Nie miewam często snów, które pamiętam. A jeśli już, zazwyczaj jest to bełkot, który po kilku minutach od przebudzenia ulatuje w niebyt. Ale tamtej nocy było inaczej. Przyśniło mi się, że idę w tłumie ludzi w centrum miasta. W pewnej chwili przechodnie zaczęli stawać i patrzeć w górę.
Spojrzałam i ja – z jasnego nieba zniżał się ku ziemi wielki palec. Wskazujący. Obejrzałam się na ludzi, żeby zobaczyć ich reakcję – i zobaczyłam, że jestem całkiem sama. Na jakiejś pustyni. Paluch zniżał się i wiedziałam, że trafi we mnie.
Dokąd uciec?
Spostrzegłam przed sobą dwoje drzwi – czerwone i żółte. Od obu płynęło do mnie zaproszenie. Które wybrać? Co prawda te żółte wydawały się przyjazne i takie normalne, ale czerwone były ładniejsze, bardziej wyraziste, więc pobiegłam w ich kierunku. Otworzyłam je na oścież i nagle znalazłam się na skraju wielkiej przepaści. Ledwo złapałam równowagę, kiedy poczułam, jak coś uderzyło mnie w plecy. Spadając w przepaść, kątem oka dostrzegłam, że to czerwone skrzydło drzwi mnie walnęło. „Zdrajca”, krzyknęłam, spadając.
Obudziłam się spocona, przelękniona. Wstałam i poszłam do kuchni napić się wody. Wróciłam do łóżka. Trochę się pokręciłam, zanim zasnęłam, bo w głowie ciągle kotłowały mi się obrazy i wrażenia ze snu. Opowiedziałam mężowi zapamiętany sen przy śniadaniu.
– Jak myślisz – spytałam – jakaś blokada minęła i od teraz mój mózg będzie sobie urządzał takie seanse?
– A może twoja podświadomość podsuwa ci jakąś wiadomość? – odparł Roman z zastanowieniem. – Ostrzeżenie?
– Jakie? Nie przechodź przez czerwone drzwi, bo dostaniesz w plecy i spadniesz w przepaść? – wzruszyłam ramionami.
– Nie odczytuj snu tak dosłownie. To alegorie.
Popatrzyłam na męża z powątpiewaniem
– Myślisz, że moja podświadomość jest taka mądra, że w ogóle wie, co to są alegorie?
Roman zaśmiał się, pocałował mnie i wyszedł do pracy. Ja miałam jeszcze godzinę. Jestem kierowniczką działu handlowego w dużej kosmetycznej sieci handlowej i tego dnia miałam zdecydować, z kim podpisać kontrakty na dostawę nowego kremu. Spotkania miałam wyznaczone na godzinę dziesiątą rano i na czternastą. Oczywiście wcześniej dostaliśmy oferty i próbki produktu – oba były interesujące, w podobnej cenie, i trudno było wybrać kontrahenta. Postanowiłam więc spotkać się z przedstawicielami handlowymi firm.
O dziesiątej spotkałam się z panem Ryszardem. Był spokojnym, konkretnym facetem, chemikiem z wykształcenia, i jak szybko się okazało, także właścicielem swojego niewielkiego zakładu. Dopiero wchodził na rynek i zależało mu, by zdobyć kontrakt.
– Mamy dobre maszyny, a receptura kremu jest opatentowana. To, że tak powiem, skarb rodzinny – pan Ryszard lekko się zaczerwienił. – Moja babcia wyrabiała go dla siebie i rodziny.
Polubiłam go
Miał w sobie ciepło, był prostolinijny i sympatyczny. No, ale nie zalety pana Ryszarda będziemy sprzedawać. O czternastej poznałam pana Roberta, dyrektora handlowego fabryki produkującej kremy. Tak się przedstawił, choć oboje wiedzieliśmy, że niewielki zakład wytwarza tanie płyny do golenia i podobne specyfiki na rynki bazarowe i zaproponowany nam krem jest właściwie pierwszym produktem, z którym chcą wejść na większy rynek.
Pan Robert był showmanem. Ubrany w elegancki jedwabny garnitur, błyszczał, iskrzył dowcipem i komplementami.
– Nie przeczę – powiedział na zakończenie – chcemy wejść do waszej sieci. To dobry produkt i zdobędzie popularność, jestem o tym przekonany. Dlatego damy wam zniżkę.
I podał cenę handlową produktu. Była o dziesięć procent niższa niż propozycja konkurencji. Jestem handlowcem. I chociaż pana Ryszarda darzyłam sympatią, to oferta pana Roberta przebijała jego ofertę nie tylko ceną, ale także firma, którą reprezentował, oferowała większe możliwości produkcji.
Podjęłam decyzję
Wróciłam do biura, by przygotować propozycję kontraktu. A jednak wciąż czułam się jakoś niewygodnie. Miałam wrażenie, że popełniam błąd. Zawołałam zastępcę i razem z nim wszystko przegadałam. On też uznał, że trzeba podpisać kontrakt z firmą Roberta M. Sekretarka umówiła spotkanie na następny dzień z panem Robertem i właścicielem firmy.
W końcu zaczęłam przygotowywać kontrakt. I kiedy miałam wpisać nazwę firmy, ręka mi zadrżała. Nie wiem dlaczego, ale z niepamięci wypłynął sen. Zdradliwe czerwone drzwi i przyjazne żółte. Uzmysłowiłam sobie, że pan Robert miał krwistoczerwony krawat, a pan Ryszard ubrany był w żółty sweter i beżowe spodnie.
To był impuls. Podpisałam kontrakt z firmą pana Ryszarda. Minęło kilka lat i jego krem sprzedaje się znakomicie, a klientki są zachwycone. Sama go używam. A ta druga firma? Podpisali kontrakt z inną siecią kosmetyczną. Wkrótce okazało się, że jeden ze składników kremu sprowadzany jest z Chin i wywołuje paskudne alergie.
Sieć kosmetyczna ma teraz kłopoty z wypłaceniem się za pozwy oszpeconych klientek. Już wiem, że muszę słuchać swoich snów. Tyle tylko, że od tamtej pory moja podświadomość milczy.
Czytaj także:
„Polubiłam Halloween dzięki córce. Teraz całą rodziną wycinamy dynie, ozdabiamy dom i mamy z tego wielką frajdę”
„By osiągnąć sukces w pracy, wyrzekłam się siebie. Przypłaciłam to honorem, zdrowiem i straconym dzieckiem”
„Zakochałem się w mężatce wbrew wszelkiej logice. Kreśliłem wspólną przyszłość, a ona chciała tylko zemścić się na mężu”