowy, a może i coś więcej, ale ja zdawkowo zbywałam każde jego pytanie.

Pewnego wieczoru podszedł do mnie, gdy byłam pochłonięta pracą na laptopie, i usiadł ciężko na krześle obok.

– Klaro, nie możesz cały czas tak gonić. Nie zauważyłaś, że to już dawno przestało nas zbliżać? – zapytał miękko.

Zamknęłam laptopa, wpatrując się w niego chłodno.

– Łatwo ci mówić. Masz już wszystko, o czym marzyłeś. A ja? Ja muszę walczyć. Cały czas.

– To nie są zawody, Klara. Nie musisz niczego mi udowadniać – odparł, bezradnie rozkładając ręce.

– Nie muszę, ale chcę. Chcę coś znaczyć, być kimś. Nie czekać na gratulacje tylko dlatego, że jestem żoną „wielkiego kierownika”.

Wstał, marszcząc brwi. W jego oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie widziałam – coś na kształt bólu i rozczarowania.

– Szkoda, że dla ciebie moje wsparcie jest tylko ciężarem – powiedział cicho i wyszedł, zostawiając mnie samą z poczuciem goryczy, które sama rozpętałam.

Traktowaliśmy to jak wyścig

Kilka dni później, gdy emocje zaczęły opadać, zdecydowałam się wyjechać na weekend do rodziców. Marek nawet nie próbował mnie zatrzymać – może i lepiej, potrzebowałam przestrzeni, żeby zrozumieć, co się z nami stało. Liczyłam, że dystans pozwoli mi przemyśleć, czemu każde jego słowo ostatnio wywoływało we mnie frustrację i dlaczego sukcesy, które kiedyś były naszym wspólnym celem, teraz podkreślały różnice między nami.

W drodze przeglądałam telefon. Dostawałam od niego wiadomości – krótkie, jakby bał się, że każda dłuższa rozmowa skończy się kolejną kłótnią. „Odpocznij, Klaro”, pisał. A ja nawet nie miałam siły odpisać.

U rodziców spróbowałam na chwilę zapomnieć o pracy i naszym związku. Jednak cisza w domu tylko pogłębiała moje myśli. W niedzielę wieczorem wzięłam telefon i wybrałam jego numer. Odebrał natychmiast, jakby czekał na ten telefon.

– Jak tam u rodziców? – zapytał, choć wyczułam w jego głosie napięcie.

– W porządku. Trochę odpoczęłam – odpowiedziałam, zaskoczona, że zabrzmiało to aż tak chłodno. – Marek… czy ty naprawdę myślisz, że to ja zniszczyłam nasz związek? Że ta cała kariera to tylko mój problem?

W słuchawce zapanowała cisza, aż w końcu usłyszałam jego cichy, przygaszony głos.

– Myślę, że oboje wpadliśmy w coś, czego nie rozumiemy. Może zbyt bardzo uwierzyliśmy, że kariera to wszystko, co się liczy? Zamiast wspierać się, traktujemy to jak wyścig. Czasem mam wrażenie, że jesteśmy dla siebie bardziej przeszkodą niż wsparciem.

Przymknęłam oczy, czując, jak moje oburzenie powoli zamienia się w zrozumienie.

– Może… Ale ja wciąż czuję, że wszystko we mnie krzyczy o więcej. Jak mam ci kibicować, skoro sama się duszę? – wyrzuciłam z siebie.

Usłyszałam jego westchnienie. W głębi serca wiedziałam, że i on czuje, jakbyśmy byli sobie bliżsi, gdy wszystko jeszcze było na równi.

Przestaliśmy być partnerami

Kiedy wróciłam do mieszkania, Marek siedział przy stole, zatopiony w myślach. W jego oczach dostrzegłam coś, czego wcześniej nie było – smutek, jakby już podjął decyzję, ale czekał na mnie, żeby to potwierdzić. Złapał mnie wzrokiem, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, a jednocześnie nie umiał znaleźć odpowiednich słów.

Usiadłam naprzeciwko, nie wiedząc, jak zacząć. Cisza między nami była ciężka, a każdy milimetr stołu zdawał się nas dzielić.

– Myślałem, że będziemy w tym razem. Że nawet jeśli któreś z nas zajdzie wyżej, to nic się nie zmieni – odezwał się w końcu. – Ale widzę, że… nasze marzenia stały się dla nas przekleństwem.

Oparłam się o krzesło, próbując ukryć narastające poczucie klęski.

– Może nigdy nie byliśmy zespołem, tylko dwojgiem ludzi, którzy… po prostu chcieli iść w tym samym kierunku – powiedziałam, patrząc na jego dłonie, splecione na stole. – Marek, nie wiem, czy potrafię ci już kibicować, nie czując się gorsza. Każdy twój sukces przypomina mi o tym, co mi się nie udało.

Przymknął oczy, jakby każde moje słowo wbijało w niego kolejną igłę.

– Może rozstanie to najlepsze, co możemy teraz zrobić – powiedział cicho. – Żadne z nas nie zasługuje na to, by czuć się ciągle poniżane albo winne. Może po prostu jesteśmy teraz w dwóch różnych miejscach.

Wiedziałam, że ma rację, ale jednocześnie czułam, jak coś we mnie pęka. Wszystkie te lata, w których byliśmy razem, nasze wspólne plany, marzenia – teraz wydawały się odległe, jak historia należąca do kogoś innego.

Chwycił moją dłoń, lekko, jakby się bał, że mnie spłoszy.

– Nie tak miało to wyglądać – powiedział cicho. – Naprawdę wierzyłem, że będziemy razem we wszystkim.

Cofnęłam rękę i wzięłam głęboki oddech.

– Może po prostu przestaliśmy rozumieć, co to znaczy być razem.

Po rozstaniu nasze życie powoli zaczęło toczyć się własnym rytmem. Pustka, którą czułam na początku, ustępowała miejsca zaskakującemu poczuciu spokoju. W pracy skupiałam się już tylko na sobie, bez presji rywalizacji czy porównywania. Marek też znalazł swoje miejsce – wciąż widywałam go czasem w biurze, zawsze w biegu, zajęty kolejnymi projektami, z uśmiechem na twarzy.

Gdy mijaliśmy się na korytarzu, potrafiliśmy rzucić sobie krótkie, przyjazne „cześć”, choć każde z nas wiedziało, że dawne emocje już wygasły. W naszych spojrzeniach była świadomość wspólnej historii, ale i cicha zgoda na to, że to, co minęło, należało zostawić za sobą. Przestaliśmy być partnerami, ale zyskaliśmy coś cenniejszego – wiedzę o sobie. Rozstanie okazało się dla nas początkiem nowej drogi, którą musieliśmy przejść osobno, by w końcu znaleźć spokój, którego tak bardzo szukaliśmy.

Klara, 33 lata

Czytaj także:
„Mąż przypominał sobie o mnie tylko wtedy, gdy był głodny. Kobietą poczułam się znów w ramionach kochanka”
„Zaprzyjaźniłam się z teściową. Mydliła mi oczy słodkimi słówkami, a za plecami szykowała na mnie zasadzkę”
„Syn znalazł sobie roszczeniową żonę z miasta. Doi z niego kasę i rozstawia po kątach, a on się nie sprzeciwia”

Redakcja poleca

REKLAMA