– Nie zatrudnisz pani Zosi? Przecież to przyjaciółka rodziny, jako dziecko bawiłem się pod jej biurkiem, opiekowała się mną. Takich rzeczy się nie zapomina. Nie możesz jej teraz zostawić na lodzie.
Norbert ledwo się hamował, patrzyłem na syna i nie rozumiałem. Dlaczego taki jest? Wrażliwy jak pensjonarka, niepodobny do mnie. Do wszystkiego doszedłem własną pracą, tak wiele osiągnąłem i nie miałem tego komu przekazać. Mój syn nie nadawał się do zarządzania firmą, był miękki, każdy mógł go oszukać.
– Zofia dobiega wieku emerytalnego – zacząłem, ale Norbert mi przerwał.
– Pomagała wam, kiedy zaczynaliście z Jakubem – powiedział z naciskiem. – Po co ci pieniądze, jeśli nie chcesz ich używać? Nie robisz nic dla siebie ani dla ludzi. Pełne konto to zaleta, jeśli korzysta się z niego z sercem. Opływasz w luksusy, podczas gdy twoja znajoma zastanawia się, co jutro włoży do garnka.
Jak on śmie tak do mnie mówić?
– Tato, przepraszam, nie chciałem tak tego ująć – głos syna ledwo do mnie docierał przez opar czerwonej mgły wściekłości.
Wypuściłem ze świstem powietrze.
– Tato, proszę cię. Daj pani Zofii pracę – powtórzył Norbert.
Uparł się. No dobrze, może miał trochę racji, trzeba Zofii pomóc, pomyślałem, ale przecież nie wezmę jej do sekretariatu. Puszczę przelew przez zaprzyjaźnioną fundację, żeby odpisać sobie od podatku. Zofia matkowała mnie i Kubie, kiedy stawialiśmy w biznesie pierwsze kroki.
Tylko ona znała się na fakturach, pilnowała przelewów, ściągała należności od klientów. Była twarda i oddana firmie, wierzyła w nas. Wynajmowaliśmy wtedy stary magazyn, biuro mieściło się za prowizorycznym przepierzeniem. Zimą było w nim lodowato, latem chłodno, ale spod podłogi wychodziła wilgoć. Ja i Kuba jeździliśmy po kraju, rozwożąc towar, a Zofia trwała na samotnym posterunku w betonowym bunkrze, odbierała telefony, księgowała wpływy, rozmawiała z bankami. Trzymała wszystko w garści.
No dobrze, ale to było wiele lat temu, sporo się od tamtego czasu zmieniło. Udało nam się, wypłynęliśmy na wierzch. Magazyn został tam, gdzie był, ale biuro firmy przenieśliśmy do przyzwoitego biurowca. To tam Norbert bawił się pod okiem Zofii, kiedy z powodu kataru nie mógł iść do przedszkola, a Zuzie nie udało się wziąć zwolnienia na dziecko. Zabierałem wtedy małego do pracy i jeśli musiałem wyjść z biura, zostawiałem go pod opieką Zofii. Miałem do niej pełne zaufanie i nie wtrącałem się zbytnio, zadowolony, że syn nie marudzi.
Potem Zofia z powodów rodzinnych na jakiś czas zrezygnowała z pracy, nie drążyłem tematu, bo właśnie rozstawałem się ze wspólnikiem. Kuba miał zupełnie inną wizję biznesu niż ja. Byliśmy na fali wznoszącej, ciężko pracowaliśmy, by nadal piąć się w górę. Ja byłem w swoim żywiole, ale wspólnik zaczął się buntować. Chciał poprzestać na czymś mniejszym, a ja nie mogłem się na to zgodzić.
– Brakuje ci ambicji – wyrzucałem mu.
– Za to ty masz jej aż nadto. Tylko praca i praca. Pomyślałeś o rodzinie, o sobie? Masz jeszcze jakieś życie osobiste?
– O co ci chodzi? Nie przesadzaj. Mam rodzinę i przyjaciół, podobnie jak ty.
– Przyjaciele? Masz tylko mnie, reszta to biznesowi znajomi. Norbert wychowuje się pod skrzydłami Zofii, z Zuzą widujesz się tylko wieczorem. Co oni z ciebie mają?
– Jakbyś nie wiedział, zarabiam na ich utrzymanie. Chcę, żeby mój syn miał wszystko to, czego ja nie miałem. Szansę na lepszą przyszłość. Ja mu to dam, właśnie po to tak ciężko pracuję.
– Nie kłam, robisz to dla siebie. Już dawno zabezpieczyłeś rodzinę, teraz dogadzasz własnej ambicji.
– Pieniądze raz są, a raz ich nie ma. Jak zajmę się mrzonkami, mogą wyparować i co wtedy?
Tym argumentem zamknąłem wspólnikowi usta, ale nie zawróciłem go z obranej drogi. Podzieliliśmy firmę, każdy poszedł w swoją stronę. Obserwowałem z daleka poczynania Kuby. Zamiast sam pokierować firmą, zatrudnił menedżera. Przez kilka lat szło im całkiem dobrze, ale w końcu przyszły ciężkie czasy. Firma przędła coraz cieniej, a oni żeglowali w złym kierunku. Tu dotacja, tam darowizna dla fundacji i poszło. Przelewy na domy dziecka, szpitale, kulawe konie i bezpańskie psy pochłaniały dużą część przychodu.
– Działalność charytatywna ma sens, jeśli nie drenuje kiszeni do dna – nie odmówiłem sobie w rozmowie z Kubą.
– Dlatego chciałbym cię prosić, byś przejął część zobowiązań – powiedział spokojnie były wspólnik.
– Dlaczego miałbym to zrobić?
Miałem wrażenie, że Kuba oszalał, namawiając mnie na rozdawnictwo pieniędzy. Wiedziałem, że regularnie przekazuje rozmaitym placówkom duże sumy, i co, miałbym go teraz zastąpić?
– Bo trzeba się dzielić. Wiesz, jak to jest, raz na wozie, raz pod wozem. Dziś pomożesz komuś, kto tego potrzebuje, jutro wyciągnie do ciebie rękę kto inny i poda ci koło ratunkowe.
– Nie potrzebuję pomocy od nikogo. Zadbałem o to, w przeciwieństwie do nieudaczników, którzy zamiast zatroszczyć się o swój los, potrafią tylko wyciągać rękę.
– Nie mów tak. Różnie się w życiu układa, nie zawsze można wziąć los we własne ręce. I nie zawsze jest to też wina potrzebującego.
– Zawsze – oświadczyłem z mocą. Bardzo w to wierzyłem.
– Coś takiego – zdziwił się. – Myślałem, że takie wyświechtane hasła już dawno straciły rację bytu na świecie.
– Ale u nas wciąż są aktualne – uciąłem dyskusję.
Ta rozmowa pozostawiła niesmak. Od tej pory Kuba nie odzywał się do mnie, ja do niego też nie. Wieloletnia przyjaźń się skończyła. Tak bywa, trzeba być twardym i umieć przyjmować ciosy. Wiedziałem, że Kuba ciężko pracuje, walcząc o przetrwanie. Nawet myślałem, czy nie poratować go pożyczką, ale skoro nie zwrócił się z tym do mnie, to widocznie nie potrzebował.
No cóż, skoro muszę…
Szedłem do przodu, nic nie było mnie w stanie zatrzymać. Byłem dopiero po pięćdziesiątce, nigdy dotąd nie chorowałem, więc konieczność krótkiej hospitalizacji przyjąłem do wiadomości ze zniecierpliwieniem.
– Trzeba poszerzyć światło tętnicy. Dzień, dwa i wypuścimy pana ze szpitala
– powiedzieli lekarze.
Przestawiłem kalendarz spotkań tak, by znaleźć okienko na leczenie, i niechętnie oddałem się w ich ręce. I wtedy zgasło światło. Obudziłem się na szpitalnym łóżku, obolały i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
– Leż spokojnie. Byłeś operowany, ale już jest dobrze. Wyjdziesz z tego.
Znałem ten głos. Z trudnością otworzyłem oczy. Zofia? Co ona tu robi?
– Wyprawiłam twoją żonę do domu, żeby się przespała. Posiedzę przy tobie.
– Firma. Rozmowy z Norwegami – wychrypiałem.
– Jesteś niepoprawny. Wszystko jest pod kontrolą. Nie musisz się martwić.
– Ale kto…
– Kuba się wszystkim zajął. On i jego menedżer, uwijają się jak mrówki. Będzie dobrze.
Kuba, mój jedyny przyjaciel. Nie zostawił mnie, chociaż mógł.
– Odmówiłem mu… – trudno mi się mówiło, gardło było wyschnięte na wiór.
– Wiem, opowiedział mi – rzuciła Zofia bez śladu emocji.
– O tym, że nie zaproponowałem ci pracy, też? – z chwili na chwilę robiłem się przytomniejszy, co mnie bardzo cieszyło. Nie lubię być na łasce innych ludzi.
– Kuba nie jest plotkarzem. O tym wiem sama.
– I co?
Zofia zaśmiała się cicho
– Oj, znam to laserowe spojrzenie pana prezesa. Co tym razem chcesz ze mnie wyciągnąć?
– Prawdę. Masz do mnie żal, że okazałem się dupkiem?
– Powinniśmy być wdzięczni za to, co już mamy – powiedziała bez związku.– Mam dach nad głową, nie chodzę głodna.
– To za mało.
– Mnie wystarczy. Będzie, co Bóg da.
Nie mogłem tego słuchać.
– Jak tylko wyjdę, podpiszemy umowę.
O dziwo, Zofia wcale się nie ucieszyła.
– Zobaczymy, najpierw musisz wyzdrowieć – powiedziała, jakby tylko na tym jej zależało.
To było dla mnie coś nowego, musiałem wszystko przemyśleć. Przymknąłem oczy i odpłynąłem w sen. Kiedy znów podniosłem powieki, zobaczyłem Kubę.
– Dobrze widzisz, to ja. Teraz moja kolej. Zmieniamy się przy tobie, Zuza, Norbert, Zofia i ja. Wszyscy, którym na tobie zależy.
Czworo. Całe życie i tylko czworo ludzi, którzy mnie kochają.
– Aż czworo. To prawdziwy tłum, walczyłem, żeby się do ciebie dopchnąć – Kuba pochylił się nade mną.
– Jak się czuje Zuza? Co z Norbertem? – szepnąłem.
– Widzę poprawę. Pytasz o rodzinę, a nie o rozmowy z Norwegami – uśmiechnął się Kuba. – Operowali ci serce, może to dlatego. Witaj z powrotem, przyjacielu.
Czytaj także:
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”
„Moi rodzice żyją bardzo skromnie. Byłem zażenowany, kiedy teść chwalił się mojemu ojcu ile wydaje na zegarki i auta”
„Żona wskoczyła do łóżka jakiemuś biznesmenowi i wkręciła mnie w nieślubne dziecko. Gdy odkryłem prawdę, było już za późno”