„Chciałam mieć Marcina tylko dla siebie, więc z zazdrości rzuciłam na niego urok. Z bawidamka zmienił się w... stalkera”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Jak mu miałam powiedzieć, że zmieniło się wszystko, że się odkochałam, że on mnie męczy, irytuje, że chcę, żeby się wyniósł i dał mi spokój? Byłam nieszczęśliwa, bałam się, że Marcin mnie zniszczy, a ja nie potrafię mu się przeciwstawić, bo zrobiłam coś, żeby nas >>skleić<<”.
/ 11.06.2022 11:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Dwa lata temu zrobiłabym wszystko, żeby Marcin ze mną został. Byłam szaleńczo zakochana, planowałam ślub i długie wspólne życie, a dzień, w którym on ze mną zamieszkał, uznałam za najszczęśliwszy w swoim trzydziestoletnim życiu.

Pamiętam, jaka byłam wniebowzięta, gdy powiedział, że zdecydował się na nowy tatuaż: moje imię w otoczeniu purpurowych płomieni. Wydawało mi się to takie symboliczne i piękne, że natychmiast pochwaliłam się wszystkim koleżankom, bo to nie byle co, kiedy facet w ten sposób przekonuje nas o swojej miłości.

W końcu nic z tego nie wyszło

Marcin zwlekał, ciągle miał jakieś problemy, nawet dwa razy pożyczyłam mu kasę na te dziary, ale i tak ich nie zrobił, choć pieniędzy nie oddał do dzisiaj.

Wtedy jednak nie forsa miała znaczenie, tylko jego zdrady: co rusz ktoś mi donosił, że widuje się go na mieście z innymi dziewczynami, a on wcale się z tym nie kryje. Kiedy zapytałam, czy to prawda, roześmiał się i odpowiedział:

– Chciałabyś mnie zamknąć jak psa w budzie? Niedoczekanie. No, chyba że mnie zaczarujesz i przemienisz w kogo chcesz. Inaczej będę, jaki jestem. Wolny!

Chciałam go do siebie przywiązać tak mocno, żeby nigdy nie uciekł, żeby się nie wyplątał z siatki, jaką miałam zamiar na niego narzucić. Skoro nie można było normalnie, postanowiłam uciec się do… magii. Moja koleżanka twierdziła, że kiedy się mocno wierzy i zrobi wszystko, jak należy, to działa. Więc postanowiłam spróbować.

Ta koleżanka poleciła mi wróżkę, która podobno potrafiła odczyniać urok, zdejmować złą energię i robić rozmaite talizmany, między innymi takie, które pomagały w nieszczęśliwej miłości. Ta kobieta mieszkała poza miastem i przyjmowała tylko w piątki, więc postanowiłam do niej pojechać w najbliższy weekend.

Wydawała się całkiem zwyczajna. Nie miała kuli, czarnego kota, dziwnie pachnących kadzidełek ani porozwieszanych na ścianach znaków i symboli runicznych. Może właśnie dlatego jej uwierzyłam? A może chciałam wierzyć, bo przecież po to przyjechałam i czekałam trzy godziny na swoją kolej, bo w ciasnym korytarzu był tłok jak do doktora specjalisty!

Wróżka trzy razy mnie pytała, czy na pewno wiem, o co proszę. Kiedy ją zapewniłam, że pragnę tego jak niczego na świecie, głęboko westchnęła, a potem powiedziała, że mam wziąć zdjęcia moje i Marcina, takie, na których jesteśmy osobno, a potem je złożyć zadrukowaną stroną do siebie.

Sprawdzić, czy pasują co do milimetra, a potem skleić, najlepiej jakimś super glue, i wrzucić do studni. To ostatnie wydawało się najtrudniejsze, bo skąd w mieście studnia, w dodatku głębinowa? Zapytałam, czy podziała. Odpowiedziała, że na pewno, więc uspokojona i radosna jak szczygiełek wróciłam do domu.

Marcina oczywiście nie było

Zadzwonił po jakimś czasie, że nie wraca na noc, bo ma jakąś męską imprezę i mowy nie ma, żeby z niej zrezygnował. Nie protestowałam, bo akurat tego wieczora było mi na rękę, że jestem sama.

Zjadłam kolację, wypiłam lampkę wina, potem drugą i trzecią, a kiedy ciut zaszumiało mi w głowie, poszukałam zdjęć, które wydały mi się najbardziej odpowiednie do czarów. Były to zwyczajne, legitymacyjne fotki. Pasowały do siebie idealnie!

Jedynym kłopotem był klej znaleziony w szufladzie – trochę już zeschnięty. Dopiero kiedy rozcięłam opakowanie, udało mi się wycisnąć parę płynnych kropli. W myśl instrukcji powinnam teraz wrzucić zdjęcia do studni; miałam na to godzinę, potem podobno czar przestawał działać.

Narzuciłam kurtkę i wyszłam z domu. Było grubo po jedenastej, na naszej osiedlowej uliczce nie widziałam żywego ducha. Doszłam do przystanku autobusowego, potykając się o studzienkę kanalizacyjną.

Wypiłam wcześniej prawie całą butelkę wina, a gdyby nie to, pewnie nie wpadłabym na pomysł, że studzienka i stara studnia to prawie żadna różnica, bo obie są głębokie i jak coś do nich wpada, to na wieki wieków. O zawartości studzienki i studni wtedy nie pomyślałam…

Biały kartonik błysnął na czarnych prętach i zniknął. Wróciłam do domu i położyłam się spać. Rano nie od razu skojarzyłam, co się działo w nocy, dopiero walające się po podłodze zdjęcia coś mi mgliście przypomniały.

Dlaczego tak nagle mu się odmieniło?

Ale tej studzienki bym na pewno nie znalazła. Na drodze ode mnie do przystanku nie było ani jednej. Sprawdziłam dokładnie, więc nie miałam pojęcia, gdzie chodziłam i co tak naprawdę zrobiłam z zaczarowanym kartonikiem.

Tyle że nie bardzo mogłam się nad tym zastanawiać, bo zaspałam i byłam spóźniona, a w mojej pracy miał być od dzisiaj nowy szef, więc już czułam, jaka będzie afera!

No i pewnie by była, gdyby nie to, że tym szefem okazał się mój dawny kolega z podwórka. Kiedyś byliśmy nierozłączni, ale potem Gerard z rodzicami wyjechał do Niemiec. Tam kończył studia, rozkręcał pierwsze biznesy, a teraz wrócił do kraju i tutaj miał zamiar żyć i pracować.

Zmienił się. Był przystojny i w niczym nie przypominał tamtego grubaska z trzeciego piętra. Gdyby nie imię, nazwisko i wesołe niebieskie oczy, może bym go nawet nie skojarzyła z dawnym kumplem.

Za to on mnie poznał od razu. Powiedział, że jestem tak samo ładna jak kiedyś i że tak samo serce mu mocniej bije na mój widok!

Zaproponował, żebyśmy po pracy poszli na obiad i powspominali dawne czasy. Zgodziłam się bez wahania i nie żałowałam: było bardzo przyjemnie.

Przez te kilka godzin ani razu nie pomyślałam o Marcinie. Dopiero kiedy podjechałam taksówką pod blok i zobaczyłam światło w oknach, zrobiło mi się głupio, że tak o nim zapomniałam, choć jemu w stosunku do mnie zdarzało się to bez przerwy.

Siedział na kanapie nabzdyczony, jakbym mu faktycznie zrobiła coś złego.

– O której to się wraca z pracy? – spytał. – Czekam tu jak głupi, a jaśnie pani nawet nie zadzwoni. Jesteś z siebie zadowolona?

Śledził mnie, węszył, sprawdzał, miał pretensje

Było to tak niespodziewane, że nie wiedziałam, jak zareagować i co powiedzieć. Marcina do tej pory mało obchodziło, co robię i gdzie jestem, więc byłam kompletnie skołowana. Ale musiałam się przyzwyczaić, bo od tego czasu Marcin zachowywał się jak zazdrosny maruda.

Śledził mnie, węszył, sprawdzał, miał pretensje, był nie do wytrzymania. Co najgorsze – przestał gdziekolwiek wychodzić i albo siedział w domu, albo czatował na mnie pod pracą.

Zazwyczaj wracaliśmy pokłóceni, bo miałam dosyć tej wiecznej inwigilacji, ale głównie tego, że nie pracuje i żeruje na mnie. To było nie do zniesienia!

Zastanawiałam się, co mu się stało, że tak wariuje. Nawet pomyślałam, że może to skutek tych czarów ze zdjęciami, ale to było jednak głupie tłumaczenie, bo przecież w głębi serca nie wierzyłam w te idiotyzmy, choć zapłaciłam za nie sporo forsy.

Wreszcie zapytałam, o co mu naprawdę chodzi. Odpowiedział, że zrozumiał, jaka jestem wspaniała, i dlatego nie pozwoli mi odejść do innego. Zdecydował, że będziemy razem i nic tego nie zmieni.

– Ty zdecydowałeś? – wkurzyłam się.

– A ja nie mam nic do powiedzenia?

– Masz. Wiele razy mówiłaś, że też o tym marzysz. Coś się zmieniło?

Jak mu miałam powiedzieć, że zmieniło się wszystko, że się odkochałam, że on mnie męczy, irytuje, że chcę, żeby się wyniósł i dał mi spokój? Byłam nieszczęśliwa, bałam się, że Marcin mnie zniszczy, a ja nie potrafię mu się przeciwstawić, bo zrobiłam coś, żeby nas „skleić”. Niby w to nie wierzyłam, a jednak ten strach we mnie tkwił jak drzazga.

Od tamtej pory nie byłam u żadnej wróżki

Wreszcie zdesperowana do ostateczności pojechałam do tamtej wróżki na przedmieściu i poprosiłam, żeby zdjęła ze mnie zły urok. Opowiedziałam jej o wszystkim, co się wydarzyło, błagałam, żeby mi jeszcze raz pomogła.

Wysłuchała mnie bez słowa, a potem stwierdziła, że mam więcej szczęścia niż rozumu, bo po pierwsze, z tego, co jej mówiłam, klej był zwietrzały i nie miał swych normalnych właściwości, a po drugie, studzienka kanalizacyjna jest pełna żrących substancji, które rozłożą i skorodują nawet żelazo, więc na bank poradziły sobie również z papierem.

– Pytałam, czy pani wie, o co prosi. Gdyby pani zrobiła dokładnie tak, jak radziłam, toby było na zawsze, ale na pani szczęście los chciał inaczej… Proszę się już nie martwić, bo niedługo ten niechciany się odlepi od pani i popłynie w swoją stronę. O to chodzi? No, to tak będzie… Ale na tego drugiego, co pani pisany, trzeba będzie poczekać. Ja tego nie przyspieszę, niech się dzieje, jak ma być. Nie wszyscy się nadają do czarów, pani się najwyraźniej nie nadaje, dlatego niech pani już do mnie nie przychodzi, bo znowu coś pani zrobi na opak i będzie nieszczęście.

Marcin się wyprowadził do innej zakochanej w nim ofiary. Gerard nadal się tylko ze mną przyjaźni. Chciałabym czegoś więcej, ale na razie nie ma na to widoków. Zaczekam.

Gdyby naprawdę mi się dłużyło, odwiedzę inną wróżkę. Podobno niedaleko taka jedna otworzyła swój salon. Miłości trzeba pomagać, więc co mi szkodzi spróbować?

Czytaj także:
„Dla Tadzia byłam towarem przeterminowanym, więc wymienił mnie na biuściastą blondynę. Kiszki skręcało mi z upokorzenia”
„Mój szef uważał, że to kobieta powinna zajmować się dzieckiem. Gdy znów wziąłem zwolnienie na opiekę, zwolnił mnie”
„Szwagier był koszmarnym ojcem. Od swoich dzieci wolał imprezy, aż w końcu zniknął bez słowa. Zrobił dziecko innej”

Redakcja poleca

REKLAMA