Sprzedawca ściągnął kod kreskowy z mojego nowego fotela i stwierdził:
– Transport wliczamy?
– Nie! – zaprotestowałam. – Jestem pewna, że kiedy zdejmie się te poduszki, to fotel zmieści się do mojego kombi.
– Ale ma pani jeszcze inne zakupy... – popatrzył sceptycznie na mój koszyk.
– Jakoś to upchnę – zapewniłam go.
– No dobrze… jak pani sobie życzy – stwierdził, a ja poprosiłam tylko, aby któryś z pracowników magazynu pomógł mi załadować fotel do samochodu.
Okazało się jednak, że wcale nie jest to takie proste i męczyliśmy się ponad pół godziny. W końcu i tak nie udało mi się domknąć bagażnika, więc wpadłam na pomysł, że przywiążę klapę sznurkiem i pojadę z lekko niedomkniętym. Przed wyruszeniem w drogę sprawdziłam jeszcze, czy na pewno wszystko jest w porządku i.. hajda! Szczęśliwa, że wreszcie mam fotel swoich marzeń, idealnie pasujący do kanapy po babci, wyruszyłam w drogę.
Mieszkam dwadzieścia kilometrów za miastem
Przebiłam się przez korek i wypadłam na wylotówkę, gdzie w końcu było trochę luźniej i mogłam docisnąć pedał gazu. Zmierzchało już i nie uśmiechało mi się jechanie w nocy, bo jeszcze nie jestem bardzo wprawnym kierowcą i czuję się wtedy niepewnie. Zostało mi do przejechania może z dziesięć kilometrów, kiedy dogoniło mnie jakieś sporych rozmiarów auto, taki dostawczak. I zaczęło jak wściekłe świecić mi światłami!
– No rzesz, kurczę! – zaklęłam, lekko oślepiona i podniosłam lusterko przy przedniej szybie, żeby mi te błyski nie świeciły tak po oczach.
Przez moment odetchnęłam z ulgą, ale festiwal świateł za moimi plecami wcale nie ustał. A do tego kierowca dołączył jeszcze klakson!
– Nie popędzaj mnie, draniu! – wkurzałam się. – Wiem, że chcesz mnie wyprzedzić, ale tutaj nie ma na to miejsca. Nie widzisz? Przecież przez ciebie nie wjadę do tego cholernego rowu.
Faktycznie, akurat ten odcinek drogi był dosyć wąski i jednopasmowy. Prowadził przez las, a po obu stronach jezdni ciągnęły się głębokie rowy melioracyjne. Zjechanie na pobocze raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Jechałam więc w napięciu, mając „na ogonie” wariata drogowego. I kiedy zbliżył się mój zjazd w prawo, na lokalną wiejską drogę, odetchnęłam z ulgą.
– No, teraz ci się wreszcie usunę z drogi i będziesz mógł popędzić jak strzała! – stwierdziłam z przekąsem i spojrzałam w tylne lusterko.
Dostawczak wychylał się zza mnie, jakby chciał mnie nadal minąć, mimo że włączyłam prawy migacz, dając jasno do zrozumienia, że zaraz skręcam. Dostrzegłam dziwnie zacięty wyraz twarzy kierowcy. „Pirat!” – pomyślałam, po czym skręciłam w swoją ścieżkę. Jakież było moje zdumienie, gdy dostawczak z piskiem opon skręcił za mną. Zrobiłam wielkie oczy, po czym serce podeszło mi do gardła.
„On mnie goni!” – dotarło do mnie nagle. – Boże!”. Nasłuchałam się wielu opowieści o napadach. O tym, że złodzieje nabierają naiwne babki na „przebitą oponę”, a kiedy taka się zatrzyma i wysiądzie z auta, po prostu wsiadają do niego i odjeżdżają w siną dal. „A ja mam przecież półroczną corsę… Wartą napadu!” – pomyślałam, dodając gazu.
Dostawczak za mną przyspieszył
„I co teraz? I co teraz?!” – panikowałam. „Gdzie mam się zatrzymać, żeby było bezpiecznie? Bo przecież nie pod swoim domem, który stoi na odludziu. Może przed sklepem? Powinien być jeszcze otwarty, a jeśli tak, to na pewno stoi przed nim grupka miejscowych amatorów winka!”.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Podjechałam pod nasz lokalny sklepik, który wprawdzie miał już okratowane drzwi, ale miejscowi jeszcze pod nimi stali, racząc się resztkami z butelek. „Na szczęście!” – pomyślałam, hamując przy nich z piskiem. Obrzucili mnie zaciekawionymi spojrzeniami. A ja chwyciłam metalową wajchę do blokowania kierownicy i wyskoczyłam z auta. Obrzuciłam groźnym wzrokiem dostawczaka, który zahamował tuż za mną. Po sekundzie wysiadł z niego spocony kierowca.
„Jeśli ruszy do mnie, to mu przywalę!” – przeleciało mi przez głowę.
A tymczasem on, zamiast do mnie dopaść, otarł pot z czoła i oparł się plecami o swój samochód.
– Boże, kobieto! Wreszcie pani stanęła! – wysapał. – Gnam za panią już kilkanaście kilometrów. Trąbię! Migam światłami! A pani nic, tyko gazu dodaje. Już myślałem, że podwozie zgubię, kiedy pani wjechała do tej wioski!
– A po co pan mnie gonił? – wykrzyknęłam bojowo.
– Ano, chyba coś pani zgubiła…
Kierowca odwrócił się i otworzył rozsuwane drzwi z boku pojazdu. A potem wyjął coś wyglądającego jak moja poduszka od fotela…
– Skąd pan to ma? – wykrzyknęłam zdumiona.
– Leżało na drodze! Widziałem, jak wypada pani z bagażnika, więc się zatrzymałem, podniosłem i gonię za panią, żeby oddać! Bo chyba ta poduszka jeszcze pani się przyda, prawda? – zagadnął.
– Przyda – przytaknęłam, paląc się ze wstydu. – Przestraszył mnie pan. Myślałam, że chce mnie pan napaść albo co… – wymamrotałam.
– Tym dostawczakiem? – roześmiał się. – Od kiedy bandyci jeżdżą takimi furami!
– Dziękuję i … przepraszam za ten rajd po wertepach – stwierdziłam. – Jestem panu winna chociażby herbatę. Napije się pan? Bo chyba przed panem jeszcze długa droga? – stwierdziłam, patrząc na jego numery rejestracyjne z innego województwa.
I tak pan Wojtek nauczył mnie, że nie każdy kierowca, który trąbi na mnie na ulicy, musi być pieniaczem albo złodziejem. Czasami warto zatrzymać się w pierwszym bezpiecznym miejscu, aby sprawdzić, o co mu chodzi. Bo może się to okazać dla nas ważne.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”