„Byłam tą czwartą. Gdyby mi powiedział, że muszę się nim dzielić z setką innych, też bym się zgodziła”

Kobieta, która trafiła do więzienia fot. Adobe Stock, palidachan
Dla ukochanego jestem w stanie zrobić wszystko. Wytrzymam każdą karę, tylko nie rozłąkę. Nie zamęczałam go rozmowami, wystarczyło mi, żeby był…?
/ 29.06.2021 09:22
Kobieta, która trafiła do więzienia fot. Adobe Stock, palidachan

Byłam tą czwartą. Mój kochanek miał równocześnie cztery kobiety. Pierwszą była młodziutka dziewczyna, studentka, którą sponsorował i zabierał na spotkania biznesowe. Byłyśmy wściekle zazdrosne, bo młoda miała jasne włosy do pasa i fantastyczną figurę. Wyglądała jak żywa Barbie…

Drugą była żona. Niezbyt ładna, ale szykowna i z klasą. Kumała, że mąż ją zdradza, ale nie robiła żadnych cyrków. Ona była od oficjalnych uroczystości, czasami od fotek w kolorowej prasie i w ogóle od reprezentacji.

Trzecia kochanka, to Zuza… Małpa nad małpami. Intrygantka, zazdrośnica, pazerna na kasę i prezenty. Dobrze się obłowiła. Dostała chatę, auto, sporo biżuterii i gotówki. Wycisnęła go jak sokowirówka. Miała nad nami przewagę – nigdy go nie kochała.

Ja byłam czwarta. A może piąta albo szósta? Sama już nie wiem… Gdyby mi powiedział, że muszę się nim dzielić z setką innych, też bym się zgodziła. Był moim największym szczęściem, jedyną miłością, spełnionym marzeniem, ideałem… Czy to mało?

Mam ładną cerę. Tylko to da się o mnie powiedzieć. Jeśli ktoś chciał mi zrobić przyjemność komplementem, mówił: „no, cera jak krew z mlekiem!” Nic o oczach, włosach, nogach czy piersiach… Tylko ta cera gładka, kremowa, bez jednej krostki czy wyprysku, jak po najlepszym kremie czy maseczkach.

Reszta była taka sobie, zwyczajna, jak u tysiąca innych kobiet. Wiedziałam, że nie miałabym szans, gdyby nie to, że byłam genialną księgową. „Perła w zawodzie, warta tyle euro, ile waży” – tak o mnie mówili, więc mój najdroższy znalazł sposób, żebym była mu wierna, żeby mnie nikt nie podkupił i nie przekupił, żebym tylko dla niego pracowała. Regularnie, raz w tygodniu miałam go tylko dla siebie…

Przy mnie mógł być sobą

Przyjeżdżał do mnie zmachany, jak koń po orce. Przebierał się w szlafrok, wkładał kapcie i zalegał na kanapie. Nie zawsze uprawialiśmy seks. Czasami od razu zasypiał, a ja w kuchni przygotowywałam kolację. Zawsze to, co najbardziej lubił. Budził się i jedliśmy, oglądając telewizję, zupełnie, jak w normalnej rodzinie. Nie zamęczałam go rozmowami, wystarczyło mi, że był…

Tylko ja wiedziałam, że ma nadkwasotę i problemy z wątrobą. Przy mnie rozpinał ciasny pasek przy spodniach i wzdychał z ulgą. Nie wstydził się żadnych naturalnych odgłosów, akceptowałam jego wzdęcia, wiatry, bekanie po jedzeniu, siorbanie przy piciu gorącej herbaty i bałaganiarstwo. Był niechlujem… Zawsze taki wymuskany przy ludziach, świeżutki i pachnący, w domu zostawiał po sobie brudną wannę i toaletę, a obrus przy jego nakryciu był zachlapany i pełen okruchów.
– Jesz jak prosię – śmiałam się. – Mama cię nie nauczyła?
– Pozwalała mi na wszystko – odpowiadał. – Tylko u niej czułem się swobodnie. Może dlatego lubię być z tobą, bo też niczego ode mnie nie wymagasz.

Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia. Nigdy nie spotkałam tak przystojnego mężczyzny. Był wysoki, barczysty, miał piękne rysy i ciepły, niski głos, jakim potrafił uwodzić nawet przez telefon. Poruszał się jak duży kot. Ostatnimi czasy może trochę ciut za duży, bo miał sporą nadwagę. Mimo to dziewczyny w jego firmie mówiły, że im drżą kolana na samą myśl o seksie z szefem. Na pewno o tym wiedział.

Miał głowę do interesów, ale potrzebował koło siebie zaufanej i ślepo mu oddanej „prawej ręki”. Byłam nią przez prawie 10 lat.

Zaczęło się od drobnych przekrętów, takich machlojek, jakie zdarzają się w każdej firmie. Ale ja rozumiałam kreatywną księgowość; prawo podatkowe i rachunkowość miałam w jednym palcu. Zdobyłam certyfikaty potwierdzające moje kwalifikacje w audycie wewnętrznym i doradztwie podatkowym. Standardy księgowe polskie i zagraniczne, były dla mnie pestką. Umiałam się dogadać z audytorami, urzędnikami i kontrolerami różnych instytucji i rozmaitych szczebli. Stan aktywów i pasywów się zgadzał, płynność finansowa firmy była zachowana, wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku.

Wcale dużo nie zarabiałam. Gdybym chciała odejść do konkurencji na przykład, moja pensja wzrosłaby trzy albo i cztery razy, ale mnie nie chodziło o kasę. Najważniejszy był on… Dla niego tyrałam jak wół, jemu zapewniałam spokojną głowę i dostarczałam środki na wygodne, przyjemne życie. Byłam szczęśliwa, kiedy mnie chwalił.

– Kryśka – mówił. – Bez ciebie bym zginął. Masz głowę na karku.
To mi wystarczało. I ten jeden dzień w tygodniu, kiedy mogłam mu gotować, patrzeć, jak drzemie obok mnie i sprzątać po nim. Muszę przyznać, że nie migał się od tych spotkań, czułam, że i jemu jest ze mną przyjemnie.

Prezentów nie dostawałam. Po co? Raz na zawsze mu zapowiedziałam, żeby się nie wygłupiał.
– Dawaj bzdury innym dupom, jak chcesz. Mnie nic nie trzeba.
Jeden raz przywiózł mi z jakiejś swojej wycieczki kubek ze spodeczkiem. Zwyczajny, fajansowy, malowany w brązowe kwiaty na cielistym tle.
– Przechodziłem obok straganu i tak mi się jakoś przypomniałaś – powiedział. – Pomyślałem, że do ciebie pasuje… Chcesz?

Uwielbiałam tę skorupę!

Później był areszt i przesłuchania

To musi być jakiś znak od losu, że kubek się rozpadł na dzień przed moim aresztowaniem. Wsypałam kawę, jak zwykle, nalałam wrzątek i… trzask. Zostały kawałeczki nie do sklejenia. Nie wyrzuciłam ich do kubła ze śmieciami. Leżą w szufladzie owinięte w gazę i schowane do pudełeczka. Nie wiem, po co?

To była wielka afera. Wkroczyły do nas państwowe służby i zgarnęły całą dokumentację. Byli dobrzy, od razu się połapali w interesie. Po paru dniach media zaczęły trąbić o wielomilionowych przekrętach w znanym przedsiębiorstwie. Mnie już maglowali na przesłuchaniach od wielu godzin, zanim poszedł komunikat do prasy. Potem sąd, na wniosek prokuratury wlepił mi trzymiesięczny areszt. Mój kochanek wyszedł za kaucją. Jest na wolności. Nie mam z nim kontaktu.

Chcę jeszcze powiedzieć, że kiedy zaczynała się moja wielka miłość, miałam 28 lat. Możecie się śmiać, ale byłam dziewicą. Żaden chłopak jakoś się mną nie interesował. Teraz mam prawie czterdziestkę. Myślę, że dostanę spory wyrok. Może wyjdę na wolność jako stara kobieta? Jeśli oczywiście wytrzymam w zamknięciu i bez niego. Nie boję się więzienia, wszędzie można żyć. Przeraża mnie to, że przez lata całe go nie zobaczę, nie dotknę, nie przytulę się do poduszki, na której on trzymał głowę… Tylko to ma znaczenie.

Zastanawiam się, co by on powiedział w takiej sytuacji? Może: „Kryśka, nie świruj! Weź się w garść, zapomnij”. A może: „Kryśka, miałaś swoje pięć minut. Po co ci żyć, kiedy wszystko zgasło?”. Myślę i myślę… Którego głosu posłuchać?

Czytaj także:Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowiDopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synemKiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA