„Byłem w szoku, gdy babcia stwierdziła, że spali pamiątki po dziadku. Szybko tego pożałowała"

Kiedy jej dzieci się wyprowadziły, nie umiała bez nich żyć fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Co ja z tym zrobię? Pamiątka niby, ale na co to komu? Trzymać nie ma gdzie. Maniek by nie pozwolił wyrzucić, jemu wszystko było potrzebne. Ale go nie ma, świeć Panie nad jego duszą. Napalimy dziś porządnie. Sentymentami się nie najesz ani nie ogrzejesz, po co mi to wszystko więc?”
/ 25.01.2023 14:30
Kiedy jej dzieci się wyprowadziły, nie umiała bez nich żyć fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Miałem ochotę obrazić się na żonę, lecz ostatecznie ciekawość okazała się silniejsza. Nigdy nie traktowałem poważnie przesądów dotyczących zmarłych. Jak ktoś nie żyje, to go tutaj nie ma, prawda? Chyba że…

Ten wyjazd planowaliśmy już od dawna

Ja i kilku kumpli ze studiów, zapaleni narciarze, mieliśmy wyjechać w góry. Kombinowaliśmy, żeby ruszyć do Austrii albo do Włoch na prawdziwe szusowanie. Ale wiadomo, studenci groszem nie śmierdzą… Ostatecznie wylądowaliśmy w Beskidzie Śląskim, u ciotecznej babki Norberta. Starsza pani w zamian za pomoc przy remoncie, gwarantowała nam wygodny pokój, wyżywienie oraz kluczyki do starej łady nivy. Na miejscu okazało się, że okolica jest cudowna. Domek położony na końcu wsi, pod lasem, niedaleko szczytu. Do wyciągów ledwie parę kilometrów, od biedy i na piechotę byśmy doszli. A już pierwszego dnia się przekonaliśmy, że wyżerkę mieliśmy zapewnioną wprost genialną. Babcia na dzień dobry zaserwowała ruskie pierogi. Fenomenalne! Zapowiadały się najlepsze ferie w moim życiu…

– Ale że się pani chciało dla tylu chłopa, taką furę lepić – nie mogłem wyjść z podziwu. – Ma pani zdrowie.

A sił mi nie brakuje, chwalić Boga! – babka aż promieniała z zadowolenia. – Przecież jak mam letniaków, to ja im gotuję. No, do obiadów to biorę pomoc, ale sama też nie siedzę po próżnicy.

Następnego dnia najpierw zabraliśmy się za malowanie. Prosta robota – meble były pozsuwane, ściany puste, równe, tylko machać pędzlem, i tyle.

– Chłopaki, a ja mam pytanie – zagaiła babka podczas obiadu, stawiając na stole pieczeń i buraczki. – Bo mam strych. Tak myślę, żeby w przyszłości zrobić tam też pokoje. Ale zagracony, że mój Boże! Trzeba rupiecie wynieść, co do spalenia, porąbać, co dobre, przejrzeć. Ale tego w umowie nie było, więc pytam tylko… – zastrzegła, jednocześnie wyjmując z piekarnika szarlotkę.

Jednak kobiety wiedzą, jak trafić facetom do przekonania, wszystko jedno, czy stare czy młode. Zapach ciasta, znakomite mięso i proszący uśmiech starszej pani odebrały nam argumenty przeciw. Umówiliśmy się, że strych będziemy porządkować wieczorami, po powrocie z nart.

Zaczęliśmy po dwóch dniach

Objedzeni, opici grzanym piwem wdrapaliśmy się do lamusa. Czego tu nie było! Meble, połamane krzesła, stary kufer, jakieś baranice czy inne kożuchy. W kącie stał nawet kołowrotek! I wszędzie walały się stare gazety i książki. Znosiliśmy wszystko na dół, a babka z pomocą Norberta segregowała rupiecie. Co do spalenia, lądowało na razie na ganku, resztę porządkowaliśmy. Nagle babka zatrzymała się przy jakichś papierach.

– Ojej, to po moim Mańku – usiadła na krześle i zaczęła przeglądać dokumenty. – Jego świadectwo ze szkoły, dyplomy. O, uznanie za uratowanie turysty… Maniek pracował w GOPR, ochotniczo – wyjaśniła z dumą. – Nawet się czasem złościłam, bo latał na te dyżury, a mnie samą zostawiał, bywało, że w śnieżycę, w zadymę. Ale ludzi ratował, fakt.

Babka przejrzała papiery, a potem zaczęła się głośno zastanawiać:

– Co ja z tym zrobię? Pamiątka niby, ale na co to komu? Trzymać nie ma gdzie. Maniek by nie pozwolił wyrzucić, jemu wszystko było potrzebne. Ale go nie ma, świeć Panie nad jego duszą – pokiwała głową i nagle podjęła decyzję: – Otwierajcie, chłopaki, palenisko! Napalimy dziś porządnie. Sentymentami się nie najesz ani nie ogrzejesz – orzekła na zakończenie i szurnęła dokumenty do pieca.

Tego dnia sprzątnęliśmy chyba z pół strychu. Na podwórku piętrzył się niezły stos mebli do porąbania, w sieni leżała kupa starych ciuchów, a babka siedziała nad książkami i bibelotami, i segregowała je. W pewnym momencie wyprostowała się i spojrzała na nas bacznie.

– No, toście się dziś napracowali. Więc ja wam coś specjalnego naszykuję…

– Babciu, nie trzeba – Norbert zaprotestował. – Przecież kolację my sami…

– Sami, ale umowa była inna, a teraz dodatkową robotę żeśta wykonali – babka ruszyła do lodówki i zaczęła szykować poczęstunek, a nam na widok tego, co wyjmuje, odjęło mowę. Grzybki, wędzona szynka, domowa kiełbaska, ogórki kiszone, kaszanka ze wsi…

I to w podziękowaniu – na koniec postawiła na stole zmrożoną butelkę.

No czy mogliśmy odmówić? Nie!

Cioteczna babka kumpla okazała się dziarska nie tylko w robocie, ale i piciu. Dotrzymywała nam kroku równo i zabawiała opowieściami ze wsi – o tym, co tu się kiedyś działo, co ludzie potrafią jeden drugiemu zrobić. Dla nas, chłopaków z miasta, te opowieści brzmiały nieco jak historie z innego wymiaru. Słuchaliśmy ich jak dzieci słuchają bajek – niemal bez tchu, wybuchając tylko co chwila śmiechem, gdy opowieść była zabawna lub dopytując się o znaczenie różnych słów, kiedy babka wtrącała gwarę. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy wybiła północ. I nagle w środku kuchni, gdzie siedzieliśmy, pojawił się dym. Nie wiadomo skąd, czy z podłogi czy z pieca, czy z powały – w każdym razie zewsząd otaczały nas duszące opary.

Babka rzuciła się, żeby wygasić w piecu, my otwieraliśmy okna, lecz dym robił się coraz gęstszy.

Uciekamy na dwór, wołamy o pomoc! – Norbert krzyknął w pewnym momencie. – Chłopaki, łapcie kurtki i chodu.

Nawet do głowy nam nie przyszło, żeby lecieć na górę po rzeczy. Babka porwała z komody tylko torebkę i wszyscy wybiegliśmy z domu na podwórko. Norbert biegał w panice, szukając zasięgu w komórce, a my we czterech patrzyliśmy, skąd zaczną się wydobywać płomienie. O dziwo – na zewnątrz nie widać było nawet dymu, chociaż pootwieraliśmy okna! Po chwili – nie wiem, czy to trwało pięć, czy dziesięć minut – Norbert wrócił do nas, krzycząc, że nie może znaleźć zasięgu i trzeba lecieć do wsi po pomoc, bo do straży się nie dodzwonimy.

– Ale… chyba nic się nie dzieje – powiedziałem, pokazując na dom. – Zobacz. Nie ma płomieni, nie widać dymu.

Nie ma dymu bez ognia?

Ostrożnie podeszliśmy do chałupy, patrząc uważnie i nasłuchując. Nic nie było widać, nie było też słychać charakterystycznego trzasku palących się sprzętów czy syku ognia. Otworzyliśmy drzwi, w każdej chwili gotowi odskoczyć, gdyby ogień nas zaatakował. Nic. Spokój. Pierwszy wszedłem do środka. W piecu palił się wesoło ogienek, na stole stały zakąski, na podłodze ciuchy, które babcia zrzuciła w pośpiechu z wieszaka, szukając kurtki i torby. Ani śladu dymu czy pożaru. Ba – nawet zapachu spalenizny nie było, a ściany lśniły bielą, całkiem nieosmolone. Tylko zimno było jak piorun, bo przecież wszystkie okna otworzyliśmy na oścież. Zamknęliśmy je zaraz i siedliśmy blisko pieca, by się ogrzać. Norbert bez słowa polał do kieliszków. Babka wypiła w milczeniu, zamyślona.

– Co to było? – Rafał pierwszy przerwał ciszę. – Mielismy zwidy czy jak?

– Czort jakiś – Witek sięgnął po butelkę. – Może z pieca się ulatniało.

– Maniuś… – odezwała się cicho babka. – To mój Maniuś przyszedł. Pierwszy raz! Pewnie za te papiery się pogniewał. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie… Po co ja je spaliłam? Leżały tyle czasu na strychu, mogły leżeć dalej. Wieczne odpoczywanie… Oj, Maniuś, Maniuś…

Do końca naszego pobytu nic się już nie wydarzyło. I tylko babka bała się spalić czy wyrzucić cokolwiek, co należało do jej zmarłego męża… A chociaż ja nie jestem przesądny i w duchy nie wierzę, to tej przygody chyba nigdy nie zapomnę. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA