„Były mąż okazał się tatusiem roku. Wyrzucił mnie z 3 dzieci na bruk i odciął od kasy. Biedaczynie znudziło się małżeństwo”

Kobieta, która wyrzucił mąż fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Zostałam więc porzucona, skreślona i zlekceważona, skazana wyłącznie na siebie i swoje umiejętności radzenia sobie z życiem. Miałam ochotę wyć, głównie z wściekłości. Chryste Panie, jak można być tak podłym? I to dla własnych dzieci! Widać dla Mariusza liczyła się tylko kasa, nic więcej”.
/ 29.07.2022 09:15
Kobieta, która wyrzucił mąż fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Zajmowanie się trójką dzieci, w tym niemowlakiem, to nie kaszka z mleczkiem. Mimo wszystko starałam się znaleźć chwilę dla siebie, by nie chodzić wiecznie w dresie i bez makijażu, spinałam się, by robić zdrowe, a zarazem smaczne i pożywne posiłki, próbowałam też nie zasypiać natychmiast, gdy tylko głowa dotknęła poduszki.

W natłoku obowiązków ta pierwsza, romantyczna miłość gdzieś się rozmyła, ale nadal z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że kocham Mariusza. On jednak już nie czuł tego samego. Zakochał się w kimś innym i zażądał rozwodu.

Jak mógł się tak nagle odkochać?

To był dla mnie autentyczny szok, tym większy, że Henio miał dopiero cztery miesiące. Boże drogi, przecież razem zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko! Nie wrobiłam go. Jak mógł się tak nagle odkochać? A jednak. Co więcej, jak zapowiedział, złożył dokumenty do sądu i poprosił mnie, bym jak najszybciej wyniosła się razem z dziećmi z jego mieszkania, ponieważ on chce do niego sprowadzić nową miłość. Nie żartował, a ja nie mogłam uwierzyć… Po prostu nie mieściło mi się to w głowie!

Co innego rozwód ze mną, a co innego wykopać na bruk trójkę własnych dzieci. Owszem, mieszkanie dostał po dziadkach, jeszcze przed naszym ślubem, ale nie mogłam pojąć, że wciąż mąż i ojciec bez oporów wyrzuca rodzinę za drzwi i każe nam się tułać Bóg wie gdzie. Dokąd mamy iść? Pod most, do przytułku? Guzik go to obchodziło. Z kim ja żyłam?!

Widać dotąd bagatelizowałam jego wady i teraz za to płaciłam. Co gorsza, wraz ze mną płaciły nasze, a nie, przepraszam, teraz już tylko moje, dzieci. Ich tatuś bez żalu pozbywał się naszej czwórki ze swojego życia z nową partnerką u boku. Zakochał się i nie potrzebował w tle płaczącego niemowlaka, marudnego przedszkolaka i zadającej setki pytań pierwszoklasistki – uciążliwej trójki, która wymagała ciągłej uwagi.

Nie mogłam siąść i płakać, skoro dzieci miały teraz tylko mnie. Znalazłam mieszkanie, na które było mnie stać i w którym się mieściliśmy. Będąc na macierzyńskim, dostawałam osiemdziesiąt procent pensji. Mariusz stwierdził, że póki sąd nie wyznaczy alimentów, on się z płaceniem wyrywać nie będzie.

Pięknie, jeszcze i to. Skoro zrezygnował dobrowolnie z rodziny, uznał także, że nie ma żadnych finansowych obowiązków względem mnie i dzieci. Niełatwo mi było związać koniec z końcem, oj, niełatwo. Na szczęście Henia karmiłam jeszcze piersią, więc chociaż zakup mleka odpadał, ale zaczęłam poważnie myśleć o pieluchach tetrowych, bo na pampersy zaczynało brakować.

Gdy nadszedł czas rozprawy, miałam nadzieję, że dostanę jakieś zabezpieczenie kosztów utrzymania rodziny i trochę odetchnę, ale nagle okazało się, że mój jeszcze mąż pozbył się wszystkiego, co miał. Mieszkanie przekazał jako darowiznę siostrze, tak samo samochód, kupiony za lokatę założoną jeszcze przed ślubem.

Cwaniak udawał, że jest biedny

Stracił też ni z tego, ni z owego trzy czwarte etatu w pracy i zarabiał jakieś śmieszne grosze, a że podupadł na zdrowiu – bolał go podobno kręgosłup, na który nigdy wcześniej się nie skarżył – nie mógł iść do innej pracy i dorobić.

– Niech się pani nie martwi, to częsty ruch rozwodników. Pozbywają się wszystkiego: majątku, zdrowia, pracy, doświadczenia, wykształcenia… i jaj – powiedziała kąśliwie moja adwokatka, specjalnie na tyle głośno, żeby Mariusz, wychodzący właśnie z sali, usłyszał. – Na szczęście sąd bierze pod uwagę możliwości zarobkowe, a nie umiejętność kombinowania.

Miała rację. Zasądzono mi alimenty, które przy całej masie sprytu i zaradności z mojej strony powinny wystarczyć, żeby dzieci miały co jeść i co na grzbiet (oraz pod pupę) włożyć. To znaczy, starczyłoby, gdyby Mariusz płacił zasądzoną kwotę, czego nie robił.

Dawał mi jakieś sto–dwieście złotych na całą trójkę, twierdząc, że więcej nie może. Komornik rozkładał ręce. Oficjalnie mój były mąż nie miał żadnego majątku, z pracy wpływała mu na konto suma, która była wolna od zajęcia komorniczego, choć pan egzekutor podejrzewał, że pracodawca płaci Mariuszowi pod stołem. Na pewno, tylko jak miałam to udowodnić?

Zostałam więc porzucona, skreślona i zlekceważona, skazana wyłącznie na siebie i swoje umiejętności radzenia sobie z życiem. Miałam ochotę wyć, głównie z wściekłości. Chryste Panie, jak można być tak podłym? I to dla własnych dzieci! Widać dla Mariusza liczyła się tylko kasa, nic więcej. Żadnych sentymentów.

Nie miałam czasu na łzy, bo Henio znowu narobił w pieluchę, Tomek chciał układać z klocków najwyższą wieżę świata, a Helenka potrzebowała pomocy w podkreślaniu rzeczowników w tekście czytanki. Zakasałam rękawy.

Oszczędzałam, na czym tylko się dało

Znalazłam tańsze mieszkanie, choć starsze dzieci musiały gnieździć się w jednym pokoju, a my z Heniem w drugim. Zaczęłam robić zakupy z listą i dokładnie się jej trzymałam, wybierając produkty w promocjach. Oszczędzałam na wszystkim, na czym się dało. I intensywnie myślałam nad tym, co zrobię, gdy skończy mi się macierzyński. Czy będzie mnie stać na żłobek? Czy Henio nie będzie chorował, bo wtedy będę musiała brać zwolnienia i wywalą mnie z roboty raz-dwa. I tak dalej, i tak dalej…

Rodzice podsyłali jakieś drobne kwoty dla dzieci, ale z nauczycielskich emerytur wiele wykroić nie dawali rady. Nie mieszkali też na tyle blisko, by mogli mi pomóc w codziennej opiece nad dziećmi, co bardzo ułatwiłoby mi życie. No ale skoro nie miałam innego wyjścia, powolutku, pomalutku stawałam na nogi.

Porozmawiałam szczerze z szefem i poszedł mi na rękę. Jeśli naprawdę nie będę mogła zjawić się w biurze, ale udałoby mi się pracować z domu, to mam jego zgodę. Na koniec powiedział, że w razie czego mam się nie krępować i prosić o pomoc. Byłam mu bardzo wdzięczna. Okazał mi więcej zrozumienia, wsparcia i współczucia niż ojciec moich dzieci. To najlepiej pokazuje, z jakim gnojkiem bez serca się związałam.

Nieco odetchnęłam i układałam moje życie na nowo, bez pomocy Mariusza, który zjawiał się raz na dwa tygodnie, zabierał dzieci na spacer, odstawiał do domu głodne i zmęczone, po czym znikał. Tatuś roku, niech go szlag! Aż raz przyjechał z kwiatami. Pamiętał, że lubię delikatne frezje… Momentalnie zrobiłam się podejrzliwa. Tym bardziej że było już dość późno, dzieci spały.

– Halinko… jest taka sprawa… Czy mógłbym tutaj dziś przenocować?

– To jakiś żart? – warknęłam. Nawet gdybym się zgodziła, to ciekawe, gdzie bym go wcisnęła? Miał do wyboru wannę albo balkon. – Nie prowadzę hotelu. Poza tym masz swoje mieszkanie.

Mariusz nagle ocknął się jako bezdomny

Okazało się, że nie, już nie ma. Cały majątek przepisał na siostrę, by uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności finansowej za dzieci. Teraz ten majątek zniknął razem z nią. Cwana siostrunia. Mieszkanie – duże, osiemdziesięciometrowe, które przez kilka lat urządzałam, by było nam w nim wygodnie – Baśka po prostu sprzedała.

Nie pytając o zgodę ani nie informując o tym brata. Zniknął też jego samochód i pieniądze z lokat. Mariusz nagle ocknął się jako człowiek bezdomny, bez grosza przy duszy, nie licząc tego, co miał w portfelu. Już nie musiał się martwić o podział majątku i komornika. Już nie musiał kombinować i ukrywać majątku, bo go zwyczajnie nie miał. W praktyce, nie tylko na papierze dla sądu i w razie egzekucji. Teraz już nie będzie kłamał w żywe oczy i śmiał się za naszymi plecami – naprawdę był goły i wcale niewesoły.

Zadzwoniłam do jego siostry z zastrzeżonego telefonu.

– Basiu, dzwonię w imieniu Mariusza, bo nie wie, co się stało…

– Jak to co? Podarował mi mieszkanie, samochód i lokaty? Podarował. Mam na to kwity, wszystko w darowiźnie. A z tym, co moje, mogłam zrobić, co chciałam. Teraz mam pieniądze, by wreszcie trochę pożyć. A Mariusz niech się lepiej weźmie do roboty, zamiast do byłej żony na skargę lecieć, pod jej skrzydła się chronić – zaśmiała się nieprzyjemnie. – Ty to naprawdę jesteś głupia, Halina. Ale nie sądziłam, że aż tak. Dziwię ci się, że po tym wszystkim jeszcze dzwonisz w imieniu tej gnidy.

Rozłączyła się, nie dając mi więcej dojść do słowa. Mariusz z mojej miny wyczytał wszystko. Usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. Był załamany, miał prawo. Z dnia na dzień stracił wszystko, co posiadał, i to na zawsze. Doskonale wiedziałam, jak się czuł. Dokładnie tak samo jak ja.

Teraz w dodatku czułam się nieswojo, bo Baśka miała rację, dziwiąc się, że zdobyłam się dla Mariusza choć na tak mały gest jak telefon do niej. Niby czemu miałby mnie obchodzić jego los? Wyrzekł się mnie i naszych dzieci, wyrzucił nas z domu i serca. Rozwiódł się ze mną i z nimi, co gorsza, nie płacił alimentów. Zadzwoniłam chyba na zasadzie odruchu, bo poprosił…

Szukał dawnej Halinki, ale już jej nie znajdzie

Ale szczerze powiedziawszy, nie miałam grama współczucia dla człowieka, który siedział przede mną i prawie płakał. Nie jestem święta. Nie nadstawię drugiego policzka. I nie wybaczę skruszonemu grzesznikowi, w którego skruchę niespecjalnie wierzyłam. Po prostu był w opałach i szukał dawnej Halinki, która przymykała oko na jego wady.

Już jej nie znajdzie. Przejrzałam na oczy, raz na zawsze pozbyłam się różowych okularów, przez jakie na niego patrzyłam. Współczuć mu? Przygarnąć? Jeszcze czego! On dla nas nie miał cienia litości. Mniejsza o mnie, nie obchodziło go, jaki los czeka jego własne dzieci, za co je wykarmię, ubiorę, jak pogodzę pracę z opieką nad całą trójką. Dostał za swoje.

– Myślę, że powinieneś już iść – powiedziałam cicho.

– Ale… Jak możesz?

– Dokładnie tak samo, jak ty mogłeś. Nie jesteśmy już małżeństwem, nie pomogłeś mi w żadnej sprawie, gdy się rozwodziliśmy ani potem. Od miesięcy okradasz własne dzieci, a teraz liczysz, że przyjmę cię z otwartymi ramionami? Nocuj u swojej dziewczyny.

Cóż, dziewczyny też już nie miał. Panna była na tyle rozsądna, by zmyć się prędziutko, gdy zorientowała się, że nie osiągnie z tego związku żadnej korzyści. Była mądrzejsza niż ja. Ja wpakowałam się w małżeństwo, nie mając zabezpieczenia dla siebie i dzieci.

Zamknęłam drzwi za Mariuszem, myśląc mściwie: dobrze mu tak. Ma, na co zasłużył. Cwaniak się przeliczył i został wyrolowany przez większego cwaniaka. A że okazała się nim jego rodzona siostra… Widać podłość i wyrachowanie mają we krwi. Oby moje dzieci tego nie odziedziczyły. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że bardziej liczy się wychowanie niż geny.

Czytaj także:
„Kiedy mąż oddał się ogrodnictwu, stałam się dla niego nieważna. Rozwiodę się z nim, jeśli tego nie rzuci!”
„Trwałam przy mamie, choć choroba zmieniła ją w potwora. Coś we mnie pękło, gdy wykrzyczała mi w twarz, że chcę ją otruć”
„Nigdy nie zaakceptuję swojej synowej. To babsko przyniesie wstyd naszej rodzinie, a mój syn tego nie widzi”

Redakcja poleca

REKLAMA