„Były mąż obraca się wśród kochanek, a ja wciąż czuję się, jakby mnie zdradzał. Chciałam uciec i wpakowałam się w bagno”

Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Aż mi się zakręciło w głowie. To miała być moja nowa praca? Nowy etap w życiu? Wyprzedawanie staroci? I niby ile ma mi to zająć czasu? Miesiąc? 2? A co potem? Niestety, spaliłam za sobą wszystkie mosty. Nie miałam powrotu do firmy. Cóż było więc robić?”.
/ 17.11.2022 07:15
Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Poznaliśmy się z Robertem właśnie w tej firmie. On wtedy był zwykłym, szeregowym pracownikiem działu handlowego. Fakt, że po dobrej szkole i rocznym stażu w Wielkiej Brytanii, od samego początku przyciągał uwagę zarządu. Pokładano w nim wielkie nadzieje, które Pan Perfekcyjny szybko spełnił. I zaczął awansować.

W przeciwieństwie do mnie. Ja trafiłam tutaj prosto po studiach i od tamtej pory siedziałam cały czas przy tym samym biureczku księgowej. Też robiłam swoje najlepiej, jak umiem i, nie chwaląc się, dobrze mi to wychodziło. Ale moją karierą przełożeni się nie interesowali.

No, chyba że mną jako obiektem seksualnym. Jestem wysoka, natura obdarzyła mnie niezłą figurą, od pierwszego dnia pracy orbitowali więc wokół mnie różni ważniacy w garniturach. Wszyscy dostali kosza, a ja wybrałam sympatycznego, elokwentnego, inteligentnego szeregowego pracownika działu handlowego. Tyle tylko, że Robert niemal od razu zaczął awansować, a ja zostałam tam, gdzie zaczęłam.

Czy to dlatego w końcu przestałam mu wystarczać?

A może po prostu nigdy nie traktował mnie poważnie? Tylko po co w takim razie brał ze mną ślub? Takie pytania zadawałam sobie codziennie od dnia, w którym spakowałam walizki i wyniosłam się do mamy. Nie potrafiłam znaleźć na nie odpowiedzi. Trudno, co się stało to się nie odstanie. Mam taki charakter, że potrafię podźwignąć się z kryzysu. Ale to bardzo trudne, kiedy na każdym kroku – w tej samej firmie – wpada się na swojego byłego.

– Wiesz, wspominałaś kiedyś, że chciałabyś zmienić pracę – powiedziała mi pewnego dnia Jolka, przyjaciółka jeszcze z czasów studiów.

– Jasne! Wal śmiało!

– No więc, nie wiem nic konkretnego w tej sprawie, o robocie wspominał mi kolega kolegi, ale chodzi chyba o jakąś prywatną stadninę koni.

Aż zaniemówiłam z wrażenia. Konie? Ja przecież kocham zwierzaki! No a poza tym, jak to brzmi – prywatna stadnina. Zaraz wyobraziłam sobie siebie na trybunach wokół toru wyścigowego wystrojoną niczym brytyjskie damy podczas gonitwy w Ascott.

– Jest tylko jeden minus – kontynuowała Jolka. – Musiałabyś się przenieść pod Zamość. Bo widzisz, ta stadnina jest na jakimś kompletnym zadupiu…

Zwabiona wizją uwolnienia się od widoku zadowolonej miny Roberta wzięłam od Joli telefon do szefa stadniny. I od razu zadzwoniłam. Kurczę, do takiej posady pewnie ustawia się kolejka chętnych! Miałam szczęście. Sprawa wciąż była aktualna. Facet powiedział, że mogę podjąć pracę choćby od zaraz. Jedyny zgrzyt to pieniądze. Zaproponował ponad dwa razy niższą pensję niż ta, którą miałam do tej pory. Ale – wytłumaczyłam sobie od razu – na prowincji i koszty życia są niższe.

Nic nie było w stanie zgasić mojego entuzjazmu

– Będzie dobrze! – oznajmiłam swojemu odbiciu w lustrze.

I już następnego dnia rozwiązałam umowę o pracę za porozumieniem stron. Kilka dni później, pytając parę razy o drogę, dotarłam do mojej ziemi obiecanej. Rzeczywiście zadupie. Mała miejscowość pod Zamościem, już niedaleko granicy. Zaparkowałam pod bramą dosyć okazałego domu, wysiadłam i się rozejrzałam. Gdzie ta stadnina? Gdzie tor? Padoki dla koni? Gdzie stajnie? Nie mówiąc już o pomieszczeniach biurowych! Wykrzywiając nogi w butach na obcasie, w z góry skazanej na porażkę próbie omijania kałuż, podeszłam do furtki i wcisnęłam przycisk domofonu.

– Ja do dyrektora stadniny.

Odpowiedział mi śmiech.

– Dyrektor stadniny, dobre!

Ale rozległ się brzęczyk i weszłam do środka. Wewnątrz domu czekał na mnie około czterdziestoletni mężczyzna. Szpakowaty, trochę za chudy, jak na mój gust, o ostrym, badawczym spojrzeniu.

– Obawiam się, że doszło do nieporozumienia – oznajmił. – Kiedy rozmawialiśmy przez telefon i używała pani stwierdzenia „stadnina”, nie oponowałem, bo myślałem, że pani ironizuje. Ale teraz rozumiem, że pani naprawdę spodziewała się czegoś na kształt Janowa Podlaskiego…

Zrezygnowałam z pracy, wyprowadziłam się od mamy, zabłociłam najlepsze buty, a on sugeruje, że…

– Czy chce pan powiedzieć, że oferta jest nieaktualna?

– Ależ nie! – zaprotestował, widząc chyba, że zbladłam. – Wszystko aktualne, koniki są na miejscu. Obydwa.

Popatrzyłam na niego jak na kosmitę. Co to za stadnina, w której skład wchodzą dwa konie?

– Bo widzi pani, moja była żona kochała jeździć – zaczął tłumaczyć. – Dlatego kupiłem dla niej klaczkę półarabkę. No a dla córki kucyka. I kiedy ode mnie odeszła, zabierając dziecko, nie bardzo wiem, co z nimi począć. Potrzebuję kogoś, kto posprzedaje zwierzęta, uprzęże, siodła, polikwiduje cały ten kram. No i rozliczy się z rolnikiem, u którego wynajmuję stajnię. Sam się tym nie zajmę, bo muszę doglądać interesów. Niedawno kupiliśmy ze wspólnikiem firmę w Zamościu i chcę ją zrestrukturyzować.

Poczułam, że robi mi się słabo

Aż mi się zakręciło w głowie. To miała być moja nowa praca? Nowy etap w życiu? Wyprzedawanie staroci? I niby ile ma mi to zająć czasu? Miesiąc? Dwa? A co potem? Niestety, spaliłam za sobą wszystkie mosty. Nie miałam powrotu do firmy. Cóż było więc robić? Wzięłam adres rolnika, u którego mój nowy pracodawca (kazał mówić do siebie po imieniu – Wojtek) trzymał konie, i pojechałam na zwiady. Wcześniej jednak się przebrałam. Zgrabną kieckę zamieniłam na bezpłciowy dres do joggingu i stare adidasy.

Właściciel gospodarstwa, w którym Wojtek trzymał konie, okazał się sympatycznym starszym panem. Miał kilkanaście hektarów pól i łąk, duży padok, stajnię na kilkanaście koników, tyle że wszystko to – kiedyś zadbane, obsiane i zagospodarowane – teraz, ku jego zgryzocie, powoli podupadało.

– Zostałem sam na stare lata – powiedział pan Zdzisław. – Obaj synowie od dawna w mieście, a córka to nawet w tej, no, Szkocji. Za mąż wyszła za ichniejszego, więc z zięciem nie zamienię nawet jednego normalnego zdania. Żona nieboszczka opuściła mnie trzy lata temu, a mnie już sił powoli nie starcza, choć serce chciałoby jeszcze coś pożytecznego porobić. Posprzedawałem świnki, krówki, nie ma już komu zajmować się polem.

– A teraz przyszedł czas na te biedne dwie szkapy – dodał z autentycznym żalem w głosie. – Trzeba je będzie oddać na mięso. Do rzeźni.

Weszliśmy akurat do stajni, a ja stanęłam oko w oko z klaczką. Miała duże brązowe oczy i łagodne spojrzenie.

– Jak to do rzeźni?!

– A co paniusia myślała? Kto je kupi i po co? Koniki już najlepsze lata mają za sobą! Żal, ale co robić?

Klaczka, która miała na imię Naomi, trąciła mnie wilgotnymi chrapami. Trochę się bałam, bo jednak koń to coś dużo większego od kota, ale pogładziłam ją po pysku. Cichutko zarżała.

– Choćbym miała jutro wylecieć z tej roboty, nie oddam cię na rzeź – wyszeptałam do kosmatego ucha.

Wojtek wynajął mi w sąsiednim domu pokój, do którego było osobne wejście. Miałam tam nie tylko sypialnię, ale i własną wygodną łazienkę i przytulny gabinecik. Wzięłam gorący prysznic, wskoczyłam do łóżka, ale sen nie nadchodził. Ciągle myślałam o dwóch skazanych na śmierć koniach. I tak przewracałam się z boku na bok niemal do świtu. Dopiero wtedy zamknęły mi się oczy. Kiedy jednak obudziłam się o siódmej rano, rozwiązanie problemu samo wskoczyło mi do głowy. Ubrałam się i popędziłam czym prędzej do domu Wojtka, żeby złapać go jeszcze przed wyjazdem do Zamościa.

Zaskoczyłam mojego szefa propozycją

– Otwórzmy gospodarstwo agroturystyczne! – zawołałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. – Zagroda pana Zdzisława leży pod lasem, blisko Bugu. Piękna okolica na spacery i konne wycieczki. Jego stodołę wyremontujemy i zrobimy w niej hotel.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem powiedział, że to najbardziej szalony pomysł, jaki ostatnio słyszał. Ale jako człowiek biznesu, umie docenić innowacyjność i… zgoda, daje mi zielone światło.

Od tamtej jesieni minął już rok. Całe dwanaście miesięcy ciężkiej pracy, wzlotów i upadków. Dałam jednak radę! Hotelik przyjmuje już pierwszych gości, a Naomi i kucyk wożą na swoich grzbietach ich dzieci. Pan Zdzisław zajmuje się aprowizacją, ja zarządzam całością. I wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku pojawią się pierwsze zyski!

– Nie spodziewałem się, że ci się uda – powiedział mi ostatnio Wojtek. – Ale okazałaś się świetnym menadżerem. I wiesz co? Chciałbym cię mieć w zarządzie takiej jednej firmy z Zamościa. Tej, którą rok temu kupiłem.

– Jaka to firma? – spytałam.

Kiedy podał nazwę, omal nie spadłam z krzesła. To przedsiębiorstwo, z którego odeszłam jako zwykła księgowa! Teraz mam tam wrócić już w randze członka zarządu. A więc podlegać mi będzie Robert. Ciekawe, jaką zrobi minę, kiedy znowu spotkamy się na korytarzu? 

Czytaj także:
„Na firmowej imprezie zdradziłem żonę z... prostytutką. Za tę jedną chwilę słabości, mogę zapłacić wysoką cenę”
„Ktoś wrzucił moje foty na strony erotyczne. Myślałam, że to zemsta ucznia na nielubianej nauczycielce, ale prawda była inna”
„Szef wmawiał mi, że rozwiedzie się dla mnie z żoną. W międzyczasie obracał pół naszej firmy. Moja zemsta skończyła się tragedią”

Redakcja poleca

REKLAMA