Zawsze miałam duszę społecznika. Jak byłam nastolatką, mama śmiała się, że pewnie w przyszłości będę sołtysem albo i jakąś działaczką. Tylko tata nie był zachwycony tym moim altruizmem.
– Dobrze cię wychowaliśmy, dobre dziecko z ciebie – powtarzał. – Ale takie angażowanie się w życie innych i pomaganie im łatwe nie jest. Za dobre serce łatwo dostać się na języki. Ludzie wszędzie węszą drugie dno.
Wtedy, przed laty, śmiałam się z tego, co tata mówi, pocieszając go, żeby się o mnie nie martwił. Nie do końca rozumiałam, o co mu chodzi. Dziś, niestety, już to pojęłam. Mama miała rację – sołtysem, co prawda, nie jestem, ale moje życie jest związane z działalnością społeczną. Ukończyłam pedagogikę i zaczęłam pracę w naszym wiejskim Towarzystwie Przyjaciół Dzieci. Mogłam być nauczycielką albo robić karierę naukową, ale przecież wtedy nie miałabym okazji się wykazać! No, więc zajmuję się zaniedbanymi dziećmi, tymi z biednych rodzin, z patologii.
Tak naprawdę, to heroiczna praca
A jednocześnie syzyfowa. Bo co z tego, że zorganizujemy jednemu czy drugiemu letni wyjazd, że dzięki fundacjom dostaną książki do szkoły i ciepły posiłek? To tylko czubek góry lodowej ich potrzeb! Nikt się nimi nie zajmuje, nie pomaga. Wiele z tych dzieciaków nie ma co jeść, w co się ubrać, ani gdzie się podziać. Więc radzą sobie po swojemu, jak mogą. Zbierają złom, butelki, makulaturę. Czasem ktoś da im dwa złote za pomoc w ogrodzie. Ale co to jest? No więc – kradną. Prędzej czy później każdy z nich wpada i ląduje w poprawczaku.
Albo rodzina dostaje kuratora, a to z kolei powoduje złość ojca – bo przecież to wstyd – i dzieciak ma przechlapane. Wreszcie decyduje się uciec od poniżania – i też ląduje w poprawczaku. W najlepszym razie, bo przecież w naszej okolicy kilku już zaginęło bez wieści… Zdawałam sobie sprawę, że nasza pomoc, sporadyczna, na niewiele się zda, te dzieciaki potrzebowały czegoś więcej – stałej opieki, zainteresowania, wsparcia. Trzeba było im pokazać, że są coś warte, podpowiedzieć, jak mają sobie radzić w życiu. A przede wszystkim dać możliwość rozwijania zainteresowań.
W miastach są kluby, kółka, mnóstwo ciekawych miejsc. No i wielu rodziców stać na opłacanie dodatkowych zajęć. Tu bieda aż piszczy, więc te dzieciaki po szkole po prostu szwendają się po wsiach. Do domu nie chcą wracać, bo tam czeka je awantura. A na wiejskiej drodze co widzą? Pijanych ojców i wujków albo starszych kolegów, którzy kombinują, jak coś skręcić. Uczą się od nich, że uczciwa praca i nauka w tym kraju nic nie dają. Trzeba by było ich z tej wiejskiej szkoły życia po prostu zabrać. Dlatego wpadłam na pomysł, że otworzę świetlicę.
W naszej wsi jest kilka opuszczonych domów
Jeden z nich to stara świetlica wiejska, takie miejsce, gdzie kiedyś odbywały się potańcówki i spotkania kół gospodyń wiejskich. Od lat stoi pusta, więc trzeba by tam było zrobić remont. Ale już rozmawiałam w gminie. Powiedzieli, że pomogą mi zagospodarować tę ruinę. Na tego typu inwestycje są przeznaczone jakieś pieniądze, wystarczy więc, jak napiszę podanie, złożę projekt i wystąpię o dofinansowanie. Wykształcenie miałam, a jedna z moich koleżanek z TPD powiedziała, że mi pomoże prowadzić taką placówkę. W urzędzie dowiedziałam się, że jeżeli mój projekt zostanie przyjęty, to wystąpią o etaty dla nas. Pełna zapału zabrałam się do roboty. Plany miałam wspaniałe! W tym domu były trzy pomieszczenia. W jednym chciałam ustawić stoliki, żeby dzieci miały możliwość odrabiania lekcji. W drugim zorganizowałabym takie miejsce do zabawy dla maluchów, a w trzecim – do gier. Na początek planszowych, ale gdyby udało się zdobyć chociaż ze trzy komputery… To na pewno przyciągnęłoby dzieciaki!
Złożyłam papiery w gminie i teraz pozostało tylko czekać. Jednak bezczynność nie leży w mojej naturze. Pomyślałam, że pogadam z ludźmi. Chodził mi po głowie pewien pomysł. Chciałam, żeby dzieci oprócz zajęć, miały też zapewnione posiłki. Z czasem pewnie zrobię jakiś przetarg na firmę cateringową, ale na początek może kobiety we wsi zgodziłyby się gotować dla tych dzieciaków? Wytypowałam kilka pań i ruszyłam w teren. Mieszkańcy wylali mi na głowę kubeł zimnej wody Już w pierwszej chałupie usłyszałam, że na pomoc nie mam co liczyć. I w ogóle, że ten mój pomysł nikomu we wsi się nie podoba.
– Ale dlaczego jest pani przeciwna takiej świetlicy? – zapytałam, zaskoczona. – Przecież sama ma pani syna, mógłby tam chodzić grać albo odrabiać lekcje…
– W domu może – burknęła. – A taka świetlica to zaraz przyciągnie jakichś chuliganów. Jak byłam młoda, to przecież pamiętam, jak tu działała taka świetlica. Picie, awantury. Dobrze, że to zamknęli.
– Jakie picie? – wybąkałam. – To ma być miejsce dla dzieci!
– Ta, dzieci – prychnęła. – Menelstwo i patologia!
W drugiej chałupie usłyszałam to samo
– Wie pani, my tu nie chcemy, żeby obce dzieciaki się po wsi kręciły – skrzywiła się właścicielka domu.
O pomocy i gotowaniu posiłków nawet nie chciała słyszeć. Byłam załamana i zrezygnowałam z dalszej agitacji. Zamiast tego poszłam na kawę do koleżanki, żeby się jej pożalić.
– A ty się im dziwisz? – zapytała, stawiając ciastka na stole. – Przecież widzisz, jak tu ludzie żyją. Większość z trudem wiąże koniec z końcem, a ponad połowa pije. Dzieciaki same się sobą zajmują...
– Właśnie – podjęłam. – Dlatego chciałam urządzić tę świetlicę. Co w tym złego?
– Wszystko – Anka spojrzała na mnie z politowaniem. – Oni nie widzą w tym sensu. No i boją się, że nastolatki z innych wsi będą tu przyjeżdżać, a im więcej dzieciaków, tym częstsze rozróby.
– Ale jak się ich czymś zajmie, pokaże, że można inaczej żyć?
– Nikt tu tego nie zrozumie – Anka pokręciła głową. – A poza tym… Wiesz, jak jest. Lepiej po staremu, bez zmian. Tu nowego nikt nie lubi, a ty chcesz prawdziwą rewolucję urządzić! No, a poza tym już ludzie gadają, że na biedzie i ludzkim nieszczęściu się wzbogacasz.
– Co?! – o mało się nie zakrztusiłam.
– No, a co ty myślisz? – Anka usiadła koło mnie. – Przecież pieniądze z gminy dostaniesz, nie? No, a to w oczy kole.
– Jakie pieniądze? Przecież to dla dzieciaków, na świetlicę. No, owszem, jak już wszystko będzie działało, to będę tu pracować, za pensję, normalnie. Teraz też mam przecież pensję.
– Aha – Anka roześmiała się ironicznie. – I sądzisz, że oni w to uwierzą? Że się takimi dzieciakami będziesz zajmować za najniższą krajową? Że chce ci się użerać z nastolatkami za parę groszy?
– Anka, to straszne, co mówisz – patrzyłam na nią z przerażeniem. – Ja myślałam, że ludzie się ucieszą, że ktoś się tymi dziećmi zajmie, że im pomoże. Przecież co je tu czeka? Rośnie kolejne pokolenie bezrobotnych siedzących cały dzień pod sklepem! Naprawdę podejrzewają, że chcę po prostu się dorobić?! Skąd w ludziach taki brak wiary w innych, w dobroć? A wartości chrześcijańskie? Co niedziela kościół pełen, a na co dzień tylko plotki i zawiść!
– Tacy są ludzie – Anka wzruszyła ramionami. – Ja ci życzę powodzenia, ale ostrzegam, na ludzką pomoc nie licz.
To, co powiedziała Anka, trochę podcięło mi skrzydła. Czekam na odpowiedź z gminy, nadal chcę otworzyć tę świetlicę. Tylko boli mnie, że ludzie są tacy obłudni, podejrzliwi i pełni zawiści!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”