Moja córka Kasia zawsze miała ponadprzeciętne zdolności językowe. Już w podstawówce zaczęła się uczyć francuskiego i jeszcze przed pójściem do gimnazjum opanowała go w stopniu bardzo dobrym. Jako 14-latka wzięła udział w ogólnopolskiej olimpiadzie języka francuskiego i zajęła miejsce w pierwszej dziesiątce, w pobitym polu pozostawiając młodzież z liceów z francuskim jako językiem wykładowym, nie wspominając już o dzieciakach, które po parę lat mieszkały we Francji i uczyły się w tamtejszych szkołach.
Nie mam pojęcia, skąd się to u niej wzięło
Ja i mój mąż – wstyd powiedzieć – władamy tylko polskim, i nie jesteśmy na tyle zamożni, aby opłacić Kasi kursy językowe i angażować kosztownych nauczycieli. Ale ona wcale tego nie potrzebowała. Wystarczył jej komputer, internet – i już po roku nauki za pośrednictwem Skype’a całymi godzinami paplała po francusku z dzieciakami z całego świata. Ale to był dopiero początek jej pasji. W czasie nauki w gimnazjum do francuskiego dorzuciła angielski, a w liceum – hiszpański. Znaleźliśmy szkołę, która pozwoliła połączyć naukę wybranych przez córkę języków. Kasia jednak nie byłaby sobą, gdyby poprzestała na tym poziomie opanowania angielskiego i hiszpańskiego, jakie oferowali szkolni nauczyciele. Nie, znowu się zawzięła i zdobyła kolejne olimpijskie laury. Tak więc zdając maturę, doskonale znała w mowie i piśmie angielski, francuski, hiszpański i było rzeczą oczywistą, że jej przyszłe studia będą miały jakiś związek z językami.
Ostatecznie zdecydowała się na japonistykę, i to był strzał w dziesiątkę. Kasia robiła błyskawiczne postępy w tym trudnym dla Europejczyka języku, i bardzo szybko zafascynowała się Japonią. Pokochała jej kuchnię, literaturę, film, a odkąd parę razy pojechała tam na kilkumiesięczne staże studenckie – także krajobraz, atmosferę, styl życia Japończyków i ich stosunek do świata. W każde kolejne wakacje przez dwa miesiące pracowała jako kelnerka, aby zarobić na bilet do Japonii.
Oczywiście dokładaliśmy jej do wyjazdu
Wracała uszczęśliwiona i coraz częściej wspominała, że to kraj jej marzeń, i prędzej czy później będzie chciała zamieszkać tam na stałe. Mnie i mężowi niezbyt się to podobało. Nikt z rodziców nie lubi, kiedy jego jedyne dziecko chce wyfrunąć z rodzinnego gniazda natychmiast po studiach, i to jeszcze w tak odległe, odmienne kulturowo miejsce. Wiele razy rozmawialiśmy z Kasią na ten temat i osiągnęliśmy częściowy sukces – po skończeniu studiów nie wyjechała do Japonii, ale podjęła pracę w jednej z japońskich firm w Polsce. Bardzo nam to odpowiadało, tyle że wszystkie rozwiązania połowiczne okazują się niezbyt trwałe. Choć Kasia często jeździła służbowo do Japonii, te podróże i tak nie zdołały zaspokoić jej stale rosnącego apetytu na Kraj Kwitnącej Wiśni. W końcu córka wyznała, że chce Japonii na stałe, a nie z doskoku.
– Na pewno dam tam sobie radę. Znajdę pracę i zobaczę, czy będę w stanie się tam utrzymać – zapowiedziała.
Nie było wyjścia, musieliśmy się zgodzić. Przecież Kasia nie była już małą dziewczynką, tylko dorosłą kobietą, doskonale przygotowaną do podbijania świata. Kto w końcu miałby dać sobie radę, jak nie taka świetnie wykształcona i pewna siebie dziewczyna, nastawiona na odniesienie sukcesu. Jeśli ktoś włada w sumie sześcioma językami, ma prawo chyba sądzić, że świat stoi przed nim otworem! Rozłąka na szczęście okazałą się niezbyt dotkliwa.
Raz na tydzień rozmawialiśmy na Skypie
Już po dwóch miesiącach poinformowała nas, że dostała pracę w jakiejś poważnej firmie z branży medialnej. Jednak zderzenie z azjatycką kulturą pracy okazało się zbyt bolesne. Po kilku miesiącach Kasia zrezygnowała. Potem za dobre pieniądze zaczęła uczyć małych Japończyków angielskiego, i to zajęcie bardzo jej się podobało. Nie dość, że dobrze zarabiała, to jeszcze ta praca dawała jej satysfakcję. Po dwóch latach Kasia wspomniała, że przyjedzie do Polski na trzy tygodnie.
– Już uprzedziłam moich uczniów, że mnie nie będzie – powiedziała i dodała z szelmowskim uśmiechem. – Aha, i przywiozę ze sobą kolegę. Japończyka. Bardzo chce poznać Polskę, kraj Chopina.
– Ale kim on jest dla ciebie ? – zaczęłam dopytywać. – Kolega, czy może chłopak? Chcę wiedzieć, jak mam go traktować.
– Oj, mama… – skrzywiła się Kasia. – Po prostu znajomy. Traktuj go jak sympatycznego cudzoziemca, zainteresowanego naszym krajem.
– Powiedz przynajmniej, jak się nazywa – nie ustępowałam.
– Na imię ma Morihiro, ale wszyscy mówią na niego po prostu Mori.
W dniu przyjazdu już godzinę wcześniej niecierpliwie przebieraliśmy nogami w lotniskowej hali przylotów. Bardzo stęskniliśmy się za Kasią, ale jej tajemniczy towarzysz również nas interesował. No, i wreszcie zobaczyliśmy ich! Mori był szczupły i jak na Japończyka bardzo wysoki. Wykonał przed nami tradycyjny japoński ukłon, a potem powiedział :
– Den dobry, pane Marku i pani Elu!
Spojrzeliśmy na niego ze zdumieniem.
– To pan mówi po polsku…? – zapytał niepewnym głosem mój mąż.
– Uczy mocno się jeden rok, ale trochę mało mówi! – roześmiał się Mori.
– Niedługo nie będzie już robił żadnych błędów! Gwarantuję! – wpadła mu w słowo nasza Kasia i przytuliła się do niego.
Po prostu mnie zatkało. Wiedziałam, że Kasia ma zdolności językowe i że z powodzeniem uczy Japończyków angielskiego. Ale żeby przez rok nauczyć Japończyka polskiego?! Musiało mu chyba bardzo na tym zależeć…
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”