„Byłem okropnym mężem i tragicznym ojcem. Wolałem bary i kolegów od własnej rodziny. Choroba żony mnie nawróciła”

Mężczyzna, który zwiódł rodzinę fot. Adobe Stock, fizkes
„Kiedy ludzie widzą mnie teraz na ulicy, zapewne myślą: >>wzorowy dziadunio<<. A nie ma taki jeden z drugim pojęcia, przez co ja w życiu przeszedłem! Zresztą, może to i dobrze. Po co za dużo wiedzieć? Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od początku”.
/ 23.05.2022 18:15
Mężczyzna, który zwiódł rodzinę fot. Adobe Stock, fizkes

Teraz zrobię dla mojego wnusia huśtawkę. O, tu trzeba wbić gwoździk, tam dokręcić śrubę... Mam świadomość, że gdyby któryś z moich dawnych kolegów zobaczył mnie w tej chwili, pomyślałby, że zwariowałem. Albo  co gorsza, całkiem się zestarzałem.

Może i zachowuję się trochę jak typowy dziadunio, ale apetyt na życie mam taki sam, a nawet większy niż w młodości. I wreszcie dotarło do mnie, że żyć trzeba tak, aby nikogo nie krzywdzić.

Bardzo wcześnie się ożeniłem

Jak na dzisiejsze standardy byłem jeszcze dzieckiem. Moja przyszła żona, Dorota, miała dziewiętnaście lat, a ja dwadzieścia. Jeden po drugim przyszło na świat dwóch naszych synów. Zatrudniłem się w przedsiębiorstwie autobusowym.

Jak na tamte czasy – bardzo dobra praca. Dostaliśmy mieszkanie zakładowe. Żyliśmy spokojnie i szczęśliwie. Przynajmniej ja. Dorota siedziała w domu z chłopakami. Ot, normalna matka Polka. Po kilku latach pojawiła się jeszcze córka.

Teraz matki mają łatwo. Idą do sklepu i kupują swoim maluchom, co chcą – szyneczkę, banany. U nas nie było takiej możliwości. Moja żona musiała kombinować. Co z tego, że nieźle zarabiałem, jak w sklepach straszyły puste półki?

Ratowała nas rodzina na wsi, bo zawsze trochę mięsa odłożyli. W naszym małżeństwie różnie się układało, bo byłem bardzo niedojrzały. Dopiero teraz to widzę, wtedy wydawało mi się, że jestem taki, jaki powinienem być.

Dużo piłem, bo i okazji nie brakowało. A to imieniny kolegi, a to urodziny, a to premię trzeba oblać. Wstyd się przyznać, lecz nieraz się siadało po kielichu za kółko, ludzi się woziło. Raz potrąciłem nastolatka na rowerze. Dostałem wyrok i trafiłem do pierdla. 

A po co mi to? Tamte czasy to przeszłość

O tym chłopaku nieraz myślę. Do dziś dzień to za mną chodzi. Z tego, co wiem, już zawsze będzie miał jedną nogę krótszą. Jak już wyszedłem z pudła, piłem jeszcze więcej, niż przedtem. Bywały takie tygodnie, że w ogóle do domu nie zachodziłem.

Liczyli się tylko koledzy, knajpa. Były i kobiety, nie powiem. Moja żona, jak tylko przychodziłem do domu, przysięgała, że następnym razem walizki za drzwi wystawi. Ale nigdy tego nie zrobiła. Wtedy kobiety były twardsze. Rzadko która decydowała się odejść od chłopa.

Było nawet takie powiedzenie: „Niechby bił, niechby pił, byle był”. Ja nie mówię, że to jest dobrze. Mówię, że tak po prostu było.

Mimo wszystko żonę zawsze jakoś tam kochałem. Dla ludzi z mojego pokolenia ślub miał duże znaczenie. Nawet jak miałem inne baby, nigdy im nic nie obiecywałem. Zawsze wiedziałem, że do ślubnej wrócę. Jak chłopcy mieli po kilka lat i miała się urodzić Weronika, przenieśliśmy się na Wybrzeże. Załapałem się do pracy na statkach. Z jednej strony to był raj. Dolary płynęły strumieniami. Z drugiej – katastrofa rodzinna.

Nie było mnie całymi miesiącami

Piłem dużo, tak że nieraz z całego rejsu pamiętałem tylko jakieś urywki. I co zrobię? Przeszłości przecież nie zmienię. Moi synowie mieli ze mną słaby kontakt. Nigdy nie zapomnę jak starszy, Mikołaj, wykrzyczał mi w jakiejś awanturze:

– Dla nas byłoby lepiej, gdybyś umarł. Nigdy nie znaliśmy prawdziwego ojca!

Smutno to przyznać, ale z ich perspektywy tak to wyglądało. Przyjeżdżałem z rejsu po długiej nieobecności, nie wiedziałem, co się u kogo dzieje, a chciałem cały dom ustawiać po swojemu. Potrafiłem i po pas sięgnąć, nie powiem, chociaż to już dorosłe chłopaki były.

Z córką już inaczej postępowałem. Nie wiem, czy dlatego, że to dziewczyna, a ja mam porządnie wbite do głowy, że bab się nie bije, czy dlatego, że kiedy ona dorastała, to ja już zaczynałem co nieco rozumieć.

Niejednego kolegę pochowałem. Najczęściej przez wódkę. Mój bliski przyjaciel wrócił z rejsu. Trudnego i niebezpiecznego. Poszedł do knajpy, a potem wypadł na ulicę w środku nocy. Normalnie ta ulica jest pusta, ale tego dnia akurat przejeżdżał nią jeden samochód. Dzieciaki wyścigi sobie urządzały. Uderzyły mojego kolegę, nie miał szans. Jedyna pociecha w tym, że podobno nie cierpiał. Jakby był trzeźwy, może by uskoczył, ale tak...

Jak Pan Bóg mi Dorotę uratuje, nie tknę wódki!

Śmierć przyjaciela to przykra sprawa, ale to nie dlatego zmądrzałem. Człowiek mówił sobie i innym: „Na coś trzeba umrzeć”. I robił swoje. Więc co mnie zmieniło? Na pewno choroba żony.

Szybko to wszystko poszło. Dorota mierzyła sukienkę na ślub naszego starszego syna. Wyczuła guzek. Lekarz, biopsja. Diagnoza była krótka: rak. Jak ja się bałem! Dopiero wtedy do mnie dotarło, że jej potrzebuję. Bo jeśli coś się stanie mojej żonie, na stare lata zostanę sam jak palec. Ona zawsze przy mnie trwała, teraz nadszedł czas, żebym ja się nią zaopiekował.

Możecie nie wierzyć, ale od tego dnia kropli alkoholu do ust nie wziąłem. Poszedłem do kościoła, przyrzekłem, że jak Pan Bóg Dorotę uratuje, to ja już się nie napiję. Na szczęście, wysłuchał mnie. Dorocie usunęli obie piersi, ale dla mnie dalej jest najpiękniejsza.

W pewnym wieku nie jest takie ważne, gdzie i ile człowiek ma ciała, zapewniam was. Ja różne kobiety miałem, z większym i mniejszym biustem, ale to Dorota wykarmiła moje dzieciaki, to ona była przy mnie w najgorszych chwilach i za to ją kocham.

Jak przestałem pić, to i wszystko inne jakoś się naprostowało. Skończyłem z morzem. Szefowi powiedziałem, że stawy nie wytrzymują, ale prawda była taka, że już powoli dosyć miałem tego życia. Chciałem tak normalnie, jak inni ludzie, w domu posiedzieć, z żoną pobyć, wnuki pobawić, jak już się pojawią.

Zapragnąłem też się uczyć. Wcześniej jakoś nie było okazji ani chęci, więc skończyłem tylko zawodówkę. Teraz poszedłem do technikum i maturę zrobiłem. Dostałem wyróżnienie. Nieładnie się chwalić, ale tak było.

Poszedłem więc na uniwersytet. Żaden taki dla starych ludzi, normalne studia wybrałem, z zarządzania firmą. Bo przy okazji kupiłem wtedy dwie ciężarówki, firmę transportową otworzyłem. Dobry moment musiałem trafić, bo mi się udało. Teraz mam tyle zleceń, że czasami nie mam jak ich obrobić. Ale nie żałuję.

Człowiek na stare lata musi być zajęty

Na tych moich studiach dużo książek zacząłem czytać. Takich zawodowych, o zarządzaniu, ale i innych, o psychologii chociażby. Dowiedziałem się z nich wielu rzeczy o innych i o sobie trochę też. Na przykład, dlaczego żyłem tak jak żyłem. Ale nie muszę wszystkiego wam mówić.

Kupiłem sobie i żonie mały domek. Po co nam większy? Córka studiuje w innym mieście, chłopaki dawno na swoim. Starszemu urodził się synek. Mamy z żoną wnusia. Wy nawet nie wiecie, jaka to radość dla starszych ludzi, jak dzieciaki z małym przyjeżdżają!

Wszystko dla wnusia zrobię. Teraz akurat huśtawkę mu majstruję, bo mi chłopak powiedział, że on się lubi bujać, a tam u siebie, w bloku, nie bardzo ma jak. Ale na huśtawce się nie skończy. Widziałem w sklepie takie fajne małe skuterki.

Muszę pogadać z synową, może by się nadał dla dziecka. Tylko że oni tak trochę pod kloszem tego chłopczyka trzymają, pewnie się synowa nie zgodzi, żeby sobie guza nie nabił. Ja bym inaczej postępował. Co to otarcie jakieś czy siniak dla chłopaka? Wielkie rzeczy! Ale młodzi mają swoje życie, niech robią po swojemu.

Dzieci bywają mądrzejsze od niejednego dorosłego

Ja sobie nieraz z Dorotą przed domem usiądę, grilla zrobimy, z sąsiadami pogadamy, szczęśliwi jesteśmy, co tu dużo mówić. Takie to teraz moje zwykłe życie. Po co ja wam to wszystko opowiadam?

Oglądałem ostatnio program w telewizji. Młodzi ludzie się w nim wypowiadali. Wstał taki jeden i mówi, że on ma już życie za sobą, bo skończył dwadzieścia dwa lata, a przez ostatnie dwa kradł, ćpał i dostał wyrok. Więc jego życie jest już skończone. Ja tylko głową na takie coś pokiwałem. Bo przecież człowiek zawsze może odmienić swoje życie. Tylko musi chcieć!

Kiedy ludzie widzą mnie teraz na ulicy, zapewne myślą: „wzorowy dziadunio”. A nie ma taki jeden z drugim pojęcia, przez co ja w życiu przeszedłem! Zresztą, może to i dobrze. Po co za dużo wiedzieć?
Kiedyś, jak bawiłem się z wnuczkiem, to miałem krótki rękaw i ten mój głupi tatuaż było widać. I Filipek się pyta:

– Dziadku, a to co? Po co sobie taki rysunek narysowałeś na skórze?

To mu mówię szczerze, bo dzieci nie wolno okłamywać, że dziadek w młodości głupi był i siedział w więzieniu, a tam takie „rysunki” robią. Filip pokiwał głową i zaczął się nad czymś zastanawiać.

– Ale teraz dziadek jest mądry. A rysunek zostaje... – odezwał się po chwili.

Łza mi się w oku zakręciła na te jego słowa. Maluchy bywają jednak bystrzejsze od niejednego dorosłego, co to nie zawsze wie, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od początku. I żyć porządnie. Tak, jak ja to robię już od ładnych paru lat.

Czytaj także:
„Babcia myślała, że jej mąż zginął na wojnie. Wrócił niespodziewanie, gdy szykowała się do ślubu z jego bratem”
„Mama pod opieką siostry zmieniła się w obraz nędzy i rozpaczy. Marta nachapała się emeryturki, a mama stała się ciężarem”
„Mamę porzucono w ciąży, babcia całe życie była bita, a ciocia zdradzana. Nienawiść do mężczyzn wyssałam z mlekiem”

Redakcja poleca

REKLAMA