„Byłem egoistą. Żona poroniła, a ja nawet nie chciałem słyszeć o adopcji. Odeszła, bo nie chciałem mieć czyjegoś dziecka”

Mężczyzna, od którego odeszła żona fot. Adobe Stock, oles_photo
„Pozwoliłem odejść kobiecie mojego życia, bo nie chciałem zostać ojcem. Co prawda nie biologicznym, ale zawsze ojcem. Byliśmy po rozwodzie, gdy zobaczyłem Dorotę z wózkiem. Czy Karolinka jest adoptowana, czy znalazł się inny mężczyzna, który przekonał Dorotę do kolejnej próby, tym razem udanej?”.
/ 26.08.2021 12:34
Mężczyzna, od którego odeszła żona fot. Adobe Stock, oles_photo

Aleks, ja już nie mam siły – żona oparła się o mnie, a jej łzy zaczęły skapywać na moją koszulę.

– Oczywiście, Dorotko… Rozumiem, że teraz jesteś załamana. Ale pogadajmy o tym za jakiś czas, dobrze?

– Ja nie chcę o tym gadać za jakiś czas! – wybuchła. – Czy ty nie zauważyłeś, że poroniłam trzy razy i lekarze mówią, że na 95 procent tak będzie za każdym razem?! Nie rozumiesz, że nie mam siły, by kolejny raz znosić śmierć swojego dziecka?!

– Rozumiem, że jesteś w tej chwili załamana. Minęły dopiero dwa tygodnie… Ale za kilka miesięcy…

– Za kilka miesięcy nic się nie zmieni! – stwierdziła.

– Czyli co, nie chcesz mieć dzieci?

– Są inne sposoby.

– Adopcja?! – domyśliłem się. – Przecież już o tym rozmawialiśmy…

– Ale tylko, gdy poroniłam pierwszy raz. Przyjęłam wtedy twoje argumenty i dlatego cały czas próbowaliśmy. Ale teraz już nie mam siły na kolejne próby!

– A ja nie mam ochoty wychowywać obcego dzieciaka!

Ale to nie był koniec naszej rozmowy. Kłóciliśmy się jeszcze z pół godziny, przekrzykując nawzajem argumentami. Okopaliśmy się na swoich pozycjach i żadne z nas nie chciało zrozumieć drugiej strony.

Teoretycznie mogliśmy pozostać bezdzietnym małżeństwem. W dzisiejszych czasach to nie jest coś bardzo dziwnego i ludzie z tym jakoś żyją. Ale my oboje naprawdę strasznie chcieliśmy mieć dzieci. Nie ze względu na presję rodziny, otoczenia, ale dla samych siebie. I dla tych wszystkich cudownych chwil, które mieliśmy zamiar z nimi spędzić.

Miałem nadzieję, że Dorota zmieni zdanie. I kiedy któregoś dnia powiedziała: „musimy porozmawiać” byłem niemal pewien, że chce mnie powiadomić o zmianie swojej decyzji. Zamiast tego usłyszałem:

– Musimy się rozwieść.

– Ale… Dorota, co ty mówisz?

– Chcę mieć dzieci. A z tobą nie mam na to szans.

– Nieprawda. Musimy tylko próbować!

– Powiedziałam ci, ja już nie mam siły. Jakkolwiek to absurdalnie brzmi, to większe szanse na dziecko mam jako rozwódka. Świetnie zarabiam, trzykrotnie poroniłam, co świadczy o tym jak bardzo chciałam mieć dziecko. Ośrodki adopcyjne patrzą na takie rzeczy. To prawda, będę stać w kolejce za małżeństwami, ale jest szansa, że w końcu doczekam się na swoje dziecko. Zresztą, może spotkam faceta, który nie będzie miał w sobie tego absurdalnego lęku przed adopcją i po ślubie z nim przesunę się wyżej w kolejce…

Wszystko miała przemyślane, sprawdzone, wykalkulowane

Pomyślałem, że chce mnie zaszantażować, że liczy na to, że się złamię. Dlatego postanowiłem być twardy i udać, że rozwód mnie nie rusza. Ale wyglądało na to, że ona jest zdeterminowana. Dwa tygodnie po naszej rozmowie wyprowadziła się z naszego mieszkania. Wkrótce potem dostałem papiery rozwodowe.

Wtedy zrozumiałem, że to nie przelewki i mogę stracić kobietę mojego życia. Zacząłem zastanawiać się, czy mój upór miał sens. Przecież dziecko, które moglibyśmy adoptować, też byłoby w pewien sposób moje. Tylko ode mnie zależałoby, jakbym je wychował. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej sam się sobie dziwiłem, czemu tak się wcześniej tego bałem.

Poszedłem do Doroty, żeby jej powiedzieć, że zmieniłem zdanie na temat adopcji i czy w związku z tym, ona nie mogłaby zmienić zdania na temat rozwodu? Byłem przy tym przekonany, że jeśli nie wpadnie od razu szczęśliwa w moje ramiona, to co najmniej powie, że się zastanowi.

Tymczasem ona nie chciała słyszeć o powrocie do mnie. Powiedziała, że przepłakała przez mój upór wystarczająco dużo nocy i przez to jej miłość do mnie, może nie zniknęła, ale znacznie osłabła. A poza tym nie wierzy w moją przemianę i uważa, że będę i tak sabotował tę adopcję, a może nawet, jeśli dojdzie ona do skutku, nie pokocham odpowiednio naszego dziecka….

Trzy miesiące później byliśmy już po rozwodzie i zaczęliśmy na nowo układać sobie życie. Jednak nie byłem w stanie zapomnieć o Dorocie. Starałem podtrzymywać z nią kontakt, ale ona była zdystansowana i zwykle zbywała moje propozycje spotkań. W końcu powiedziała, że zmienia pracę i wyprowadza się do innego miasta.

Prosiła, żebym jej nie szukał

Kilka lat po rozwodzie miałem za sobą dwa krótkie, nieudane związki. Ten ostatni był z moją sąsiadką, dlatego żeby jak najszybciej o nim zapomnieć, postanowiłem się przeprowadzić. Udało mi się załatwić kredyt i kupiłem mieszkanie na drugim końcu miasta.

Wkrótce wprowadziłem się, ale w moim nowym lokum były tylko puste ściany i równie pusta lodówka. Poszedłem do osiedlowego sklepiku, żeby coś kupić. I wtedy zobaczyłem Dorotę… Szła osiedlową alejką z wózkiem, w którym była, tak na oko, półtoraroczna dziewczynka. Była tak nią zajęta, że w ogóle mnie nie zauważyła. A ja, zamiast iść do sklepu, zacząłem ją śledzić. Nie zajęło mi to wiele czasu, bo Dorota po chwili weszła do bloku obok mojego.

– Już wracamy do domu, Karolinko…– powiedziała do dziecka.

„Karolinko”? Tak mieliśmy dać na imię naszej córce… Do głowy cisnęło mi się mnóstwo pytań. „Czy Karolinka jest adoptowana, czy jednak znalazł się inny mężczyzna, który przekonał Dorotę do kolejnej próby, tym razem udanej? A może ten mężczyzna był po prostu mądrzejszy ode mnie i zgodził się na adopcję? A może... żadnego mężczyzny nie ma?”. 

To rozwiązanie odpowiadałoby mi oczywiście najbardziej. Ale już dwa dni potem zobaczyłem ten sam wózek i Karolinę, tyle tylko, że zamiast Doroty, pchał ją jakiś sympatyczny, przystojny facet.

Po tym wszystkim miałem przez chwilę ochotę jak najszybciej sprzedać mieszkanie i przenieść się gdzie indziej. Ale taka ucieczka by nic nie dała, bo wciąż przed oczami miałbym Karolinę, a w głowie mnóstwo pytań. Dlatego postanowiłem się „ujawnić”. Kiedy kilka dni potem zobaczyłem Dorotę z małą na spacerze, po prostu stanąłem na ich drodze. Moja była żona zatrzymała się tuż przede mną i tak staliśmy przez kilka minut, patrząc się na siebie.

– Wprowadziłem się obok – odezwałem się w końcu. – Nie wiedziałem, że wciąż mieszkasz w naszym mieście. Mówiłaś, że się wyprowadziłaś…

– Kłamałam. To miasto ma prawie dwa miliony mieszkańców, można mieć nadzieję, że się z kimś nigdy nie spotkasz.

– No tak, prawda… Ładna dziewczynka. Czy… – zawahałem się.

– Chcesz o tym rozmawiać przy niej? Ona ma prawie dwa latka, dużo rozumie.

– Jak chcesz, możemy o tym porozmawiać gdzie indziej…

– Wolałabym już nigdy nie wracać do tego tematu – stwierdziła chłodno.

– Mama, kto to? – zapytała nagle Karolina, która przypatrywała mi się uważnie.

– Jestem starym przyjacielem mamy. Na imię mam Aleksy – wyciągnąłem do niej dłoń na powitanie.

– Jestem Kalolina…

I tak poznałem „Kalolinę”

A potem dowiedziałem się, że pan, z którym spacerowała, to jej „nianiek”. Dorota przyznała, że uparła się na „niańka”, żeby jej córeczka miała kontakt z mężczyzną. Tego dowiedziałem się już jednak później.

Wtedy byłem już stałym gościem w mieszkaniu Doroty i Karoliny, znałem też historię adopcji dziewczynki. Wkrótce zacząłem przejmować też część obowiązków od niańka. Bo Karolina wdarła się do mojego serca przebojem i się w niej zakochałem.

Teraz mieszkamy w trójkę. Dorota na razie nie chcę słyszeć o ponownym ślubie. Ale ja obiecałem sobie, że będę się jej oświadczał do skutku. Dziecko adoptowane też byłoby w pewien sposób moje...

Czytaj także:
„Gdy zachorowałam na białaczkę, Bartek jako jedyny wytrwał przy mnie. Ślub wzięliśmy w szpitalnej kaplicy”
„Zakochałam się w młodszym o 20 lat mężczyźnie. Myślałam, że odnalazłam szczęście, a on umawiał się ze mną z litości"
„Chciałam zafundować wesele, a wnuk wymyślił, że chce mieć ślub na Giewoncie z garstką gości. Niedoczekanie!”

Redakcja poleca

REKLAMA