„Chcę zamienić wygodne mieszkanie w bloku na rozpadającą się wiejską ruderę. Mąż puka się w czoło, ale ja wiem, co robię”

małżeństwo, które chce mieszkać na wsi fot. Adobe Stock, DenisProduction.com
„Kiedy weszliśmy do środka, złapał się za głowę. Tam już był pragmatyczny do szpiku kości. Wszystko analizował i przeczuwałam, że oczyma wyobraźni nie widzi słoiczków i firanek, tylko koszty ogrzewania, wymiany okien i dachu”.
/ 15.03.2023 18:30
małżeństwo, które chce mieszkać na wsi fot. Adobe Stock, DenisProduction.com

Kapsel popatrzył na mnie błagalnie i położył mi ciężki łeb na kolanach. Po krótkiej chwili zauważyłam, że w pysku trzyma smycz. Stare psisko wciąż nie pozbyło się dawnych nawyków.

– No już, pani cię wypuści – powiedziałam, ale nie przyczepiłam paska do obroży. Mój wesoły labrador odtańczył taniec radości pod drzwiami, a ja założyłam jesionkę i otworzyłam drzwi. Haust świeżego, leśnego powietrza natychmiast mnie obudził. 

Wciąż trudno było mi uwierzyć, że tylko drzwi dzielą nas od prawdziwego lasu. Przez całe lata mieszkałam w bloku na siódmym piętrze. Patrząc na domy, które w naszym mieście rosły jak grzyby po deszczu, zastanawiałam się, jak to możliwe, że ludzi stać na to, by je sobie kupować. Razem z mężem uczciwie pracowaliśmy całe życie, a szans na wybudowanie własnego domu nie mieliśmy.

– Właśnie przez to, że jesteśmy uczciwi! – mawiał zgryźliwie mój mąż. – Gdybyśmy oszukiwali na podatkach i robili przekręty, to na pewno byśmy się dorobili.

Z czasem zaczęłam podejrzewać, że mąż ma rację. Zwykłą pracą na etacie chyba nie da się uciułać pieniędzy na własny dom. Nie miałam jednak zamiaru dokonywać malwersacji. Zresztą nawet bym nie potrafiła. Z czasem marzenia o małym drewnianym domku z działką zaczęłam traktować jak mrzonki, które nie mają najmniejszych szans na spełnienie.

Koleżanka tylko żartowała... ja nie

Ludzie żartują, że należy uważać na to, o czym się marzy, bo marzenia lubią się spełniać. I może to właśnie w myśl tego powiedzenia przytrafiło mi się coś, co zupełnie zmieniło moje życie. Pewnego dnia, kiedy byłam w pracy, opowiedziałam koleżance, że śni mi się czasem dom pod miastem.

– Poważnie? Moja babcia starowinka mieszka w takim domku. Od lat zastanawiam się, jakby ją stamtąd ściągnąć. Może zamienisz się z nią na mieszkanie? – zapytała rozbawiona, mieszając herbatę, a mnie aż ciepło zrobiło się na sercu.

A ile musiałabym dopłacić? Z mojej pensji fizjoterapeutki niewiele mogę odłożyć – zapytałam ostrożnie.

– Zwariowałaś, Ulka? Ja żartowałam. To rozpadająca się rudera. Dach przecieka, okna są stare i nieszczelne, farba ze ścian i sufitów schodzi całymi płatami. Na podłodze są stare płytki PCV. Tragedia! Najgorszemu wrogowi bym nie podłożyła takiego zgniłego jaja, a co dopiero tobie.

– A babcia chce się stamtąd wyprowadzić? – drążyłam, a do niej w końcu dotarło, że mówię poważnie.

Spojrzała mi w oczy i po chwili powiedziała, że jeśli naprawdę chcę, to może mnie zawieźć po pracy, żebym zobaczyła, o czym mówimy, zanim niepotrzebnie się nakręcę. Oczywiście, że chciałam.

Nie mogłam się doczekać końca dyżuru. Gdy wybiła szesnasta, weszłam do pokoju pielęgniarek i mrugnęłam znacząco do Wandy. Założyła płaszcz i wsiadłyśmy do mojego auta.

To dwadzieścia kilometrów za miastem – ostrzegła.

Prowadziła mnie lepiej niż GPS, bo o ile początkowo jechało się normalną miejską drogą, o tyle z czasem asfalt zastąpiła szeroka… leśna droga.

– Nie żartowałaś, to leśna chata! Twoją babcią jest Baba Jaga? – zaśmiałam się, ale coraz bardziej mi się tu podobało.

Nie było tak daleko. Mogłam spokojnie dojeżdżać do pracy, a okolica przypominała Bory Tucholskie. Było zielono, grząsko i czysto. W oddali zauważyłam dom. Był jak z mojego snu: drewniana chata z okiennicami i kamiennym kominem. Kiedy wysiadłam, wzięłam głęboki oddech. Powietrze pachniało grzybami, szyszkami i żywicą.

– I co ty na to? – zapytała ostrożnie Wanda.

– Bosko! Jak mogłaś ukrywać przede mną taki skarb! – odrzekłam, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem.

Zapukałyśmy i weszłyśmy, nie czekając na odpowiedź. Babcia Wandy siedziała w rogu przy niezbyt równej robótce ręcznej, dogrzewając się kozą i podśpiewywała pod nosem jakąś przedwojenną melodię. Kobietom nie powinno się wypominać wieku, ale wyglądała, jakby miała sto lat!

– Dzień dobry! Jak się babcia czuje?! – Wanda wrzasnęła tak głośno, że aż się wystraszyłam, ale kobiecina ledwie podniosła wzrok znad robótki i lekko się uśmiechnęła. Na pytanie nie odpowiedziała.

– Babcia nie dosłyszy. Możesz obejrzeć dom. Jak widać, wymaga generalnego remontu. Nic tu nie było robione od lat. O, tutaj – wskazała na plamę na suficie – cieknie z dachu. Mieliśmy w planie wziąć babcię do siebie, kiedy Przemek się wyprowadzi, ale jak wiesz, nie śpieszy mu się, więc odwiedzamy ją i przywozimy obiady. Gdybyś zamieniła ten dom na mieszkanie, miałabym babcię na miejscu, ale absolutnie cię nie namawiam.

Dom wyglądał jak z mojego snu

Dom ewidentnie wymagał sporego wkładu finansowego, ale byłam pod takim jego urokiem, że nic nie było w stanie mnie do niego zniechęcić. W porównaniu z małym mieszkankiem w bloku był dla mnie jak rezydencja. Poza tym mieliśmy odłożonych troszkę zaskórniaków. Nie potrzebowałam Bóg wie jakich luksusów. Tylko małą, przytulną przestrzeń dla siebie i męża.

– Dobrze się zastanów, Ulka – napominała mnie Wanda.

Wróciłam do domu rozemocjonowana. Miałam dokładną wizję tego, jak urządziłabym ten domek. Palilibyśmy w piecu, koło łóżka położylibyśmy owcze skóry, w oknach zawiesili firanki w kratkę, a na kuchennych półeczkach ustawili słoiki z konfiturami. Mąż mógłby w końcu pobawić się trochę w stolarkę, którą tak lubi, i zrobić stół czy ławę. Zawsze gdy oglądaliśmy programy o metamorfozach domów, był przekonany, że potrafiłby zrobić takie rzeczy. Okazja jak znalazł! Byłam zachwycona.

– Nie uwierzysz, skarbie, jakie to piękne miejsce – opowiadałam mu pełna zapału. – Jak zobaczysz ten dom, też się w nim zakochasz!

Waldek się zaśmiał, że pewnie znów mam romantyczną wizję, a na wydatki nie patrzę. Mimo to zgodził się ze mną pojechać. Kiedy zobaczył dom, aż się roześmiał.

– Zwariowałaś! Przecież to rudera! – powiedział, cytując Wandę, ale oczy mu błyszczały.

Kiedy weszliśmy do środka, złapał się za głowę. Tam już był pragmatyczny do szpiku kości. Wszystko analizował i przeczuwałam, że oczyma wyobraźni nie widzi słoiczków i firanek, tylko koszty ogrzewania, wymiany okien i dachu.

– Proszę cię, Ula! W bloku mamy spokój i nie musimy się o nic martwić. Masz ogrzewanie, ciepłą wodę i administrację, która o wszystko zadba. Nie przejmujesz się dachem, zapchanymi rynnami, błotem ani zaśnieżoną drogą dojazdową! A tu? Wszystko będzie trudniejsze. Jesteś pewna, że tego chcesz?

Pokiwałam głową, a on tylko westchnął ciężko.

Kiedy powiedziałam Wandzie, że się piszemy na zamianę, pokręciła głową z niedowierzaniem. Pozostało jeszcze przekazać informację babci, a obawiałam się, że nie będzie zachwycona tym pomysłem. W końcu starsi ludzie na wszelkie zmiany reagują nieprzychylnie, a już zmiana miejsca zamieszkania to prawdziwa przeprawa. W końcu starych drzew się nie przesadza, a co dopiero takich, które zapuściły korzenie w lesie. Zostawiłam tę rozmowę Wandzie. Liczyłam, że jakoś ją przekona.

– Nie uwierzysz. Babcia jest zachwycona. Powiedziała, że zawsze chciała być bliżej prawnuków.

Aż klasnęłam w dłonie, mimo że wiedziałam, że czeka nas droga przez mękę z tym remontem. Wanda najpierw przeprowadziła babcię do siebie. W ich dwupokojowym mieszkaniu ledwo się wszyscy mieścili.

Efekty przerosły moje oczekiwania

Mój mąż cały czas szukał w internecie tanich patentów na przebudowę. Na stole ciągle leżały jakieś kartki z wyliczeniami.

– Wiesz, mam kilku znajomych, którzy mogliby trochę nam pomóc lub załatwić coś po starej znajomości – powiedział.

W końcu zebrał „ekipę remontową”: siebie, swojego kolegę z pracy, naszego syna i jego kolegę. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, kiedy zobaczyłam ich w nowo zakupionych ogrodniczkach. Prawdziwi profesjonaliści!

Żaden z nich nie miał nigdy nic wspólnego z budowlanką, ale byli pełni zapału. Nie śmiałam wątpić! Sama też nie miałam pojęcia o architekturze, ale rozrysowałam im dokładnie, gdzie mają postawić ścianki działowe i co zmienić w układzie wnętrza, żeby było przytulnie i wygodnie.

Zabraliśmy się do roboty. Panowie pracowali pełną parą, a ja przynosiłam im obiady, ciepłą herbatę, a wieczorami piwo. Cały czas biegałam po marketach budowlanych, pchlich targach i sklepach meblowych, starając się złowić wyposażenie za jak najniższą cenę. Udało mi się znaleźć kilka prawdziwych perełek, wystawionych w internecie po niemieckich „wystawkach”: dużą, ciężką komodę z szufladkami i przeszklonymi witrynkami, drewniany stół, a do niego krzesła w komplecie i piękny wieszak na płaszcze ze stojakiem na parasolki.

Tymczasem panowie odsądzali dom od czci i wiary.

– Nie damy rady bez elektryka! Te instalacje są starsze niż korniki, które tu buszują!

– Mąż Wandy jest chyba elektrykiem. Poproszę go! Okazało się, że rzeczywiście ma uprawnienia i od razu zgodził się pomóc. W końcu także w jego interesie leżało, żeby prace posuwały się jak najszybciej.

Wszyscy panowie pracowali wytrwale i bez przestojów. Chcieliśmy zachować rustykalny charakter domku, ale wiedzieliśmy, że dach, okna i drzwi trzeba wymienić.

Remont trwał dwa miesiące i nie był aż tak drogi, jak się spodziewaliśmy. Efekty przerosły moje oczekiwania. Dom jest cudowny. Nie przypuszczałam, że uda mi się znaleźć swoje miejsce na ziemi, ale to jest właśnie to, czego brakowało mnie, Waldkowi i Kapslowi – wolność i przestrzeń! Nie wyobrażamy sobie powrotu do mieszkania w bloku. Nasza leśna chatka bije je wszystkie na głowę!

Czytaj także:
„Dla syna zrezygnowałam z siebie i przeniosłam się na wieś. Zamiast sielskiego życia, dostałam samotność i odrzucenie”
„Życie na spokojnym osiedlu zamieniło się w koszmar. Żałowałam, że spełniliśmy marzenie o domu na wsi”
„Na starość przeniosłem się do syna, ale tęskniłem za moją wsią. Wolałem umrzeć na starych śmieciach, niż żyć w mieście”

Redakcja poleca

REKLAMA