Czy wiecie, jak czuje się kobieta, która otwiera drzwi pokoju hotelowego i zastaje swojego narzeczonego zabawiającego się w łóżku z kelnerką? Powiem wam, bo wiem z własnego doświadczenia: wszystko w niej więdnie. Uśmiech, ręce, nogi, serce.
A przede wszystkim nadzieja, że tym razem będzie inaczej niż zwykle. Lepiej. Że wreszcie dobiła do portu. Poczułam się, jak… Nie umiałam nazwać tej emocji, która mnie opanowała. Ale była obrzydliwa, śliska i śmierdząca.
Każdy facet mnie zdradzał
Jerzy był tak pochłonięty swoim zajęciem, że nie zauważył mnie, stojącej w otwartych drzwiach na korytarz. Kobieta miała zamknięte oczy i nie wyglądała na specjalnie poruszoną. Chyba że była jedną z tych, co to przeżywają rozkosz w ciszy i skupieniu. Cofnęłam się i zamknęłam drzwi.
Kiedy mój pierwszy chłopak mnie zdradził – a było to w klasie maturalnej – płakałam chyba tydzień i nigdy więcej się do niego nie odezwałam. Specjalnie go to nie obeszło, niestety. Pierwszy mąż musiał wysłuchać długiej tyrady, a potem obiecać, że to będzie pierwszy i ostatni raz. Nie był dobry w dotrzymywaniu obietnic; zresztą wiedziałam o tym, zanim wyszłam za niego za mąż.
Matka mnie uświadomiła: „Nie będziesz mogła na nim polegać. Jeśli będziesz chciała, by coś zostało zrobione, sama będziesz musiała zrobić”. Odparłam, że nie widzę w tym nic zdrożnego, skoro na tym właśnie polega jej życie. A przecież ona chce, żebym była do niej podobna, prawda? Od dziecka próbuje mnie w siebie przemienić. Do dziś pamiętam jej ciężkie milczenie, wzrok pełen rezygnacji.
Drugi mąż też mnie zdradzał. Nie wiedziałam o tym, dopóki nie przyszła do mnie kobieta w ciąży i nie powiedziała, że Darek obiecał się z nią ożenić, ale jego wredna żona, z którą już od dawna nie żyje, złośliwie nie chce mu dać rozwodu. Klasyka, naprawdę, jako niedzielny poeta mógłby wymyśleć coś bardziej oryginalnego.
„Dziecko musi mieć ojca”, przekonywała mnie ciężarna, jedynie rok czy dwa młodsza ode mnie. Zgadzałam się z nią i wystąpiłam o rozwód. Darek kajał się i błagał, bym go nie wywalała. Że on nie rozumie, dlaczego mnie zdradzał, bo przecież jestem najlepsza. Że z pewnością ma guza mózgu, a może coś w niego wstąpiło, w sensie demona rozpusty. Że jest gotów się zbadać albo poddać egzorcyzmom, albo jedno i drugie. Bylebym dała mu drugą szansę.
Ja jednak od czasu pierwszego męża rzadko daję facetom drugą szansę, a on na nią nie zasłużył. Więc musiał opuścić willę z ogrodem i przenieść się z nową rodziną do pokoju z kuchnią po swojej babci.
Prawie dziesięć lat trwało, zanim zaufałam kolejnemu facetowi na tyle, że przyjęłam jego oświadczyny. I co? Nie będę się wyrażać.
Wyglądał jak znany aktor
Zeszłam na parter hotelu, gdzie zabawa karnawałowa trwała w najlepsze. Byłam jak otępiała. Muzyka dochodziła do mnie jak zza grubej warstwy waty, światła zlewały się w jedną pulsującą kurtynę. Nie widziałam ludzi, mebli, nie widziałam nic, jedynie narzeczonego na kelnerce, jego opuszczone do łydek spodnie.
Nie wiem, jakim cudem dotarłam do baru, być może kierowana zapachem alkoholu. Usiadłam i zaczęłam wzrokiem polować na barmana, by zamówić wódkę z lodem. Dużo wódki.
– Wygląda pani, jakby zobaczyła ducha – usłyszałam przy uchu męski głos.
– Duchy nie pieprzą kelnerek – odparłam odruchowo i spojrzałam w bok.
Sympatyczny trzydziestoparolatek. Już go wcześniej widziałam, uśmiechał się do mnie od innego stolika.
– Auć! – powiedział ponuro.
Gwizdnął na barmana, zajętego rozmową z jakąś podpitą, zapłakaną czterdziestolatką. Siostra w nieszczęściu, pomyślałam. Ryczące czterdziestki…
Po chwili miałam przed sobą podwójną wódkę z lodem. Wypiłam kilkoma szybkimi łykami.
– Jeszcze – powiedziałam.
– Może najpierw zatańczymy? – spytał nieznajomy. – Żeby zdążyło zadziałać.
Zmierzyłam go spojrzeniem.
– Chcesz ze mną tańczyć czy się bzykać?
Przechylił głowę na bok, jakby się zastanawiał.
– To drugie. – powiedział po namyśle.
Miał pokój na czwartym piętrze. Duży, z kominkiem. Czułam w sobie taką złość, taką chęć odwetu, że szłam jak burza. Ledwo za mną nadążał.
Po wszystkim wstałam i poszłam do łazienki. Kiedy spojrzałam w lustro i zobaczyłam swoją twarz pobrudzoną rozmytym makijażem, zaczerwienione nieszczęśliwe oczy, zalał mnie wstyd, że głupi facet doprowadził mnie do takiego stanu.
Facet, którego kochałam. Któremu chciałam poświęcić pozostałe lata mojego życia. Któremu chciałam dać mnóstwo pieniędzy w prezencie ślubnym, by mógł sobie kupić tę swoją wymarzoną terenówkę! A on mnie potraktował jak brudną szmatę.
O, to była ta emocja, którą poczułam na widok narzeczonego zabawiającego się z kelnerką. Zawyłam z głębi duszy.
Ciekawa próba ratowania małżeństwa
– Hej, wszystko w porządku? – dobiegło zza drzwi łazienki.
Hej. Nie wiedział nawet, jak mam na imię. On też się nie przedstawił. Czy Jurek znał imię kelnerki? Pewnie tak, miała je napisane na plakietce nad cyckiem.
Otarłam twarz i wyszłam. Leżał na łóżku, podparty na poduszkach. Wyciągał do mnie szklankę z drinkiem. Podeszłam, wzięłam wódkę i usiadłam na podłodze przed sztucznym kominkiem. Ale płomienie migały jak prawdziwe.
– Dlaczego faceci zdradzają? – spytałam.
– Z różnych powodów. Bo lubią różnorodność. Bo akurat kobieta tak ich podnieciła, że przestali myśleć. Bo są głupi i nieodpowiedzialni. – tłumaczył mi.
Uniósł szklankę do ust i wtedy w blasku ognia błysnęła na palcu obrączka.
– A ty? – spytałam, czując rodzący się gniew. – Też zwalasz winę na testosteron?
– Ja ratuję moje małżeństwo. – odpowiedział spokojnie.
Zatkało mnie. Spryciarz.
– Rozwiniesz tę niecodzienną motywację? – drwina aż kapała z moich słów.
Dlaczego przyciągam facetów, którzy skaczą na boki?! Popatrzył na mnie z ukosa, z lekkim uśmieszkiem. Zrozumiałam, że poszłam z nim do łóżka w dużej mierze dlatego, że takie miałam skojarzenie.
– Uwielbiam moją żonę – powiedział. – Kocham ją szaleńczo. Oddałbym jej serce, dosłownie, gdyby była taka potrzeba. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ona mówi, że czuje tak samo. Ale po trzech latach małżeństwa znaleźliśmy się nad przepaścią. Alicja ledwie na mnie patrzyła, a kiedy ją dotykałem, wzdragała się. Ciągle bolała ją głowa, często wyjeżdżała do matki. Ja chodziłem podminowany, nabuzowany. Kiedyś jej matka była świadkiem naszej kłótni. Powiedziała, że według niej wciąż się kochamy. Wysłała nas do poradni małżeńskiej. – snuł historię swojego małżeństwa.
– Mamuśki – warknęłam. – One zawsze wiedzą lepiej.
– Żebyś wiedziała – nie wyczuł ironii. – Trochę trwało, zanim psycholożka wyciągnęła z Ali, że ona nie lubi seksu. To znaczy lubi, ale tylko gdy ma na to ochotę, ale to zdarza się rzadko, raz, dwa razy do roku. A ja chcę często i ona czuje coraz większą niechęć. Do mnie. Nie mówiła o tym, bo bała się, że odejdę. Bo to była jej wina. Ona była wybrakowana. Rozumiesz? – prychnął.
Na chwilę zapadła między nami cisza.
– Co jest z wami, kobietami, że bierzecie na siebie winę za wszystko, nawet za siły natury? Tak czy inaczej, nie chciałem, żeby mnie znienawidziła. Tęskniłem za nią taką, jaką była przed ślubem, gdy nie chodziliśmy do łóżka. Problem w tym, że ja lubię i potrzebuję seksu. I to z kobietą, a nie z przyjacielem – pomachał dłonią. – Tak, to wina testosteronu, i nic na to nie poradzę. Więc ustaliliśmy, że ja wezmę to na swoje barki, a z nią kochać się będę, kiedy ona przyjdzie do mnie. To było cztery lata temu, i sprawdza się cudownie.
Uśmiechnął się szeroko.
– Cholerny seks – jęknęłam. – Wszystko psuje. Każdy facet w moim życiu skakał na boki. A przecież nie wszyscy tacy są. Moja siostra ma wiernego, i przyjaciółki. Dlaczego akurat ja takich przyciągam?
– Raczej takich wybierasz – powiedział Stuhr. – Tacy cię pociągają. Jeśli chcesz zmienić schemat, pozwól komuś innemu wybrać ci kolejnego mężczyznę.
– Na przykład mojej matce? – parsknęłam gorzkim śmiechem. – Też gadała, że mam ciągoty do niewiernych idiotów z kompleksem żigolaka.
– To znaczy?
– Mam firmę i jestem zamożna. A oni wszyscy…
Otworzyły mi się oczy
Nagle ujrzałam moich byłych niejako z dystansu, z boku, stojących w mojej wyobraźni jeden obok drugiego. Wszyscy byli ładni, zadbani, chętni korzystać z moich pieniędzy. Jedną ręką dawali mi kwiaty, zapewniając o miłości i namiętności, drugą obmacywali moje pracownice, przyjaciółki.
Mama zawsze twierdziła, że skoro wsad jest ten sam, to i wynik będzie taki sam. Kłóciłam się z nią, że nie wie, co mówi. Że tacy mi się podobają, i takich będę sobie brała. A jej nic do tego, bo to moje życie.
„Prawda, to twoje życie. Ale nie przychodź do mnie, jak kolejny fagas puści cię w trąbę. Będziesz cierpieć na własne życzenie”. Powiedziała to po drugim rozwodzie, kiedy odrzuciłam jej propozycję poznania mężczyzny, z którym, według jej słów, byłabym szczęśliwa. I bezpieczna. Bo ona wie, czego mi potrzeba.
– Masz mądrą mamę. Co ci jeszcze mówiła, a czego nie posłuchałaś? – zapytał mój znajomy z pokoju hotelowego.
Nadepnął mi na odcisk. I to największy, jaki miałam. Prychnęłam.
– Mądra? Nie, mądrala, taka, co to wszystko zawsze wie najlepiej. Wie, czego inni potrzebują, lubią, co im się będzie podobało, jakie mają talenty. I żeby tylko wystarczyło jej, że wie lepiej. Nie, ona musi tak zrobić, żeby inni szli drogą, którą ona wyznaczy. To największa manipulantka na świecie.
– Och, wyczuwam zadrę – mrugnął okiem. – W czym ci się naraziła?
– Zmiażdżyła moje marzenia. Od dziecka chciałam być zawodową tancerką. Latami wmawiała mi, że się nie nadaję psychicznie i fizycznie, że mój talent wystarczy na fikanie nogami w naszym domu kultury, ale nie na wielkie sceny. Groziła, że umrę w biedzie.
Mój towarzysz roześmiał się serdecznie. Popatrzyłam na niego z prawdziwą złością.
– Śmiejesz się, bo to nie ty zamiast robić karierę taneczną wklepujesz kremy w twarze kobiet. Kazała mi zrobić kursy kosmetyczne. Powiedziała, że mam do tego dryg i że tylko to mnie interesuje oprócz kręcenia kuprem, i na to da mi pieniądze. A na kursy tańca i aktorstwa nie. „Jak sobie zarobisz, i wciąż będziesz chciała, to sobie zapłacisz”, powiedziała. Stara wiedźma. Jak już mnie było stać, wyprowadziłam się z domu. Niech sobie układa życie mojemu ojcu i rodzeństwu. Dobrze jej to idzie. Ode mnie wara. – prawie krzyczałam wypowiadając ostatnie słowa.
Ze złości wypiłam cały drink. Facet patrzył na mnie z uniesioną brwią.
– Powiedziałaś, że jesteś zamożna. – powiedział po chwili.
– Mam kilka gabinetów odnowy biologicznej – mruknęłam.
– Zrobiłaś kursy tańca? – zapytał po chwili.
Pokręciłam głową.
– Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami. Nachylił się i poczułam jego palce pod brodą, kiedy zwrócił do siebie moją twarz.
– Powiedz to na głos.
– Dlaczego? Bo kiedy zaczęłam zgłębiać temat kosmetyki, zainteresowało mnie to jeszcze bardziej. Bo z przyjaciółką masażystką postanowiłyśmy założyć firmę, która będzie dojeżdżała do klientek. Bo poczułam chęć, by stworzyć coś swojego, coś fajnego, czego w naszym mieście nie było – westchnęłam i mruknęłam cicho: – Bo przestałam marzyć o tańcu.
– Czyli miała rację – powiedział miękko. – Gdybyś naprawdę widziała siebie w roli tancerki, zostałabyś nią. I jaka byłaby twoja przyszłość? Z pewnością nie miałabyś zdrowego kręgosłupa. Uwierz mi. Jestem ortopedą. Większość tancerzy faszeruje się lekami przeciwbólowymi, żeby jakoś funkcjonować. I faktycznie ledwo wiążą koniec z końcem.
– Ale to nie o to chodzi! – wyrzuciłam ręce do góry. – Chodzi o to, że ona chce, byśmy żyli tak, jak ona to widzi. Bo ona zna jedyną receptę na nasze szczęście. Tego nie mogę zdzierżyć.
– Nawet jeśli ma rację? – zapytał na koniec.
Doprowadzał mnie do szału. Na szczęście nie musiałam go przekonywać czy w ogóle przebywać z nim minuty dłużej. Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam.
Zrozumiałam, o co jej chodziło
Wróciłam do pokoju i po krótkiej, acz głośnej kłótni wyrzuciłam z niego byłego narzeczonego. Padłam na łóżko wykończona. Obudziłam się w południe, spakowałam, wsiadłam do auta i ruszyłam do domu. W głowie wirowały mi wspomnienia, dawno wypowiedziane słowa, kłótnie, słowa oskarżeń, zarzutów.
Kilkanaście kilometrów przed miastem zatrzymałam się na poboczu i wyobraziłam sobie moje alternatywne życie. Gdybym nie posłuchała mamy w kwestii zawodu. I gdybym posłuchała jej w kwestii mężczyzn. Żadna z tych wizji nie była łaskawa dla moich decyzji.
Poczułam się zmęczona. Samotna. I może nieco przestraszona tym, że nie mogę do końca zaufać własnej ocenie. Wtedy z głębi pamięci wypłynęły słowa matki, które powiedziała dawno, dawno temu. Nie pamiętam już z jakiej okazji. „Jesteś mądrą dziewczyną, ale nie ma człowieka, którego mądrość nie musi się uczyć. Zwłaszcza na początku drogi”. I w tym momencie zrozumiałam.
Nie jest łatwo być marnotrawnym dzieckiem, które wraca do domu rodzinnego z głową posypaną popiołem. Zwłaszcza kiedy się jest kobietą ambitną, wyczuloną na to, by w kontaktach z matką mieć zawsze rację.
Kiedyś w jakimś filmie usłyszałam kwestię, z którą natychmiast się wówczas zgodziłam: „Matki i córki zawsze się kłócą, często się nie znoszą, bywa, że się nienawidzą. I jest to całkiem naturalne”. Czyżby? Dlaczego naturalne?
A może wręcz przeciwnie – jest to absolutnie głupie, a mądre kobiety – babki, matki i córki – nie powinny na siłę i do ostatniej krwi udowadniać sobie nawzajem swojej racji, tylko posłuchać. Uczyć się, ubogacać własne doświadczenie doświadczeniem innych pokoleń. Starszych, a także młodszych. To faceci urządzają konkursy, który dalej siknie, bo taka jest ich natura. My nie musimy. Kiedy to zrozumiemy, życie stanie się łatwiejsze.
Mama otworzyła drzwi i popatrzyła na mnie pytająco. Po raz pierwszy spojrzałam na nią bez uprzedzeń, bez otaczania się murem kolców – i po raz pierwszy zauważyłam w niej niepewność. Czułość zalała mi serce. W oczach poczułam zbierające się łzy. Jeszcze trochę, a się rozpłaczę. Przed matką, łapiecie?
– Nie będzie ślubu – powiedziałam. – Zdradził mnie z kelnerką.
Przez chwilę walczyłam z własną przeszłością. W tej chwili bałam się tylko jednego: że znów powie z satysfakcją: A nie mówiłam? Trzeba było mnie posłuchać. Czy dam radę to przełknąć?
– Miałaś rację. We wszystkim – powiedziałam cicho. – Jak ty to robisz?
W oczach mamy coś mignęło. Wyciągnęła ramiona i przytuliła mnie.
– To dlatego, że kocham ciebie bardziej, niż ty siebie kochasz – powiedziała mi do ucha i pocałowała w policzek. – Chodź, kochanie, zmarzłaś. Twój stary pokój czeka na ciebie.
Kilka dni później mama zaprosiła na obiad pana Stefana, o którym wspominała mi już wiele razy. Twierdzi, że pasujemy do siebie. Nie wiem, skąd ona to wie, bo mnie ten facet kompletnie nie rusza. Owszem, jakoś tam wygląda, jest inteligentny i fajnie się z nim rozmawia. Nic poza tym.
Ale… ja swoje błędy już popełniłam. Może kochanek z hotelu miał rację, twierdząc, że jeśli chcę przełamać schemat, muszę pozwolić komuś innemu wybrać mi męża. A kto się do tego bardziej nadaje niż ktoś, kto mnie kocha i zna się na życiu?
Czytaj także:
„Rodzice zapłacili mojemu eks, by zostawił kochankę na lodzie i wrócił do mnie. Skoro go kupili, to niech go sobie wezmą”
„Okłamał żonę, że przegrał kasę w pokera, żeby nie spłacać kredytu za dom. Za jej plecami utrzymywał 20-letnią kochankę”
„Mąż zdradzał ją od lat, ale tolerowała to. Wybuchła, dopiero gdy usłyszała jego rozmowę z kochanką. Aż wióry leciały”