„Chciałam opowiedzieć rodzinie o przygodach z wolontariatu w Afryce. Ich interesowała tylko nowa obora i ślub sąsiadki”

Wolontariuszka w Afryce fot. Adobe Stock, Riccardo Niels Mayer
Chciałam, by moi bliscy tak jak ja emocjonowali się moją wyprawą. Zapomniałam, że ludzi obchodzi tylko to, co ich dotyczy…
/ 11.05.2021 14:27
Wolontariuszka w Afryce fot. Adobe Stock, Riccardo Niels Mayer

Ledwie wylądowałam, gdy rozbrzęczała się moja komórka. Uśmiechnęłam się, bo wyglądało to tak, jakby chciała nadrobić roczne straty, kiedy to przebywałam na terenach bez zasięgu i telefon był mi potrzebny wyłącznie do robienia zdjęć albo puszczania afrykańskim dzieciakom polskich piosenek. Rodzice, brat i dwie przyjaciółki stali tuż przy barierce w hali przylotów. Machali do mnie już daleka.
– Mama! Tata! Darek! Iza! Kasia! – rzuciłam się im w objęcia.

Byłam wzruszona, że przyjechali tak licznie, bo nasza wieś była oddalona od lotniska o ponad dwieście kilometrów. Moszcząc się na siedzeniu forda, zaczęłam opowiadanie o Botswanie, gdzie w pewnej wiosce przez dwanaście miesięcy pomagałam budować szkołę i uczyłam dzieci angielskiego.

Wyjechałam do Afryki zaraz po maturze, korzystając z oferty organizacji, która potrzebowała wolontariuszy. Mieszkałam w lepiance bez prądu, wody i żadnych wygód razem z Australijką, Niemką i peruwiańską siostrą zakonną. Niemka była lekarką, Australijka położną i obie pracowały z ciężarnymi kobietami. Ja i siostra spędzałyśmy całe dnie z naszymi uczniami. Ona uczyła podstaw matematyki, a ja wykorzystywałam fakt, że znałam angielski i próbowałam przekazać choć część wiedzy maluchom.

To był rok pełen niezwykłych wyzwań i przygód, nierzadko mrożących krew w żyłach, bo mieliśmy i wizytę stada słoni, które mogło nas stratować, i małą epidemię malarii, kiedy omal nie umarło czworo uczniów. Aż się paliłam, żeby to wszystko ze szczegółami opowiedzieć moim bliskim.
– A tu dzieci śpiewają swoją piosenkę na melodię „Wlazł kotek na płotek”, słuchajcie! – i puściłam im rozczulający (moim zdaniem) filmik.

Tata i mama siedzieli z przodu auta i nie mogli patrzeć w ekran, ale chciałam, żeby przynajmniej słyszeli. Przyjaciółki były zachwycone dzieciakami, Darek z kolei z zainteresowaniem obejrzał zdjęcia krajobrazów i dzikich zwierząt. Jednak po jakiejś godzinie zauważyłam u wszystkich pewne znużenie.
– Zenuś, patrz, tu jest ten skład budowlany, co Halina mówiła, że promocje robią na pustaki – mama wskazała ojcu coś za oknem, po czym odwróciła się do mnie.
– Bo ty nie wiesz, Alunia, ale my rozbudowujemy oborę! A, i kostką żeśmy podjazd wybrukowali… Zobaczysz, jak teraz się do nas elegancko podjeżdża!

Miałam im wszystkim tyle do powiedzenia!

Wysłuchałam tego uprzejmie, po czym wyciągnęłam w jej stronę telefon, żeby pokazać jej zdjęcia antylop kudu u wodopoju. Opowiadałam przy tym, jak któregoś dnia wielkimi terenowymi wozami przyjechali do nas wolontariusze z sąsiedniej misji i zabrałam się z nimi na wycieczkę po okolicy. Mama obejrzała antylopy, po czym znowu zaczęła coś mówić o remoncie. Poczułam się dziwnie. Przecież moja opowieść o Afryce była o niebo ciekawsza niż remont!

W domu czekała już babcia, a z nią dwie ciotki i kuzyni. W takiej wsi jak nasza powrót dziewczyny, która przez rok mieszkała w Afryce, to nie lada wydarzenie, więc wszyscy chcieli mnie zobaczyć, porozmawiać, wypytać, czy widziałam lwa lub nosorożca. Odpowiadałam na te pytania z ogromną przyjemnością, bo i lwa, i nosorożca „zaliczyłam”. Mogłam im też opowiedzieć o ceremonii z szamanem, który wypędzał ze mnie złe duchy, o Afrykance, która koniecznie chciała oddać mi swoje dziecko, bo ja zapewnię mu lepszy byt, i o wężu, który mieszkał w powstającym powoli budynku szkoły, a którego dzieci traktowały jak ulubionego zwierzaka.
– Nie był jadowity, za to bardzo powolny, więc brały go na ramiona, okręcały się nim i przynosiły mu kozie mleko w miseczce z palmowego liścia – mówiłam. – Traktowały go jak nasze dzieci traktują psy albo koty. Koniecznie chciały nadać mu polskie imię, więc nazwałam go Reksio.

Kiedy opowiadałam tę historię, w domu było już mniej gości. Babcia poszła spać, część ciotek zabrała najmłodszych kuzynów, przyjaciółki umówiły się ze mną na jutro i też się pożegnały. Pomyślałam, że będę musiała zrelacjonować wszystko od nowa, bo przecież muszą wiedzieć, jak to było z wężem Reksiem.

Tyle że następnego dnia nie zdołałam nawet rozpocząć swojej opowieści. Iza wpadła już o dziewiątej, cała podekscytowana, bo właśnie zadzwonił jej chłopak z miasta.
– Był tu u dziadków w wakacje! Naszych Nowaków, znasz ich, nie? – opowiadała, zarumieniona. – Jest super! Taaakie ciacho, mówię ci! Czekaj, mam zdjęcia w telefonie. Patrz!

Gadała o nim chyba z godzinę, a ja słuchałam, czekając, aż skończy, i będę mogła kontynuować opowieści o Afryce. Iza jednak nie zdołała dojść nawet do połowy swojej relacji o romantycznych wakacjach, kiedy przyszła Kaśka i na wieść, że Tomek zadzwonił, zaczęła piszczeć.
– Ale numer! – wykrzykiwała. – A co z tą jego podobno byłą dziewczyną? – zrobiła podejrzliwą minę. – Jesteś pewna, że naprawdę z nią zerwał? Iza spochmurniała na moment, po czym dziewczyny na wyścigi zaczęły mi opowiadać o jakiejś pannie, która wydzwaniała do państwa Nowaków i podobno przedstawiała się jako dziewczyna Tomka, ale on twierdził, że już dawno się rozstali.
– Rozumiesz? On zablokował ją w telefonie, a ona wydzwaniała do jego dziadków! – oburzała się Iza. – Nie rozumiała, że z nimi koniec!

Udało mi się wtrącić tylko kilka anegdot o Afryce, bo przyjaciółki bardziej interesowała moja opinia o Tomku. Potem pojechałyśmy do sklepu i po drodze Kaśka opowiadała o tym, kto się sprowadził do domu naprzeciwko kościoła. W kościele też zaszły zmiany – mieliśmy nowego wikarego. Stary odszedł w dość niejasnych okolicznościach i dziewczyny ściszonym głosem doniosły mi, że „może tu chodzić o jakiś romans”.

Kiedyś, zanim wyjechałam, ja też żyłam sprawami wsi

Wróciłam do domu dziwnie rozczarowana. Miałam poczucie, że nikt mnie nie rozumie. Nagle strasznie zatęskniłam za moimi czarnoskórymi uczniami, koleżankami z misji, afrykańskimi wieczorami i sawanną. Wciąż przeżywałam to, co mnie tam spotkało; moja skóra ciągle była ciemna, spalona botswańskim słońcem, a serce tęskniło za dniem codziennym na misji. A życie w domu? W porównaniu z moją afrykańską przygodą to była po prostu nuda…

Przy kolacji chciałam opowiedzieć babci i rodzicom o wierzeniach plemiennych, ale słuchali tylko przez pięć minut, bo właśnie gruchnęła wieść, że niejaka Inga, córka sąsiadów, jest w ciąży i będzie ślub! Mama i babcia o niczym innym nie mówiły jak tylko o tym, czy ojcem dziecka jest ten chłopak, z którym ją latem widywano w kościele, czy może jakiś inny. Przy okazji przypomniało im się, że nie byłam na ślubie dalekiego kuzyna, więc jedna przez drugą zaczęły opowiadać mi, jak wyglądało wesele.
– A kapela jaka! – emocjonowała się mama. – Z ojcem do rana szaleliśmy na parkiecie! Nawet babcia tańczyła!
– Prawda, prawda – pokiwała głową seniorka. – Nawet kawalera miałam! Pamiętasz, Aluniu brata dziadka ze strony matki Damiana i Klary? No taki wysoki, łysy, przed siedemdziesiątką… No jak nie pamiętasz, toć on był na komunii Darka, musisz pamiętać!

Westchnęłam, tłumiąc irytację. Jakie znaczenie miało, czy pamiętam brata dziadka ze strony matki Damiana i Klary?! Chciałam im opowiedzieć, jak koło szkoły znaleźliśmy świeże ślady lwa. Ale nikogo to nie interesowało. Teraz na tapecie była sąsiadka w ciąży i wesele dalekiego kuzyna… Poszłam spać rozgoryczona.

Przed zaśnięciem długo przeglądałam zdjęcia w telefonie, czując, jak dławi mnie tęsknota za życiem na misji. Miałam też poczucie żalu do rodziny i przyjaciółek, że… No właśnie – że co? Nagle zdjęcia z Afryki się skończyły i na ekranie pojawiły się dawniejsze fotki. Ja, Iza i Kasia na tle lasu, robiące słodkie dzióbki. Moi rodzice prezentujący największą dynię we wsi. Babcia z trzema kotami na kolanach.

I nagle – zrozumiałam! Afryka była dla mnie ważna, bo ją odwiedziłam, ale dla innych czas nie zatrzymał się w miejscu. Przez ten rok tu, we wsi, też toczyło się życie. Ludzie się żenili, zachodzili w ciążę, przeżywali miłości i rozczarowania. Sąsiedzi dostarczali tematów do plotek i trzeba było zrobić remont obory. Przypomniałam sobie, że ja też, zanim wyjechałam na misję, żyłam sprawami naszej wsi. Rano obudziły mnie szczekające psy i promienie słońca. W tle słyszałam głos babci dyskutującej przez płot z sąsiadką. I poczułam się szczęśliwa, bo… byłam w domu. W końcu wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! 

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA