W początkowych latach małżeństwa w ogóle nie myśleliśmy o dzieciach. Wtedy ważniejsza była kariera zawodowa i pełne konto bankowe. I chociaż nasi rodzice delikatnie napominali, że czas szybko mija i za chwilę może być za późno na potomstwo, to my zupełnie się tym nie przejmowaliśmy, a plany powiększenia rodziny odkładaliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Znacznie ważniejszy był kolejny awans, zakup nowego samochodu czy zagraniczny wyjazd. A kiedy w końcu dojrzeliśmy do myśli o byciu rodzicami, to okazało się, że wcale nie jest to takie proste. Po wielu latach doszliśmy do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest adopcja. Jednak los jak zwykle okazał się przewrotny i pokazał, że w życiu nigdy niczego nie można być pewnym.
Chcieliśmy zostać rodzicami
Doskonale pamiętam ten dzień, gdy razem z Wiktorem doszliśmy do wniosku, że wreszcie nadszedł ten dzień, aby zostać rodzicami. Leżeliśmy na plaży w słonecznych Włoszech, a obok nas biegały roześmiane i rozkrzyczane dzieciaki.
— Co powiesz na to, abyśmy postarali się o takiego szkraba? — zapytał mnie Wiktor wodząc wzrokiem za głośną gromadką.
Sama nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Z jednej strony chciałam zostać mamą, ale z drugiej już się przyzwyczaiłam do tego, że mamy tylko siebie i nie musimy układać naszych planów pod najmłodszego członka rodziny. Może to było trochę egoistyczne z mojej strony, ale prawdą jest, że z wiekiem coraz bardziej stawaliśmy się wygodni. Oboje mieliśmy po 36 lat i już kilka lat temu zaprzestaliśmy rozmów na ten temat.
— Jesteś pewien, że tego chcesz? Że jesteś gotowy na moje humory w ciąży, nieprzespane noce, podporządkowywanie wszystkiego pod malucha? Naprawdę tego chcesz? — zasypywałam męża pytaniami, na które sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć.
Wiktor dosyć długo milczał i już myślałam, że jednak zmienił zdanie.
— Jestem pewien — odpowiedział po chwili. — Wiesz, że zawsze chciałem zostać ojcem. Wcześniej mieliśmy inne priorytety, ale teraz wreszcie możemy sobie pozwolić na powiększenie rodziny — dodał patrząc mi prosto w oczy.
Zamyśliłam się. Tak, to prawda, że mój mąż zawsze chciał mieć potomka.
— Nie chcesz zostać mamą? — Wiktor chyba źle zrozumiał moje milczenie.
— Oczywiście, że chcę — odpowiedziałam szybko. — Tylko nie wiem, czy w moim wieku to się uda — dodałam.
— Na pewno się uda — zapewnił mnie mój mąż z uśmiechem.
Zazdrościłam mu tego optymizmu, bo ja nie byłam tego taka pewna.
Moja ciąża była całkowicie niemożliwa
Niestety okazało się, że moje niezbyt optymistyczne przeczucia okazały się prawdziwe. Gdy po kilkunastu miesiącach starań testy ciążowe nadal pokazywały tylko jedną kreskę, to zrozumiałam, że nie wszystko jest w porządku. Postanowiliśmy zrobić specjalistyczne i bardzo szczegółowe badania. I o ile z moim mężem było wszystko w porządku, to o mnie już nie można było tego powiedzieć.
— Przykro mi to mówić, ale pani ewentualna ciąża byłaby cudem — powiedział nam lekarz na jednej z wielu wizyt.
Potem zaczął tłumaczyć wszystkie zawiłości medyczne, które uniemożliwiały mi urodzenie dziecka. Tak naprawdę niewiele go słuchałam. W głowie kołatała mi się myśl, że nigdy nie zostaną mamą. I chociaż początkowo miałam wątpliwości czy w ogóle chcę starać się o dziecko, to z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej przywiązywałam się do myśli, że za kilka miesięcy będę tulić w ramionach moje maleństwo.
Niestety nie będę. Lekarz brutalnie pozbawił mnie nadziei, a ja zostałam z myślą, że jestem wybrakowana.
— Oczywiście to wcale nie oznacza, że nie możecie państwo zostać rodzicami — dodał na zakończenie człowiek, który pozbawił mnie nadziei. — Można pomyśleć o zabiegu in vitro, a jeżeli i to zawiedzie, to zawsze jeszcze pozostaje adopcja. Proszę być dobrej myśli — dodał na koniec.
"Łatwo mu mówić" — pomyślałam rozgoryczona. Bez słowa wyszłam z gabinetu.
Przez kilka kolejnych dni nie mogłam dojść do siebie. Jak brzytwy chwyciłam się myśli o in vitro, które było naszą ostatnią nadzieją. Niestety i tu ponieśliśmy porażkę. Po dwóch nieudanych zabiegach lekarz powiedział nam, że nie ma sensu dalej próbować.
— Niestety nie ma prawie żadnych szans, aby zaszła pani w ciążę — poinformował mnie ze smutkiem. — Pani organizm nie reaguje na leczenie i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Bardzo mi przykro — dodał jeszcze na zakończenie naszej wizyty.
Wyszłam z gabinetu zapłakana. W ciągu kilku chwil mój świat się zawalił. I chociaż Wiktor pocieszał mnie jak umiał, to ja byłam przekonana, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Czułam się po prostu gorsza od innych kobiet i nic nie mogło tego zmienić. Nie miało znaczenia, że osiągnęłam zawodowy i finansowy sukces. W tamtej chwili czułam się po prostu nikim.
Adopcja to jedyne wyjście
Przez długi czas nie chciałam nawet myśleć o adopcji. Tak bardzo zafiksowałam się na punkcie swojej ciąży, że żadne inne rozwiązanie nie wchodziło w grę. Tak naprawdę to Wiktor przekonał mnie do zmiany decyzji.
— Przecież nie ma znaczenia, kto urodzi dziecko. Najważniejsze jest to, kto je wychowa — przekonywał mnie, gdy kolejny raz nie chciałam rozmawiać o odwiedzinach w ośrodku adopcyjnym. — Przecież nie musimy od razu decydować się na adopcję. Po prostu pójdźmy tam, porozmawiajmy z pracownikami i dowiedzmy się, jakie są procedury — mówił mi za każdym razem, gdy nie byłam przekonana do jego propozycji.
W końcu się zgodziłam. Pomyślałam, że nie mam nic do stracenia, a przynajmniej będę pewna, że zrobiłam wszystko, co mogłam.
Nasza wizyta w ośrodku przebiegła w bardzo miłej atmosferze. Pracownicy wytłumaczyli nam wszystko bardzo dokładnie i zapewnili, że mamy bardzo dużą szansę na pozytywne rozpatrzenie naszego wniosku. Wiktor nie posiadał się ze szczęścia.
— Adoptujmy jednego z tych maluchów i dajmy mu całą naszą miłość — mówił po naszym wyjściu z ośrodka. — Będziesz cudowną matką — dodał.
Jednak ja nie byłam przekonana. Wciąż nie pogodziłam się z myślą, że nigdy nie urodzę swojego dziecka i to nie pozwalało mi myśleć o adopcji. Dużo czasu minęło, zanim podjęłam decyzję o rozpoczęciu procesu adopcyjnego. Wiktor mnie nie namawiał, ale cierpliwie czekał, aż sama zdecyduję się na taki krok.
Czy warto spróbować kolejny raz?
Proces adopcyjny ruszył bardzo szybko. Złożyliśmy wszystkie niezbędne wnioski oraz dokumenty i z nadzieją czekaliśmy na ich pozytywne rozpatrzenie. W tym czasie bardzo się uspokoiłam i z wielką nadzieją patrzyłam w przyszłość. W końcu przyszła ta upragniona chwila. Któregoś poranka zadzwoniła do nas kierowniczka ośrodka adopcyjnego i powiedziała, że zostaliśmy zakwalifikowani do oficjalnych starań o adopcję.
Oszaleliśmy ze szczęścia. Za kilka tygodni mieliśmy rozpocząć oficjalne szkolenie i testy, a potem mogliśmy już czekać na naszego maluszka. Wtedy tak naprawdę poczułam, że mam szansę na zostanie matką.
Podczas jednego ze szkoleń zadzwoniła moja komórka. Akurat mieliśmy przerwę, więc mogłam odebrać.
— Witam pani Katarzyno — usłyszałam w słuchawce głos mojego ginekologa. — Chciałbym panią zaprosić do mojego gabinetu — dodał.
Trochę się zaniepokoiłam.
— Czy coś się stało? — zapytałam ze strachem w głosie.
— Nie, proszę się nie martwić. Po prostu chcę porozmawiać z panią i z pani mężem — usłyszałam w słuchawce.
Jeszcze tego samego dnia razem z Wiktorem stawiliśmy się w klinice.
— Muszę państwa poinformować, że w ramach programu leczenia niepłodności mają państwo jeszcze jedną bezpłatną próbę zabiegu in vitro — poinformował nas lekarz, gdy tylko pojawiliśmy się w jego gabinecie. — To do państwa należy decyzja, czy chcecie ją wykonać — dodał.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Przecież nie było szans na zajście w ciążę, a kolejne rozczarowanie na pewno będzie bardzo bolesne.
— Może spróbujmy? — zaproponował Wiktor podczas powrotu do domu.
— Sama nie wiem. Boję się — odpowiedziałam cicho.
Tego dnia nie rozmawialiśmy już na ten temat.
Przez kolejne dni pochłonęło nas szkolenie w ośrodku adopcyjnym. Jednak myśl o kolejnym zabiegu nie chciała mnie opuścić. Pomimo wielu wątpliwości zdecydowaliśmy się z Wiktorem na ostatni zabieg. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że tak to się zakończy.
Los bywa bardzo przewrotny
Ten dzień będę pamiętać do końca życia. Z samego rana otrzymaliśmy telefon z ośrodka adopcyjnego, że wszystko zakończyło się pomyślnie i już za kilka miesięcy zostaniemy rodzicami kilkumiesięcznego malucha. Popłakałam się ze szczęścia. A to jeszcze nie był koniec.
— Proszę przyjechać do mnie jak najszybciej — usłyszałam głos lekarza na poczcie głosowej.
Dwa dni temu byłam u niego na badaniach. "Pewnie chce mi powiedzieć, że kolejny raz się nie udało" — pomyślałam. Ale teraz nie byłam taka załamana. Przecież i tak za kilka miesięcy miałam zostać mamą. Dlatego gdy jechaliśmy z Wiktorem do kliniki, to mimo wszystko miałam doskonały humor.
— Nigdy nie sądziłem, że spotka mnie to w mojej lekarskiej praktyce — powitał nas lekarz, gdy tylko przekroczyliśmy próg jego gabinetu.
A potem zamilkł.
— Jest pani w ciąży — powiedział w końcu.
Nie odzywałam się. Myślałam, że to sen, z którego za chwilę się obudzę. Spojrzałam na Wiktora, który także nic nie mówił.
— Tak, udało się — powtórzył lekarz. — Jest pani w piątym tygodniu ciąży.
Dopiero wtedy to do mnie dotarło. Śmiałam się i płakałam jednocześnie. Podobnie Wiktor. To był cud, prawdziwy cud.
Jeszcze przez wiele tygodni po tych informacjach nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. I chociaż ciąża była zagrożona, to postanowiłam zrobić wszystko, aby ją utrzymać. Niemal zrezygnowałam z wszystkim aktywności. Leżałam plackiem i odliczałam dni do porodu.
Udało się. Po kilku miesiącach na świat przyszła nasza piękna córeczka. W domu czekała na nią siostra. Nie zrezygnowaliśmy z adopcji, bo już na samym początku pokochaliśmy nasze adoptowane maleństwo. Teraz jesteśmy rodzicami dwóch przepięknych dziewczynek, które są naszym największym szczęściem. W końcu czuję się spełniona. Mam wszystko, co jest mi w życiu potrzebne.
Czytaj także:
„Starania o dziecko pokazały, że mój związek nie ma sensu. Gdy na horyzoncie pojawił się problem, mąż zawiódł na całej linii”
„Narzeczony zmuszał mnie do ciąży, bo zachciało mu się być tatusiem. Nie ma mowy, mam dość zupek, kupek i wiecznej histerii”
„Koleżanki pytały, dlaczego córka nie jest do nas podobna. Nie przyznawaliśmy się do tego, że jest adoptowana”