Dwanaście lat temu mój świat obrócił się do góry nogami. Poznałam niesamowite dzieje mojej rodziny, prawdę o swoim pochodzeniu i ludzi, którzy z miejsca stali mi się bliscy.
List przyszedł w piątek. Priorytet. Na nazwisko babci i nasz stary adres. Zaprzyjaźniona sąsiadka zadzwoniła do mnie z informacją. Ktoś, kto go napisał, nie wiedział, że z Akacjowej wyprowadziłyśmy się wiele lat temu, i że babcia umarła przed rokiem. To było zawiadomienie o pogrzebie. „Śp. Władysław (nazwisko) zmarł 3.05.2010 r. przeżywszy lat 92. Nabożeństwo żałobne w jego intencji odbędzie się... (tu podano miejsce i datę ceremonii)”.
„Droga Ciociu – przeczytałam na odwrocie kartki – ostatnią wolą naszego ojca było, aby uczestniczyła Ciocia w jego pogrzebie, o co i my z całego serca prosimy. Rodzina”.
„Ciociu? Rodzina? – pomyślałam oszołomiona. Zmarły nosił to samo nazwisko co moi dziadkowie. Kim był? I dlaczego babcia nigdy mi o nim nie wspominała?”. Wiedziałam, że dziadek miał jakichś krewnych rozsianych po Wielkopolsce, ale w domu się o nich nie mówiło. Dopiero po jego śmierci udało mi się wydusić z babci parę faktów.
– Poszło o spadek – tłumaczyła. – Stryj dziadka był właścicielem ogromnego majątku, zarządzał fabryką, miał też piękną kamienicę w Poznaniu. Nie posiadał własnych dzieci, więc w testamencie podzielił dobra między bratanków. Jednak kuzyni dziadka podważyli testament i wykluczyli go z dziedziczenia, zagarniając wszystko dla siebie. Nigdy im tego nie wybaczył.
Miałam wówczas niewiele lat i w głowie mi się nie mieściło, że więzy krwi są tak słabe wobec potęgi pieniądza. Ja oddałabym wszystkie skarby świata, żeby tylko mieć rodzinę. Moi rodzice zginęli w wypadku. Znałam ich jedynie ze zdjęć. Wychowywali mnie dziadkowie. On był surowy i wymagający, nie wspominałam go dobrze. Za to babcia... Babcia była najukochańszą osobą na świecie. Ciepłą, troskliwą, choć bardzo skrytą. W jej oczach czaił się smutek. Złamanej przez wojnę młodości, straty jedynej córki, wdowieństwa. Nie wiedziałam, że kryło się za tym coś jeszcze...
Wszyscy traktowali mnie serdecznie
Postanowiłam pojechać na ten pogrzeb. W imieniu babci i trochę z ciekawości. Gdzieś w głębi duszy kołatała mi jeszcze jedna myśl: może ta moja zaginiona rodzina przygarnie mnie niczym pasterz zbłąkaną owieczkę? Bo po śmierci babci zostałam sama jak palec. Wcześniej to ona była moim oparciem, teraz mogłam liczyć tylko na siebie. Nie było mi łatwo. Miałam wprawdzie gdzie mieszkać, ale żeby utrzymać się na studiach, musiałam wieczorami pracować. Najgorsza jednak była samotność.
Ku mojemu rozczarowaniu twarze ludzi zgromadzonych nad trumną były mi zupełnie obce. Nie dostrzegałam w nich nawet cienia podobieństwa do dziadka, a tym bardziej do mnie. Wszyscy byli bardzo szykowni. Panie w kapeluszach, panowie w eleganckich płaszczach. Stali teraz przede mną nad grobem jednego z nich. Opanowani. Bez kropli łzy. Przeszedł mnie dreszcz. Czy to z powodu kapryśnej w tym roku majowej pogody, czy może od tych ludzi wiało chłodem?
Ceremonia pogrzebowa trwała krótko. Mowę wygłosiła córka zmarłego. Bardzo dystyngowana pani koło sześćdziesiątki. Jak inni podeszłam złożyć jej kondolencje, choć przez moment zwątpiłam w sens mojej misji. Po co ja właściwie przyjechałam?
– Jestem tu w imieniu mojej babci Marii – powiedziałam, ściskając jej dłoń, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Cioci Marysi? – posągowa twarz kobiety ożywiła się nagle. – A gdzie ona jest? Nie mogła przyjechać? Jak się czuje? – zasypała mnie pytaniami.
– Zmarła przed rokiem – wyszeptałam ze ściśniętym gardłem. – Minęło niewiele czasu, jeszcze nie poradziłam sobie z tą stratą.
– Och, dziecko! – westchnęła dama, nieoczekiwanie przytulając mnie do siebie.
Nie spodziewałam się, że ta elegancka, opanowana kobieta ma w sobie aż takie pokłady czułości i empatii. To nie był pogrzeb mojej babci, tylko jej ojca; widziała mnie pierwszy raz w życiu, prawdopodobnie wcześniej nie wiedząc nawet, że istnieję, a jednak przyjęła mnie niebywale serdecznie. Kazała mi się nazywać ciotką Heleną, Choć sytuacja była krępująca, czułam się dobrze w jej towarzystwie.
Wszystko, co nastąpiło potem, pamiętam jak przez mgłę. Zabrano mnie na stypę, przedstawiano kolejnym członkom rodziny, poklepywano i ściskano. Wyrażano współczucie po stracie babci.
– Jakaż to była cudowna kobieta – z zachwytem wspominali ją starsi. – Pamiętacie, jak poszła z Władkiem na tańce? A jak Władek uczył ją jeździć konno... – przerzucali się wspomnieniami z jej młodzieńczych lat, o których nie miałam pojęcia.
Maria i Władek – te dwa imiona razem powtarzały się w ich wspomnieniach niczym refren. Imię mojego dziadka nie padło ani razu. Byłam oszołomiona, ale nie śmiałam pytać. „Nie czas i nie pora” – myślałam.
– Wszystko ci wyjaśnię – ciotka Helena jakby czytała w moich myślach – ale nie dziś. Przyjedź do mnie za tydzień na obiad.
„Ach, więc to jest ta kamienica, o której mówiła babcia” – pomyślałam, stając przed okazałym secesyjnym budynkiem w sercu poznańskiej starówki. Mimo że z jego elewacji odpadał tynk, zachował w sobie ślad dawnej świetności. Mieszkanie ciotki zajmowało prawie całe pierwsze piętro. Resztę, jak wyjaśniła, zajmowały rodziny dokwaterowane po wojnie.
– Możesz sobie łatwo wyobrazić, jak tu kiedyś było cudownie – westchnęła, nalewając herbatę do porcelanowych filiżanek.
Wszystkie pokoje, a nawet ogromny korytarz, od góry do dołu wypełniały antyki. Ściany zdobiły obrazy w złotych ramach, na półkach pełno było książek i przeróżnych bibelotów. Wszystko tu, od delikatnej filiżanki po samą ciotkę, miało wielką klasę. I wszystko, nie wyłączając ciotki, świadczyło o dawnym bogactwie właścicieli. Przed oczami stanęło mi skromne mieszkanko moich dziadków w bloku. Ciasne i wiecznie niedogrzane. Gdzieś w sercu zakiełkował gniew.
Wszystko, co znałam, nagle runęło
Ciotka Helena rozkładała talerzyki smukłą, wypielęgnowaną dłonią, a mnie przypomniały się spracowane ręce babci… I wtedy uświadomiłam sobie, że gdyby nie pazerność również ojca Heleny, moi dziadkowie nie musieliby żyć na skraju ubóstwa, ciężko pracując. Solidarność z nimi nakazywała mi jak najszybciej opuścić to mieszkanie. Jednak ciekawość przykuwała mnie do fotela niczym szpilka, którą przypięto barwnego motyla do materii w gablocie nad głową ciotki.
– A więc Władysław był kuzynem mojego dziadka? – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
Ciotka Helena znieruchomiała na chwilę z łyżeczką w dłoni.
– Kuzynem? Ależ skąd! Był jego bratem.
Co takiego?! Nie mogłam uwierzyć. Czy to możliwe, żeby ktoś dla pieniędzy wyrzekł się własnego brata?
– Nie jest tak, jak myślisz, dziecko – powiedziała ciotka spokojnie. – Ta historia zaczyna się znacznie wcześniej niż sprawa ze spadkiem.
I zaczęła opowiadać.
Był rok 1938. Władysław i mój dziadek pomagali swojemu stryjowi w fabryce. Maria, moja babcia, była sekretarką stryja.
– Bardzo młodą i bardzo piękną – podkreśliła ciotka Helena.
Dziadek oszalał na punkcie Marii. Szybko uzgodnił warunki małżeństwa z jej rodzicami, którzy bez żalu oddali córkę bogatemu paniczowi, nawet nie pytając jej o zdanie. Wkrótce po ślubie wybuchła wojna. Dziadka zmobilizowano, Władysław zaś nie został powołany do wojska ze względu na wątłe zdrowie. Odjeżdżając, dziadek poprosił młodszego brata o opiekę nad narzeczoną. Tylko jemu ufał.
Długo nie było żadnych wieści z frontu. Tymczasem Maria rozchorowała się na szkarlatynę. Gdyby nie upór Władka, który wyprzedał wszystko, co miał, na lekarzy, pewnie by umarła. W 1941 roku dotarła do niej wiadomość: „Pani mąż poległ na froncie”. Ta tragedia bardzo zbliżyła Marię i Władka. Zakochali się w sobie. Pragnęli wziąć ślub, jak tylko skończy się wojna, ale Maria zaszła w ciążę i postanowili przyspieszyć ceremonię.
– W przeddzień wesela niespodziewanie powrócił twój dziadek. Cały i zdrowy – snuła swoją opowieść ciotka Helena. – Kiedy dowiedział się o dziecku, wpadł w szał. Wywiózł Marię jak najdalej od Władka. Kiedy urodziła się dziewczynka, uznał ją za swoje dziecko, ale zerwał wszelkie kontakty z rodziną i już nigdy więcej nie odezwał się do brata.
– Zaraz, czy to oznacza, że... – wyjąkałam zdezorientowana.
– Owszem, twoja świętej pamięci mama była córką Władka i moją przyrodnią siostrą, a on sam twoim dziadkiem – potwierdziła moje przypuszczenia.
– To nieprawda! – zerwałam się z fotela, rozbijając filiżankę.
Ciotka odskoczyła zaskoczona.
Całe moje dotychczasowe wyobrażenie tego, jacy byli jedyni bliscy mi ludzie, runęło właśnie z hukiem! Ale czy ktokolwiek może potwierdzić rewelacje Heleny? Właściwie mogę powiedzieć, że uciekłam z jej domu, jak stałam – bez płaszcza i bez słowa pożegnania. Teraz się tego wstydzę, lecz wtedy byłam zbyt wzburzona, żeby myśleć rozsądnie. Ochłonęłam dopiero w domu. Babcia na pewno wyjaśniłaby mi wszystko. Gdyby tylko żyła...
Sięgnęłam po pudełko, w którym trzymała zdjęcia i dokumenty. Mimo że minął rok od jej śmierci, do tej pory nie miałam siły, żeby je przejrzeć. Spomiędzy pożółkłych kartek starych świadectw i zniszczonych fotografii wypadł list skreślony jej ręką. Zadrżałam. Czyżby to był jakiś znak?!
„Najdroższy Władku! Nie ma dnia, żebym o tobie nie myślała...” – przeczytałam pierwsze słowa.
Oto było potwierdzenie wydarzeń z przeszłości, jakiego się obawiałam.
Miesiąc później pojechałyśmy z Heleną na cmentarze. Najpierw do babci, a potem do Władka. Choć właściwie chyba powinnam powiedzieć – do dziadka Władka. Zawiozłyśmy im obojgu piękne czerwone róże.
– Myślisz, że teraz są nareszcie razem? – zapytałam ciotkę.
– Myślę, że tam, gdzie przebywają, są szczęśliwi – odpowiedziała dyplomatycznie. – Chociaż nie zapominajmy o innych bohaterach tego dramatu: mężu Marii i żonie Władka, czyli mojej matce. Skomplikowany układ nawet jak na niebiańską prostotę, ale może tam doszli do jakiegoś porozumienia – zażartowała.
Jednak ja sama nadal nie mogłam zrozumieć, dlaczego babcia nie chciała spotkać się z Władkiem, kiedy obydwoje już owdowieli. Wolała go zapamiętać takim, jakim był dawniej? Bała się, że po tylu latach nie będzie jej już kochał? A on? Czy nigdy nie próbował babci szukać? I dlaczego tak łatwo zrezygnował z walki o córkę? No i jeszcze dziadek. Czy naprawdę był aż tak bezduszny?
– Nie oceniaj go surowo – powiedziała ciotka łagodnie. – Wyobraź sobie młodego chłopaka, który cudem uszedł z życiem z frontu. Po powrocie do domu dowiaduje się, że ukochana żona, od dwóch lat żyjąca w przeświadczeniu o jego śmierci, właśnie szykuje się do ślubu z jego bratem, a w dodatku spodziewa się dziecka tegoż brata. Los okrutnie zabawił się życiem całej trójki.
Ciotka miała rację. Jednak ta historia zawierała znacznie więcej znaków zapytania. Chciałam je koniecznie wyjaśnić. W końcu to była również moja historia!
– Pytaj – zachęciła mnie Helena – choć pewnie więcej odpowiedzi znajdziesz w papierach Władka. Liczę zresztą, że pomożesz mi je uporządkować.
– To jak w końcu było z tym spadkiem? – od razu spytałam o sprawę, która mnie nurtowała.
– Otóż inaczej, niż myślisz. Twój dziadek, to znaczy mąż Marii – poprawiła się – po prostu ujął się honorem i odmówił przyjęcia pieniędzy od rodziny, której się wyrzekł. Władek chciał je przekazać twojej mamie, ale ona zginęła, więc zbierał je dla ciebie.
– Co to znaczy dla mnie? – zdziwiłam się.
Nie przypuszczałam, że Władek wiedział o moim istnieniu…
– To znaczy, że jesteś bogata, moja panno. Może nie bardzo, ale wystarczy ci, żeby zaprosić starą samotną ciotkę na kawę.
czytaj także:
„Sąsiadka uważała moją żonę za wieśniaczkę. Patrycja zaczęła się zadłużać na zakupy i luksusowych fryzjerów”
„Mimo czterdziestki na karku zgodziłam się zamieszkać z matką. Teraz znów czuję się jak mała, zahukana dziewczynka”
„Żona nie chciała zajmować się dzieckiem, które miałem z kochanką. Zdradziłem ją przecież tylko raz”