Obie już od dawna nie żyją. Zostawiły po tamtych czasach niewiele pamiątek, ale to, co jest, stanowi rodzinną świętość, bo obie były nadzwyczajnymi kobietami. Początkowo dziwiłam się, że ciocia Gabrysia od czasu do czasu znikała nam z oczu. Mówiło się, że pojechała na kurację... Dzisiaj wiem, że chowała się przed ludźmi, kiedy następował nawrót choroby. Moja rodzina mieszkała w Wilnie od czterech pokoleń, w pamięci mamy i cioci pozostały z tamtego czasu i miłe, i bardzo bolesne wspomnienia. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, obie siostry były dorastającymi pannami; mama miała siedemnaście, a Gabriela dziewiętnaście lat. Skończyła prywatną szkołę sióstr zakonnych i marzyła o studiach na Uniwersytecie Wileńskim.
Chciała być doktorem
Tak jak nasz dziadek, a ponieważ była wybitnie zdolna i zręczna, jej plany miały duże szanse na spełnienie. Moja mama naśladowała we wszystkim starszą, ukochaną siostrę, więc i ona marzyła o medycynie! Nawiasem mówiąc, już po wojnie i w Polsce udało się jej skończyć szkołę pielęgniarską; na Akademię Medyczną się nie dostała ze względu na pochodzenie! Nie mogła się wykazać robotniczym albo chłopskim pochodzeniem i była stamtąd – stanowiła podejrzany element z inteligencko-burżuazyjnymi korzeniami. Nasza rodzina była otwarta i życzliwa dla wszystkich. Przez dom dziadków przewijali się różni ludzie, w tym cała masa kolegów i przyjaciół dwóch sióstr. Był wśród nich Mikołaj, młody, bardzo miły i urodziwy Litwin, który przypadł do serca szczególnie Gabrysi, bo nie tylko ją wyróżniał, ale wręcz manifestował swoje gorące uczucia do niej i snuł plany na wspólną przyszłość. Jedynie babcia niezbyt mu ufała! Mówiła, że mu nieszczerze patrzy z oczu, ale ciocia Gabrysia się tym nie przejmowała. Tuż przed wojną Gabriela i Mikołaj się zaręczyli. Było skromne przyjęcie w ogrodzie domu dziadków w Ponarach, pięknej i zamożnej okolicy pod Wilnem. Była druga połowa sierpnia 1939 roku, upalna, cudowna pogoda, ciocia Gabrysia miała niebieską sukienkę z białym kołnierzykiem. Z tej uroczystości zostały nam dwa zdjęcia. Na jednym jest Gabrysia – lekko uśmiechnięta ciocia patrzy w obiektyw, a lewą rękę unosi w kierunku kogoś. Kto to był, nie widać ponieważ połowy fotografii brakowało. Można się tylko domyślać, że ten ktoś był dla niej ważny, bo inaczej nie miałaby takiej pogodnej miny!
Na drugiej fotografii widać naszego dziadka – doktora. To było jego ostatnie zdjęcie, ponieważ zaraz po wkroczeniu Rosjan do Wilna, czyli 21 września, dziadek został aresztowany i nigdy się nie dowiedzieliśmy, co się z nim stało. Dom w Ponarach splądrowano, a babcia z córkami musiała się wynieść do rodziny dziadka, a stamtąd do malutkiego, bardzo ubogiego mieszkanka na obrzeżach miasta. Kiedy pod koniec października Wilno od Rosjan przejęli Litwini, dla Polaków zaczęło się prawdziwe piekło. Moja mama i ciocia często to wspominały i zwykle kończyło się płaczem, bólem serca i głowy, zażywaniem lekarstw na ciśnienie i bezsennością. Mimo iż sami staraliśmy się nie prowokować mamy i cioci do wspomnień, zdarzały się sytuacje, które je wywoływały. Na przykład kiedy nagle na ulicy Wrocławia spotykało się kogoś z tamtych czasów. Ja sama, jako kilkuletnie dziecko byłam świadkiem wydarzenia, które tak mną wstrząsnęło, że pamiętam je do dziś...
Ciocia Gabrysia bardzo mnie kochała
Ponieważ nie wyszła za mąż, nie miała własnej rodziny i mieszkała z nami, traktowała mnie trochę jak własne dziecko. Kiedy mama miała dyżur w szpitalu, a tata był w delegacji, ona zabierała mnie do parku albo do lalkowego teatrzyku czy na lody. I właśnie pewnego razu, kiedyśmy siedziały na skwerku koło fontanny, zaczepił nas nieznajomy mężczyzna. Był bardzo wysoki, wyglądał na siłacza, miał jasne włosy i złoty ząb w górnej szczęce. Dzieci są spostrzegawcze, więc od razu zauważyłam, że nam się przygląda i przechodzi obok raz i potem drugi. Ciocia Gabrysia też go dostrzegła, i zbladła, zaczęła się trząść i szepnęła, żebym powoli wstała, ale tak, żeby nie było widać, że chcemy odejść. Potem miałam ją chwycić mocno za rękę i razem z nią uciekać! Nic nie rozumiałam. Czemu mamy uciekać, przed kim?
Dookoła było spokojnie i wesoło. Spacerowały panie w kolorowych sukienkach z kloszowymi spódnicami, z głośników chór śpiewał „na prawo most, na lewo most”, z plakatów patrzył na nas uśmiechnięty Bolesław Bierut: czego się tu było bać? A jednak ciocia nadal drżała i była biała jak ściana, więc postanowiłam jej posłuchać, ale nie zdążyłam się poruszyć, kiedy do naszej ławki podszedł ten blondyn i powiedział:
– Nie udawaj, że mnie nie poznajesz. Aż tak się chyba nie zmieniłem... A to twój dzieciak? A może i mój? Chociaż nie, wiekowo nie pasuje.
W domu mi powtarzano, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi, więc się nie odezwałam. Za to ciocia zaczęła mówić.
– Natychmiast stąd odejdź, bo zrobię coś, czego będziesz żałował. Jest mi wszystko jedno. Zacznę krzyczeć. Ponary, rozumiesz? Wiem o Ponarach, zdemaskuję cię... albo powiem komu trzeba i cię znajdą inni. Rozumiesz?
Wyglądał jakby się trochę przestraszył
Popatrzył na boki, splunął nam pod nogi i cicho powiedział:
– Guzik mi zrobisz. Nie strasz, bo i ja cię nastraszę. Twoje czasy minęły, teraz są moje... – odchodząc, rzucił jeszcze: – Głupia!
Po tym spotkaniu ciocia zniknęła po raz pierwszy. Nie było jej kilka miesięcy, mówiło się, że przebywała w szpitalu, bo zachorowała na płuca, a potem w prewentorium. Kiedy wreszcie wróciła, była już inna. Nerwowa, lękliwa, smutna... Minęły lata. Przez cały czas pamiętałam tę nazwę: Ponary. Ale dopiero kiedy już byłam w liceum, postanowiłam się dowiedzieć, co tam się stało, bo w szkole na lekcjach historii nikt o tym nawet nie wspominał. Najpierw zapytałam mamę. Nie od razu chciała rozmawiać. Bała się, że gdzieś komuś coś chlapnę językiem, a panowały takie czasy, że za opowiadanie politycznych dowcipów szło się do więzienia, więc była ostrożna. Jednak powoli z niej wyciągnęłam prawdę o naszej rodzinie, a potem tę prawdę schowałam na długie lata, bo nadal nie było politycznego klimatu, żeby o tym mówić. Jestem już niemłoda, nie mam dzieci, więc chciałabym wreszcie bez strachu opowiedzieć, co się wtedy stało...
Moja mama, ciocia Gabriela oraz ich mama, to jest moja babcia Weronika dowiedziały się, że narzeczony Gabrysi należy do szaulisów, czyli Związku Strzelców Litewskich i że działa w policji współpracującej z Niemcami podczas eksterminacji Polaków i Żydów zamieszkałych na Litwie. Podejrzewały, że on stał za aresztowaniem dziadka i ich eksmisją z mieszkania. Dlatego Gabrysia postanowiła zerwać zaręczyny i oddała mu pierścionek. Podobno przyjął to spokojnie, ale po paru godzinach do mieszkania trzech kobiet wtargnęli Niemcy i zabrali babcię. Dwie siostry zostawili, ale ostrzegli, że i na nie przyjdzie kolej. Babcię zabito w Ponarach, niedaleko jej domu. Przy wykonaniu wyroku był dawny narzeczony Gabrysi – Mikołaj, a ona została zmuszona do oglądania. Moja mama też tam była, ale na swoje szczęście zemdlała i nic nie pamięta. To miała być „nauczka” za stawianie oporu i zerwanie narzeczeństwa. Mikołaj zagroził Gabrysi, że jeśli się nie ukorzy i go nie przeprosi, następna będzie moja mama! Gabrysia była posłuszna Mikołajowi przez parę miesięcy. Mama twierdzi, że jej nieszczęśliwa siostra zaszła wtedy w ciążę, ale ją straciła...
Jakimś cudem udało się im uciec z Wilna
Przedostały się do wioski pod Krakowem. Tam doczekały końca wojny. Jest jeszcze jedno zdjęcie z dawnych czasów: moja mama i Gabrysia stoją na mostku pod skalnym nawisem. Są bardzo szczupłe, mają króciutkie włosy i wyglądają jak chłopcy. Podobno tak się specjalnie ubierały, żeby ich nikt nie rozpoznał. W tym strachu żyły właściwie do końca, chociaż potem bały się już tylko wspomnień. Co się stało z tym Mikołajem, nie wiem. Może odpokutował za swoje grzechy, a może żył w dostatku i zdrowiu przez długie lata. Jest mi to obojętne.
Mama i ciocia Gabriela mówiły, że nie trzeba się mścić, a miałyby za co, więc skoro one nie czuły nienawiści, to ja tym bardziej. Chciałabym tylko, żeby ktoś jeszcze wiedział, jak strasznych rzeczy doświadczyły te dwie młodziutkie dziewczyny, których jedyną winą było to, że były Polkami, siostrami i że jedna z nich się nieodpowiednio zakochała...
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”