„Byłam prześladowana przez… zwierzę! Czułam się jak w filmie grozy. Nie wiedziałam, że chce mi coś przekazać”

Zakochałam się w stalkerze fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„Zamieszkał u taty razem ze mną, bo ja martwiłam się o ojca, a Darek o mnie. Wprowadził się po incydencie z szybą. Był akurat u mnie w pokoju, gdy tak walił w okno, że stłukł szybę. To było przerażające! Rozpłakałam się z bezradności i strachu. Nie czułam się bezpiecznie we własnym domu, we własnym łóżku, w ramionach mojego ukochanego”.
/ 26.12.2022 09:15
Zakochałam się w stalkerze fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Myślałam, że takie akcje zdarzają się tylko w filmach. Tych niezbyt kolorowych i z mało szczęśliwym zakończeniem, po obejrzeniu których wzdychasz, myśląc: w prawdziwym życiu takie rzeczy się nie dzieją, a już na pewno nie mnie.

Miałam czterdzieści dwa lata, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że to zdarzało się już wcześniej i nie było normalne. Tylko nikt nie przywiązywał do tego wagi. Owszem, bywało to uciążliwe, ale w liceum się uspokoiło, a gdy wyjechałam na studia, całkiem zapomniałam o sprawie. Dopiero gdy wróciłam na stare śmieci, by zająć się chorym ojcem, skrzydlaty prześladowca znowu się pojawił.

Kruk

Ludzie się dziwili, że mieszka w środku osiedla, pomiędzy blokami. Przecież powinien żyć gdzieś w lesie albo na polach, czy gdzie tam gniazdują kruki. No ale jeść się chce, a skoro można zdobyć żarcie bez wysiłku – wystarczy poczekać, aż ktoś wyniesie śmieci – to po co się wysilać. Zwłaszcza że amatorom resztek bardzo ostatnio pomaga segregacja śmieci. Kontenery z bioodpadami to jak szwedzki stół dla takich na przykład dzików. Symbolem naszego osiedla był kruk i mieszkańcy byli z niego dumni. Wielki, czarny, z mocnym dziobem. Kruki żyją w parach albo w małych rodzinnych stadach, a on zawsze był sam. Może stracił swoją dozgonną towarzyszkę i był kruczym wdowcem? Stąd to ponure krakanie? Ale czemu ja stałam się jego celem? W czym mu zawiniłam? I to samym faktem swojego istnienia. Bo co mu szkodziło niemowlę? Czemu krążył nade mną i krakał złowieszczo, jak opowiadała mama?

Kiedyś ponoć zaatakował wózek. To był taki peerelowski wózek, granatowy, z budką w białe grochy, odziedziczony po jakiejś kuzynce. Mama szła ze mną na spacer i nagle wielkie, czarne ptaszysko usiadło na budce, co już samo w sobie było trochę straszne. Machnęła ręką, żeby go przegonić, a on, zamiast uciec, dziobnął ją w rękę, a potem zaczął machać skrzydłami i próbował dostać się pod budkę. Mama bohatersko mnie broniła, ale dopiero gdy z odsieczą ruszyło dwóch przechodniów, kruk odfrunął. Niedaleko. Usiadł na pobliskim drzewie i stamtąd łypał czarnym okiem, kracząc głośno. Z czasów podstawówki pamiętam, że odganiałam go w drodze do i ze szkoły.

– Głupie ptaszysko! Wynocha, zostaw mnie! – wołałam, machając rękami. – Czegoś się mnie tak uczepił? Czego chcesz?

Krakał. Jakby w odpowiedzi. Tyle że nie rozumiałam, o co mu chodzi, czemu mnie tak prześladuje. Kilka razy musieli mi pomagać obcy ludzie, gdy był nazbyt natrętny.

Co on do ciebie ma, dziecko? – spytała pewna kobieta, która odprowadziła mnie aż pod drzwi klatki schodowej.

Wzruszyłam ramionami

– Głupi jest i tyle.

– Kruki to najinteligentniejsze z ptaków – nie zgodziła się z moją opinią. – Pary mają własne melodie. W stadach nadają sobie imiona, a gdy się spotykają po jakimś czasie, opowiadają sobie, co się wydarzyło. Potrafią tworzyć narzędzia z gałązek, piór i tego, co mają pod dziobem… – rozgadała się nieproszona. – Mówi się, że to ptak wróżebny i proroczy, że posiada nadprzyrodzone moce. Niektórzy mają go za posłańca bogów. Może… chce ci coś przekazać?

Super. Czyli uwziął się na mnie jakiś superptak, będący pośrednikiem między światami? Ekstra, czad. Jeśli chciała mnie uspokoić, to odniosła przeciwny skutek. Co innego, gdy uczepi się ciebie durne ptaszysko, przesadnie broniące gniazda, a co innego, gdy z niewiadomego powodu prześladuje cię mądre stworzenie o niezwykłych talentach i kontaktach. Może z wieścią, jakiej wcale nie chcesz usłyszeć? Nie życzę nikomu źle, ale ucieszyłam się, gdy „nasz” kruk padł. Znaleziono go rozszarpanego przez psy biegające po osiedlu. Widać był już stary. Myślałam, że teraz będę miała spokój, ale pojawił się nowy, który niejako zastąpił swojego poprzednika. Tak jakby na naszym osiedlu był stały etat dla jednego kruka. Dokładnie tak. Gdy aktualny rezydent znikał, drugi przylatywał w ciągu paru tygodni. A jego jedynym zadaniem było chyba utrudnianie mi życia. Ten czy inny, każdy brał mnie na cel i musiałam się bronić. Przed atakami kruczych skrzydeł, pazurów i mocnego dzioba. Nie zawsze udało mi się osłonić i do dziś mam blizny na ramionach i plecach po tych atakach. Raz nie obyło się bez szycia, za co kruk zapłacił odłowem przez kogoś w rodzaju ptasiego hycla.

To nieprawdopodobne! Co z tego, skoro przyleciał następny, równie nienawistnie nastawiony? Bałam się takich sytuacji. Bałam się wyjść do szkoły czy pójść na podwórko. Ten strach w pewnym sensie towarzyszył mi całe życie, choć przycichał, gdy wyjeżdżałam na dłużej. Niemal o nim zapomniałam, gdy studiowałam i pracowałam w innym mieście. Ale wróciłam, by zająć się tatą, który zmagał się z nowotworem i choć jego wola walki była imponująca, niestety przegrywał. Potrzebował mojej pomocy, więc się nie wahałam, ale… Znowu zaczęłam mierzyć się z krukiem. Jakby tu na mnie czekał, cholernik. To nie mógł być ten sam, który dręczył mnie lata temu. Ile taki kruk może żyć? Według encyklopedii do piętnastu lat. O ile wcześniej nie padnie z głodu, choroby, nie rozszarpią go drapieżniki, psy w mieście albo ludzie go nie odstrzelą.

Ten polował na mnie

Mścił się na mnie za całą rasę ludzką, która swego czasu prześladowała kruki, uznając je za nieczyste, bo są padlinożerne, albo za szkodniki, bo niby niszczą populację zajęcy czy innych małych zwierząt? A może to ja stanowiłam problem? – bo już tak zaczynałam myśleć. Że to ja stanowię zagrożenie dla naszego osiedla, dla mieszkających tu istot, bo chyba nie dla całego świata, skoro kruczy strażnik atakował mnie tylko tutaj? A stawał się coraz agresywniejszy.

Potrafił uderzyć mnie w plecy lub głowę, gdy tylko wyszłam z bloku. Siadał na masce mojego auta i dziobał w metal albo szybę. Bałam się. Coraz bardziej. Bałam się ptaszyska, które gdybym się przewróciła i straciła przytomność, mogłoby zadziobać mnie na śmierć albo poważnie zranić, pozbawić oka na przykład. Nawet Dariusz, mój stojący twardo na ziemi wieloletni narzeczony, uważał, że to dziwne i niebezpieczne.

– Jeśli administracja osiedla nie zrobi czegoś z tym wściekłym ptaszyskiem, sam go odłowię – odgrażał się.

Zamieszkał u taty razem ze mną, bo ja martwiłam się o ojca, a Darek o mnie. Wprowadził się po incydencie z szybą. Był akurat u mnie w pokoju, gdy kruk tak walił w okno skrzydłami i dziobem, że stłukł szybę. To było przerażające! Rozpłakałam się z bezradności i strachu. Nie czułam się bezpiecznie we własnym domu, we własnym łóżku, w ramionach mojego ukochanego. Byłam celem hejtu, a moim hejterem był ptak uchodzący za jedno z najinteligentniejszych zwierząt świata. Jeśli mnie tępił – nie w obronie gniazda czy młodych – musiał mieć konkretny cel. Jaki? Co się we mnie takiego kryło, że chciał mnie zniszczyć? On i jego poprzednicy?

W kółko o tym myślałam

Śniłam o tym. Zaczynałam mieć obsesję. Bałam się wychodzić z domu do pracy, po zakupy. Bałam się nawet zbliżać do okna. A najbardziej bałam się samej siebie, bo może miałam w sobie jakieś mityczne zło? Jak od tego uciec, gdzie się schować? Ptaszysko nie odpuściło nawet wtedy, gdy byłam w żałobie Gdy tata umarł, zostałam napadnięta w drodze na pogrzeb… Kruk zaatakował parasol, pod którym szłam z Darkiem. Mój facet tak się zezłościł, że z furią tymże parasolem odpowiedział agresją na agresję. Dźgał i uderzał. Nie zważając na ewentualne prawne konsekwencje czy pretensje ze strony mieszkańców osiedla – zabił kruka. Ptaszysko, które nawet gdy byłam znękana, zapłakana, w żałobie, nie odpuściło. A trzy tygodnie później, gdy nieco się pozbierałam, odetchnęłam… kruk wrócił. I zaczęło się od nowa.

– Dość tego, wynosimy się stąd! – zdecydował Darek. – Już nic cię tu nie trzyma. Ale najpierw pojedziemy na wakacje, żebyś się zresetowała, naładowała akumulatory i przemyślała sprawę.

Spakował nas i pojechaliśmy na parę dni w Góry Świętokrzyskie. Dawno nie odwiedzaliśmy tych rejonów, zapomniałam, jakie są malownicze. I że na każdym kroku można spotkać „czarownice” z Łysej Góry, sprzedające kamienie półszlachetne i amulety.

A czegoś od ataku kruka pani nie ma? – zażartowałam, przyglądając się asortymentowi jednego ze stoisk.

– Jakiego kruka? – spytała staruszka, która siedziała na plastikowym krześle pod parasolem, kawałek od stoiska.

– Mamo… – jęknęła sprzedawczyni, ale kobieta szybko ją uciszyła i gestem nakazała mi mówić.

Poczułam dziwne porozumienie z tą obcą kobietą… To było jak czary, jakby świat obok zwolnił. Jakbym była tylko ja i ta kobieta, stojące pośrodku opływającego nas strumienia. I jakbyśmy miały jakieś dziwne porozumienie między sobą. Mówiłam, opowiadałam, choć sama słyszałam, jak wariacko to brzmi. Byłam ofiarą zorganizowanej grupy przestępczej kruków, i to wielopokoleniowej. A jednak staruszka wcale tego nie negowała. Nie śmiała się ze mnie, nie wątpiła kpiąco, tylko kiwała głową. Kiedy skończyłam, podała mi coś, co chyba musiała już trzymać w dłoni. Bo skąd tak nagle by się wzięło?

Noś to przy sobie – powiedziała. – Cały czas. A kiedy znowu cię zaatakuje, ciśnij tym w niego. Nie, nie chcę pieniędzy – zaprotestowała, gdy sięgnęłam do torebki po portfel.

Czas wrócił do normy, znowu płynęłam wraz ze strumieniem rzeczywistości, trzymając w ręce zwitek sznurka, koralików i piór. Wyglądało jak indiański amulet.

– Mamo… – jęknęła znowu właścicielka stoiska. – Przepraszam panią, mama czasem…

– To pomoże. Tylko dobrze wyceluj – staruszka uśmiechnęła się do mnie krzepiąco.

Zrobiło mi się lżej na duszy

To śmieszne, myślałam, wierzyć w coś takiego w dwudziestym pierwszym wieku, ale nie wyrzuciłam ofiarowanego zwitka. Schowałam do torebki i po powrocie nosiłam przy sobie. W kieszeni płaszcza czy żakietu, żeby był pod ręką. Przekładałam z jednego ubrania do drugiego, czego Dariusz taktownie nie komentował. Miałam dość strachu, a talizman dodawał mi odwagi już tym, że mogłam go zamknąć w dłoni. Czy odstraszy kruka, to już inna sprawa. Pojawił się. Przysiadł na drzewie naprzeciwko mojego balkonu. Cofnęłam się po mój amulet i wyszłam na balkon. Kiedy zauważyłam, że ptaszysko rozpościera skrzydła i otwiera dziób, rzuciłam talizmanem. Trafiłam go w głowę. Nie spodziewałam się, że potrafię tak precyzyjnie rzucać. Ani tego, że kruk zacznie tak głośno i rozpaczliwie krakać.

Machał skrzydłami i wrzeszczał tak, jakby potwornie cierpiał. A potem odleciał. Czekałam, czy wróci. W trakcie całego procesu wyprowadzki i sprzedaży mieszkania nie pojawił się ani razu. Ale nie zmieniłam zdania co do wyprowadzki. Może faktycznie lepiej, bym trzymała się z dala od tego osiedla…

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA