Kiedy wychodziłam za mąż, ustaliliśmy z Piotrkiem, że zamieszkamy w jego wsi. To zaledwie piętnaście kilometrów od moich rodziców, można powiedzieć, że po sąsiedzku. U mnie było ciasno, bo jestem najstarsza z trzech sióstr, a u Piotrka mieliśmy od razu własny domek po jego dziadkach! Mały i drewniany, ale w dobrym stanie. Stał na podwórku teściów. Mogliśmy spokojnie w nim mieszkać, do czasu, aż nie wybudujemy czegoś większego. Ziemię dostaliśmy od moich rodziców, ale wiadomo, na budowę potrzeba sporo pieniędzy. Więc na te kilka lat mieliśmy się gdzie podziać.
Niezbyt znałam jego wieś, rzadko tam bywałam. Nie ma w niej ani szkoły ani większych sklepów, jedynie mały spożywczak i punkt apteczny. Nie miałam więc potrzeby, żeby tu wcześniej przyjeżdżać. Z tego też powodu nie znałam ludzi, poza kilkorgiem rówieśników, z którymi chodziłam do podstawówki.
Jak tylko zaczęłam częściej bywać u teściów, a potem zamieszkałam w nowym domu, bez przerwy słyszałam opowieści o sąsiadach. Nie dziwiło mnie to, na wsi wszyscy się znają i nawzajem obgadują. Tematów nie brakuje. A to ktoś się upił, z kimś pobił, zaręczył, kupił nowy samochód, zachorował… No i oczywiście, zawsze sąsiedzi są gorsi niż my. Przyznaję, dziwiło mnie, że teściowa, z natury miła i życzliwa ludziom, strasznie najeżdża na najbliższą sąsiadkę. Nie pasowało mi to do niej, poza tym widziałam tę sąsiadkę – starsza pani robiła dobre wrażenie, widać, że łatwo w życiu nie miała. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego teściowa się jej czepia.
To jest sąsiadka z piekła rodem!
– Nie każda starsza osoba zasługuje na szacunek – powiedziała, kiedy nieśmiało zaczęłam bronić tej sąsiadki. – I mówię ci, dziecko, w tym przypadku tak jest. Zresztą, pomieszkasz tu trochę, sama zobaczysz.
– Ale co ona takiego zrobiła? – pytałam.
– Za dużo by gadać – teściowa machnęła ręką. – Dość, że jej własne dzieci wyprowadziły się od niej i na starość sama została. Nic do niej nie dotarło. Szkoda słów… Ja cię tylko, kochana, uprzedzam – schodź jej z drogi, w rozmowy się nie wdawaj, a już broń cię Panie Boże, żebyś ją na podwórko zaprosiła albo zakupy jej ze sklepu przyniosła.
Nie dyskutowałam z teściową, bo to nie miało sensu. Sąsiadka wyraźnie zalazła jej za skórę, a ja nie chciałam zadrażnień z mamą Piotra. W końcu, bliższa ciału koszula…
Po ślubie wprowadziliśmy się do drewnianego domku. Od razu zabrałam się za prace w ogródku, bo mieliśmy własny, ogrodzony płotkiem. Niewielki kawałek, ale chciałam wyciąć tuje i posadzić tam warzywa. No i trochę pozmieniać, żeby było po naszemu. Akurat kucałam przy dużym kamieniu, usiłując go podważyć, gdy usłyszałam za plecami „dzień dobry”.
Odwróciłam się – to była sąsiadka, przed którą ostrzegała mnie teściowa.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, prostując się.
– Ty żona Piotrka, syna Andrzeja? – staruszka patrzyła na mnie wyczekująco, więc kiwnęłam głową.
Pamiętałam, że mam się nie wdawać z nią w żadne dyskusje, no ale przecież nie odwrócę się do kobiety plecami! To byłoby niegrzeczne.
– Tu macie mieszkać? W chałupie tej starej? Przecież ona drewniana. Wygodnie wam będzie?
– To tylko na razie – powiedziałam, wycierając ręce w starą bluzę. – A zawsze na swoim jesteśmy, u siebie…
– Andrzejowa się nie wtrąca? To dobrze – staruszka kiwnęła głową w stronę domu mojej teściowej.
Lekko wzruszyłam ramionami.
– A co tam robi? Kamienie dźwiga, chłop nie pomaga? Sama musi…
– Piotrek jest w pracy – broniłam męża. – A poza tym ja to lubię, praca w ogrodzie mnie nie męczy.
– A sadzić co będzie? Jak chce, to ja mam maliny, mogę dać na jesieni, rozrosły się. A teraz owoce, jak chce, może przyjść, zebrać. Ja stara jestem, to nie dam rady, a młoda zrobi sok.
– Ale… – nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Nie chciałam się z nią zaprzyjaźniać, ale co miałam powiedzieć? – Jeszcze nie wiem, zobaczę, ale dziękuję za propozycję.
– Przyjdzie, przyjdzie, niech się nie boi, ja nie gryzę. Wiem, co Andrzejowa o mnie opowiada, ale co mi tam.
Głupio mi było okropnie. Sąsiadka na szczęście sobie poszła, bo prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć na taką uwagę.
Wpadłam jak śliwka w kompot
Następnego dnia znowu przyszła.
– Ma trochę ziemniaków pożyczyć? – zapytała. – Skończyły mi się, syn dopiero w sobotę przyjedzie, a przeca ja do sklepu nie dojdę. Wszystko się pokończyło, ani chleba ani marchwi nie mam. A to wtorek dopiero, nie było tu u mnie nikogo w weekend…
– Może pani czegoś jeszcze potrzebuje? – zaniepokoiłam się.
– Nie, kochaniutka, tych ziemniaków tylko – uśmiechnęła się.
Dałam, co chciała i zaraz sobie poszła. Ale za godzinę wróciła. W rękach trzymała butelkę.
– Syrop na kaszel z sosnowych paluchów – powiedziała, wtykając mi ją do ręki. – Dobry, domowy.
– Ale nie trzeba – broniłam się.
– Daję, to niech bierze. Ja się odwdzięczyć umiem – zapewniła.
Następnego dnia znowu przyszła. Nie było mnie w ogródku, to weszła na podwórko i zapukała do drzwi.
– Ja po prośbie – powiedziała. – Mówiła, że jak trzeba coś, to chętnie. A do sklepu jechać będziecie?
– Właśnie się wybieram po zakupy – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Zabrać panią?
– A nie, ja nie dam rady, nogi już nie te – machnęła ręką. – Ale jakby nie kłopot, to ja bym o chleb prosiła, ziemniaki, ser żółty.
– Żaden problem – zapewniłam, ciesząc się, że nie muszę jej ze sobą zabierać i po drodze bawić rozmową.
Dała mi pieniądze, chwilę porozglądała się po kątach, pogadała, jak to kiedyś tu było, i wreszcie sobie poszła. A ja pojechałam do sklepu.
Kiedy wróciłam, zaniosłam jej zakupy. I wpadłam jak śliwka w kompot. Nie było mowy, żebym wyszła od niej od razu, musiałam się napić herbaty, spróbować konfitur i wysłuchać opowieści, jakie to ona ma ciężkie życie. Że na sąsiadów nie może liczyć, że nawet najbliższa – czyli moja teściowa – jej nie pomoże. I że dzieci ją zostawiły. Siedziałam jak na szpilkach, grzecznie słuchając, i wreszcie po pół godzinie wymówiłam się, że muszę iść obiad gotować, bo ani się obejrzę, jak Piotrek z pracy wróci.
Raz jej odmówiłam – i to wystarczyło
Sąsiadka widać uznała, że jestem przyjazną duszą. Jak tylko pojawiałam się w ogródku, natychmiast przybiegała i zaczynała gadać. Współczułam jej, że nie miała do kogo ust otworzyć, ale naprawdę z trudem zmuszałam się, by wysłuchiwać jej tyrady i narzekania. No i ciągle coś ode mnie chciała. Kiedy w weekendy przyjeżdżało któreś z jej dzieci, ja oddychałam z ulgą. Bo wreszcie miałam spokój, poza tym liczyłam, że zrobią jej zakupy i ja nie będę musiała. Niestety, sąsiadka zawsze znalazła jakiś pretekst, żeby do mnie zajrzeć. A ja powoli miałam jej dość.
Ale najgorsze, jak się okazało, było przede mną. Któregoś dnia przyszła z prośbą, żebym przywiozła jej ze sklepu proszek do prania i ziemniaki. Akurat wróciłam z zakupów i nie chciało mi się jechać drugi raz, więc powiedziałam, że innym razem.
– Na razie mogę pani dać jakiś proszek ze swoich zapasów – zaproponowałam.
– Dziękuję – prychnęła i poszła.
Zdziwiłam się, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad jej zachowaniem. A kiedy następnego dnia nie pojawiła przy moim płocie pomyślałam, że się obraziła i wreszcie będę miała święty spokój.
Nie doceniłam jej. Otóż moja sympatyczna, zmęczona pracą sąsiadka zaczęła wędrować po wsi i opowiadać, jaki to ze mnie nieużytek. Że nie mam szacunku dla jej siwych włosów, że widocznie Piotrek szukał żony podobnej do jej matki, że kolejna zołza do wsi przybyła. Nie wiedziałam nic o tych pomówieniach i przez kilka dni się dziwiłam, że kobiety w sklepie jakoś dziwnie na mnie patrzą.
Dopiero teściowa mnie uświadomiła, co się stało.
– A uprzedzałam, żebyś jej unikała – powiedziała, kiwając głową.
– Ale jak? Przyszła do mnie z prośbą o pomoc, nie mogłam jej odmówić. To starsza osoba.
– Wiek nie ma tu nic do rzeczy – teściowa wzruszyła ramionami.
– To już taki typ człowieka. Zawsze była wredna i złośliwa, byle tylko komu dokuczyć, kij w mrowisko włożyć. A jeszcze umie wyciągnąć z człowieka to, co chce wiedzieć, wie, jak potem szpilkę wsadzić. Nie przejmuj się dziecko, tu ją wszyscy znają, wiedzą, że język ma długi i kąśliwy.
– Ale dlaczego mnie tak obgadała? Przecież tyle jej pomogłam, tylko raz odmówiłam, bo nie mogłam jechać.
– Mówiłam już, taki człowiek… – teściowa pokręciła głową.
– Myślisz, że ty jedna chciałaś jej pomóc? O nie! Ona się żywi cudzym cierpieniem, uwielbia krzywdzić innych. Szkoda tylko, że ciebie to spotkało, bo teraz ludzie na wsi gadają. Ale pogadają i przestaną, mówiłam, ją tu każdy zna.
Postanowiłam się nie przejmować i zacisnąć zęby. Ale to trudne, bo kiedy wchodzę do sklepu, mam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie z potępieniem. Wiem, że to moje wyobrażenia, ale jest mi głupio. Z tego wszystkiego zaczęłam jeździć do sklepu w drugiej wsi. A gdy widzę sąsiadkę, jak wychodzi z domu, to ostentacyjnie wchodzę do chałupy i zamykam drzwi. Skoro jest taka, to trudno, ja się już nabrać nie dam!
Czytaj także:
„Sąsiadka uprzykrzała mi życie ze zwykłej złośliwości. Była tak zgorzkniała i samotna, że nie umiała być miła”
„Sąsiadka na siłę chciała wcisnąć mi swojego kota. Miałam ciekawsze zajęcia, niż czyszczenie kuwety jej zapchlonego futrzaka”
„Załatwiłam mężowi sąsiadki pracę, w której znalazł sobie kochankę. Podobno to ja jestem temu winna”