„Byłem wzruszony, że żona tak troskliwie opiekuje się moją chorą babcią. Okazało się, że tak naprawdę… potajemnie ją truła!”

Moją przyjaciółkach na studiach była starsza pani fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Opiekunka radziła nam zrobić babci szczegółowe badania. Moja żona jednak jej nie ufała. Nie miałem powodu, żeby jej nie wierzyć, przecież to moja ukochana. – Próbuje nas naciągnąć – stwierdziła. – I… Sama nie wiem, nie chcę nikogo oskarżać, ale wydaje mi się, że przegląda nam rzeczy. Nie mogę znaleźć jednej bransoletki…”.
/ 23.12.2022 14:30
Moją przyjaciółkach na studiach była starsza pani fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Starych drzew się nie przesadza, wiem o tym. I gdyby babcia miała podjąć tę decyzję samodzielnie, z pewnością nie chciałaby się do nas przeprowadzić. Niestety, nie była już w stanie o sobie decydować. Choroba odbierała nam ją powolutku, po kawałeczku przez całe, długie lata. Jej umysł coraz bardziej się mącił, traciła pamięć, traciła świadomość i w związku z tym traciła też siebie. Na szczęście była przy tym dość spokojna. Dużo czytałem o demencji, o chorobie Alzheimera, więc wiedziałem, że może wyglądać strasznie. Tymczasem babcia po prostu spędzała całe dnie w swoim ulubionym fotelu przy kominku. Usadzałem ją tam rano, na jej wyraźne życzenie, włączałem telewizor albo radio, bo sama u siebie zawsze tak robiła. I staruszka siedziała spokojnie. Zamknięta w sobie i w swoim świecie, cichutka i pokorna.

Pod wieloma względami – idealna lokatorka

– Przepraszam, że tak to wyszło – tłumaczyłem żonie. – Nie miałem wyjścia… Moi rodzice nie żyją, nie mamy nikogo innego.

– Przecież wiem – przytulała się do mnie. – To rodzina, a rodzina musi trzymać się razem. Gdybyś chociaż przez moment pomyślał o tym, żeby oddać babcię do ośrodka, chyba nigdy nie mogłabym spojrzeć na ciebie tak samo. Złamałbyś serce i babci, i mnie.

Moja żona była cudowna. Bardzo czuła, wrażliwa i troskliwa. Babcia zawsze bardzo ją lubiła, gdy była jeszcze w pełni zdrowa. Ada, tak samo jak ja, nie miała innej rodziny. została sierotą jeszcze wcześniej niż ja. Nie tylko jej rodzice, ale też dziadkowie, ciotka i wujek zginęli w jakimś strasznym wypadku, o którym nie chciała mówić, a ja nie naciskałem. Na pamiątkę został jej po nich rodzinny dom.

– Kiedyś nienawidziłam tego, że jest taki duży – opowiadała żona. – Ale teraz się cieszę. Wszyscy się bez problemu pomieścimy. Możemy nawet wynająć komuś pokój czy dwa, wtedy stać nas będzie na lepsze lekarstwa dla babci… Może jakąś profesjonalną opiekunkę?

Pokręciłem głową. Nie było specjalistów ani leków, które mogłyby pomóc staruszce. Przynajmniej nie tak, aby to cokolwiek zmieniało. Umysł babci stopniowo obumierał i nie było na to ratunku. Mogliśmy tylko bezsilnie na to patrzeć. Tak jak babcia patrzyła nieustannie w jeden i ten sam punkt dużego salonu na parterze, siedząc w swoim fotelu.

– Biedny – mamrotała pod nosem. – Biedny tam leży… I ona też. Biedni oni.

Odzywała się rzadko, a gdy to robiła, zwykle mówiła od rzeczy. Przyzwyczailiśmy się do tego. Na początku jeszcze staraliśmy się dopatrywać w tym jakiegoś ukrytego sensu, symboliki, zaszyfrowanego komunikatu. Niestety, nic to nie dawało. Jakikolwiek świat oglądała swoimi zamglonymi oczami babcia, to już nie był nasz świat.

– Biedni oni – wzdychała. – Taka śmierć… Smutno, smutno…

Czasami potrafiła się nakręcić i powtarzać te kilka słów w kółko i w kółko. Zaczynała się kołysać, później trząść, jakby coś bardzo przeżywała.

Uspokój się, babciu – przemawiała do niej spokojnie Ada. – Chcesz herbatki? Albo tych specjalnych ziółek?

Moja żona interesowała się zielarstwem

W ogródku hodowała najróżniejsze rośliny, na których ja nie znałem się wcale. Śmiałem się czasami, że mogłaby mnie stopniowo podtruwać albo czymś zauroczyć, a ja nigdy bym się nie zorientował, dopóki nie byłoby za późno. Śmiała się wtedy ze mnie, mówiła, że oglądam za dużo kryminałów i seriali dokumentalnych. Ja z kolei zauważyłem, że kobiety są idealnymi morderczyniami. Są skuteczne, zawsze po sobie sprzątają i nie zbierają obleśnych pamiątek jak inni seryjni mordercy.

– Dlatego właśnie są nieuchwytne – dowodziłem.

– Albo po prostu nie ma kobiet seryjnych zabójców – kontrowała Ada.

– Są, są… Ale dobrze się ukrywają. Sprytne trucicielki, o których pewnie świat nie słyszał.

– Nie pij tego – mamrotała po swojemu babcia. – Biedny… Biedni. Niedobre. Gorzkie. Gorzkie lekarstwo. Biedni.

Zauważyłem, że staruszka słabnie. Jej stan zaczął się pogarszać i mówiła już coraz mniej. Jakoś mniej więcej w tym samym czasie zacząłem brać więcej nadgodzin w pracy. Jak na złość trafił się jakiś wymagający kontrakt, do tego jeszcze w firmie zatrudniono kilku nowych pracowników, których trzeba było szybko podszkolić. Dobrze, że moja żona pracowała z domu, w dodatku w niepełnym wymiarze godzin, inaczej byłoby nam trudno. Opiekunka do babci wpadała tylko dwa razy w tygodniu, żeby nas trochę odciążyć.

Ona też zauważyła, że coś jest nie w porządku

Radziła nam zrobić babci szczegółowe badania. Moja żona jednak jej nie ufała.

– Próbuje nas naciągnąć – stwierdziła. – I… Sama nie wiem, nie chcę nikogo oskarżać, ale wydaje mi się, że przegląda nam rzeczy. Nie mogę znaleźć jednej bransoletki… A leżała tutaj, na wierzchu.

Nie miałem powodu, żeby nie wierzyć żonie. Poza tym też nie przepadałem za panią Marleną, była surowa i niezbyt miła. Nowa pielęgniarka okazała się młodą dziewczyną, robiła to, co do niej należało, i nic więcej. Babcia też ją polubiła, zawsze się uśmiechała, gdy dziewczyna przychodziła.

Ładna. Miła – mruczała do siebie. – Niech uważa. Tak jak oni. Biedni. Tam leżą.

Babcia była już bardzo słaba, a jednak uniosła rękę i wskazała miejsce na podłodze. Popatrzyła prosto na mnie. Jej oczy były lekko zamglone, widziała już bardzo źle. A jednak jej spojrzenie wydawało się tak przytomne, jakie nie było od dawna.

– Tam – powiedziała z naciskiem. – Tam leżą. Tam był stół… Kiedyś przy oknie. I tam leżą wszyscy.

Babcia była tego dnia wyjątkowo pobudzona i długo musiałem ją uspokajać. W końcu moja żona zaparzyła jakąś ziołową herbatkę. Mnie też kazała ją wypić.

Rozluźnisz się, poczujesz się dużo lepiej – zapewniała.

Chyba była to nie tylko herbatka uspokajająca, ale też oczyszczająca, bo w przeciwieństwie do jej zapewnień poczułem się strasznie i doświadczyłem też wyjątkowo nieprzyjemnych efektów ubocznych. Za to wieczorem byłem tak wymęczony, że spałem jak dziecko. A raczej spałbym, gdyby nie śniły mi się koszmary. Pewnie pod wpływem opowieści babci w moim śnie spacerowałem po salonie, który wyglądał jednak inaczej niż obecnie. Meble były staromodne, układ zupełnie inny. Duży, rodzinny stół wraz z krzesłami rzeczywiście stał przy oknie.

Na stole wciąż znajdował się obiad

Klasyczne niedzielne menu: rosół, schabowe, ziemniaki z koperkiem, jakaś surówka czy sałatka. Wszystko obficie doprawione ziołami z ogródka, bardzo aromatyczne, ale… wszystko pachniało niezbyt apetycznie, jakoś tak gorzko, kwaśno. Na początku, z miejsca, w którym stałem, nie widziałem wiele więcej. Podszedłem jednak bliżej… Wtedy ich zobaczyłem. Martwe ciała leżące na podłodze. Nie wiem, jak zginęli, ale sądząc po powykręcanych członkach, szeroko otwartych oczach i ustach, musiała to być długa i bolesna, pełna cierpienia śmierć. Obudziłem się wystraszony i oszołomiony. I nadal bardzo słaby. Jeśli mam być szczery, czułem się chory. Zacząłem się zastanawiać, czy może coś złapałem… albo coś zjadłem. Coś bardzo niedobrego. Zszedłem na dół i pożaliłem się żonie. Akurat ponownie parzyła swoją herbatkę.

– Zaraz ci coś przygotuję – obiecała.

– Nie, myślałem, że tym razem kupię jakiś lek w aptece.

– No co ty? – pokręciła z dezaprobatą głową. – Nie bierz tej chemii, naturalne leki są najlepsze.

– Czasami to nie wystarczy – opierałem się.

– Poczekaj jeszcze do jutra, po co się truć?

Ada chyba miała rację, bo w ciągu dwudziestu czterech godzin poczułem się lepiej. Babcia – wprost przeciwnie. Mówiła i ruszała się coraz mniej, przy czym wyraźnie słabła w oczach. Chciałem zadzwonić po pogotowie, ale moja żona zaczęła tłumaczyć, że to spadek ciśnienia, zła pogoda i ona w sumie też źle się czuje. Lepiej poczekać do jutra, a ona na wszelki wypadek przygotuje swoje specjalne ziółka na wzmocnienie… Sam nie wiem dlaczego – może był to wpływ niedawnego osłabienia albo złych snów, ale nagle zrobiło mi się zimno.

Popatrzyłem na Adę… Ona nie patrzyła na mnie

Wpatrywała się w babcię, która wciąż siedziała w fotelu i mamrotała po swojemu. No i wskazywała wciąż ten sam punkt na podłodze, o ile była w stanie na moment unieść dłoń.

– Masz rację – zgodziłem się pokornie z żoną. – To pewnie nic takiego. Co będzie dziś na obiad? – szybko zmieniłem temat. – Mam iść na zakupy? Zauważyłem, że w lodówce pustki…

Uśmiechnęła się do mnie.

– Nie martw się, ja pójdę – stwierdziła Ada. – Dopiero co chorowałeś, lepiej się nie przemęczaj. A na co masz ochotę?

– Może… – zamyśliłem się. – Rosół? I jakąś sałatkę. Byle tylko było w niej dużo ziół, wiesz, jak uwielbiam zioła.

– Cudownie – ucieszyła się moja żona. – Postaram się wrócić jak najszybciej.

Nie mogłem się doczekać, kiedy wyjdzie z domu. Dla pewności kilka razy wysyłałem jej esemesem dodatkową listę życzeń, żeby zająć ją na dłużej. Bo w tym samym czasie wezwałem jedyną osobę, której w tamtej chwili ufałem. Panią Marlenę, naszą pierwszą pielęgniarkę.

– Babcia źle się czuje – powiedziałem. – Wiem… Wiem, że pani coś zauważyła. Chyba musimy o tym porozmawiać.

Przyjechała błyskawicznie

Nie była urażona z powodu zwolnienia, raczej bardzo zaniepokojona rozwojem sytuacji.

– Próbowałam dzwonić – usprawiedliwiała się. – Ale zawsze odbierała pani Ada. Chciałam to gdzieś zgłosić, tylko nie miałam dowodów. Musimy jak najszybciej zebrać próbki.

– Tak – zgodziłem się. – Niech pani robi, co uważa za konieczne. Byle szybko.

Była przygotowana. Pobrała krew ode mnie i od babci. Przejrzała zapasy ziół mojej żony, niektóre ostrożnie zapakowała do woreczków. Poradziła też, żeby mimo wszystko wezwać pomoc do babci.

– Tak na wszelki wypadek – rzuciła.

– Tak, tak – zgodziła się babcia. – Tam leżeli – wróciła do swojej starej opowieści. – Tam wszyscy leżeli. Biedni. Tacy biedni.

Pielęgniarka rzuciła mi przenikliwe spojrzenie.

– To była straszna zbrodnia, pamiętam ją dobrze – odezwała się powoli, z namysłem pani Marlena. – Wszyscy zginęli straszną śmiercią. Podobno otruli się, bo ktoś przypadkiem doprawił sałatkę trującą rośliną. Zostało tylko dziecko. Dziesięcioletnia dziewczynka. Nikt przecież nie rzucałby takich potwornych oskarżeń na dziecko, prawda?

Pani Marlena szybko wyszła, na długo przed powrotem Ady. Moja żona nie miała o niczym pojęcia, a po obiedzie… Znowu bardzo źle się poczułem. Musiałem odpocząć, spałem bardzo długo. Być może już nigdy bym się nie ocknął, gdyby nie zbudził mnie oficer policji w towarzystwie ratowników.

Proszę pana, dobrze się pan czuje? – dopytywał. – Już wszystko w porządku, ale musi pan pójść z nami.

Trudno opisać, w co zmieniło się moje proste, zwyczajne rodzinne życie w ciągu kilku kolejnych dni i tygodni. Przeprowadzone w laboratorium testy ujawniły potworną prawdę. Ziołowe mieszanki mojej żony, jej herbatki i sałatki zostały doprawione odpowiednią dawką trujących roślin. Nie tyle, żeby zabić… Przynajmniej nie tak szybko. Miała wiele lat, żeby się tego nauczyć i nie przesadzić tak, jak stało się to za pierwszym razem. Niestety, jak na razie nie da się ocenić, czy całą swoją rodzinę zabiła z rozmysłem, czy w wyniku pomyłki albo jakiejś psychicznej choroby.

O tym po obserwacji zdecyduje konsylium

W każdym razie teraz nie ulega już wątpliwości, że ponad dwadzieścia lat temu podczas rodzinnego obiadu otruła rodziców, dziadków i wujostwo, a teraz rozmyślnie podtruwała mnie i moją babcię. Jednak tym razem nie poszło tak łatwo, bo moja babcia… Widziała coś, czego nikt inny nie widział. Gdy podczas dochodzenia pokazano mi zdjęcia z miejsca zbrodni, odkryłem, że wszystko wyglądało dokładnie tak, jak kiedyś mi się przyśniło. Stół przy oknie, martwe ciała na podłodze… Dokładnie w tym miejscu, które wskazywała mamrocząca, nieświadoma niczego babcia. Babcia, która spoglądała poza zasłonę realnego świata i widziała wszystko.

Teraz staruszka znów czuje się dobrze. Mieszkamy razem w wynajętym mieszkaniu, podczas gdy ja szukam czegoś na stałe. Może w innym mieście, kto wie? Tutaj chyba nie potrafiłbym już żyć. No i muszę jeszcze rozwiązać sprawę rozwodu. Ale to dopiero za jakiś czas, gdy nabiorę dość siły, żeby spojrzeć Adzie w oczy i nie udusić jej na miejscu za to, co próbowała zrobić mojej babci. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA