„Byłam pracoholiczką, która poświęcała własne zdrowie dla kariery. Nigdy nie usłyszałam nawet głupiego >>dziękuję<<”

szefowa w biurze fot. Adobe Stock, deagreez
„Po wyjściu ze szpitala rzuciłam pracę. Nie zrobiło to wrażenia na moim szefie. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Pożegnałam się na zawsze z korporacją. Dzięki temu, co się wydarzyło, zobaczyłam, jak bezsensowne było moje życie".
/ 14.11.2022 14:30
szefowa w biurze fot. Adobe Stock, deagreez

Starannie wyprasowany kostium, szpilki, włosy spięte w koczek. Tak witałam każdy poranek. O dziewiątej rano siedziałam już przy biurku z mocną kawą i odpisywałam na mejle klientów. O dziesiątej krótkie zebranie z załogą i wyznaczenie celów na bieżący dzień. W południe lunch z szefem, powrót do biura i praca, praca, praca. Do późnego wieczora.

Tak wyglądało moje życie. Nie miałam przyjaciół, zapomniałam już, co to rozrywka. Odkąd wyjechałam z Olsztyna do Warszawy, chciałam tylko jednego. Jak najlepszego wykształcenia i zawrotnej kariery. Takiej postawy nauczyli mnie rodzice. Od dziecka wpajali mi, że jestem wyjątkowo zdolna i powinnam to wykorzystać; że w życiu człowiek może liczyć tylko na siebie. Wymuszali na mnie bycie perfekcjonistką. Od pierwszych klas podstawówki uczyłam się dwóch języków obcych, każde popołudnie miałam zorganizowane na zajęciach pozalekcyjnych. A moje jedyne radosne wspomnienia z dzieciństwa dotyczą... aniołów.

Kiedy nikogo nie było w domu i odrobiłam już lekcje, lepiłam anioły z masy solnej. Później piekłam je w piekarniku i malowałam farbkami. Każdy anioł był inny, każdy miał pomagać w innym kłopocie. I tak powstały anioły dla zapominalskich, anioły zdrowia, przyjaźni, miłości. Udawały mi się naprawdę ładne, miałam ich sporą kolekcję, ale mama zawsze mówiła, że to strata czasu i pieniędzy z tego nie będzie. Rodzicom nigdy się nie przelewało, a wszystko, co mieli, inwestowali we mnie. Chcieli, aby kiedyś żyło mi się lepiej niż im.

Wykorzystałam tę sytuację

Po maturze wyjechałam do Warszawy, gdzie studiowałam na dwóch kierunkach. Potem obroniłam dyplom i znalazłam pracę w dużej agencji reklamowej. Po pół roku awansowałam na zastępcę menadżera, a rok później sama nim zostałam. Awans dodał mi skrzydeł. Wprawdzie trochę nieetycznie go dostałam, ale zapomniałam o wyrzutach sumienia, gdy prezes podniósł moją pensję.

Wykorzystałam sytuację, kiedy mój bezpośredni przełożony, Andrzej, miał problemy rodzinne. Chorowała jego żona, dlatego często brał zwolnienia, był rozkojarzony i popełniał przez to głupie błędy.

Pewnego dnia miał przygotować prezentację nowej kampanii dla strategicznego klienta firmy i... zapomniał o tym. To niezwykle obowiązkowy i odpowiedzialny mężczyzna, ale kłopoty rodzinne go przytłoczyły. Obserwowałam go od kilku tygodni i przypuszczałam, że może dać plamę. Dlatego po cichu przygotowałam własny projekt.

I kiedy okazało się, że Andrzej jest nieprzygotowany, a na sali zapanowała konsternacja, ja wyjęłam swoją płytę i uratowałam reputację firmy. Krótko mówiąc, pierwszy poważny awans dostałam dzięki temu, że powinęła się noga koledze. Ale wtedy nie widziałam w tym nic złego. Po prostu takie prawa rządzą korporacją, a sukces jest dla najtwardszych.

Taka też byłam dla swoich podwładnych

Odkąd zostałam menadżerem, podlegał mi ośmioosobowy zespół. Byłam dla nich bardzo oschła i wymagająca. Nie uznawałam żadnych przyjaźni, spoufalania się, zwierzeń na kawie. Praca to praca i nie należy jej łączyć z życiem prywatnym. Faworyzowałam osoby oddane firmie bez reszty. Sama nie miałam rodziny, więc usprawiedliwienia pracowników, że muszą wyjść wcześniej, bo mama chora, bo trzeba biec do szkoły na wywiadówkę irytowały mnie.

Premiowałam tylko tych, którzy siedzieli w pracy po godzinach, byli cały czas dyspozycyjni i nie wyjeżdżali na urlopy. Miałam opinię zołzy i czułam wokół siebie niezbyt przyjazną atmosferę. Ale uznałam to tylko za dowód mojego profesjonalizmu w pracy. Dziś wiem, jak bardzo się myliłam.

Tamten dzień od samego rana układał się fatalnie. Obudziłam się chora. Łamało mnie w kościach, lało się z nosa i czułam, że mam gorączkę. Przez ostatni tydzień pracowałam po piętnaście godzin dziennie. Prawie nic nie jadłam, niewiele spałam, a w biurze wszyscy kichający i smarkający. W takich warunkach o grypę nietrudno. Byłam skrajnie wyczerpana.

Pierwszy raz od dwóch lat pomyślałam, że przydałby mi się urlop, że jestem zmęczona. Po raz pierwszy dopuściłam do siebie myśl, że przesadziłam z ilością pracy. Ale musiałam się zmobilizować. To był wielki dzień. Nie po to tyle godzin spędziłam przed komputerem, by teraz odpuścić ten wielki projekt. Miałam jechać do Gdańska, do bardzo bogatego potencjalnego klienta. Była do przejęcia duża kampania reklamowa. Jeśli by się udało, zarobiłabym na tym kwotę półrocznej pensji.

Co mi strzeliło do głowy?

Na dworze był przeraźliwy ziąb. Ledwo zdążyłam wyjechać z Warszawy, gdy na szybę samochodu zaczęły spadać olbrzymie płaty śniegu. „Dlaczego akurat dziś?” – pomyślałam poirytowana. – „Jakby ta zima nie mogła zacząć się jutro”. Padało coraz mocniej. Wkrótce jezdnia była już zupełnie biała. Widoczność się pogorszyła. Samochody zaczęły zwalniać, przez co zrobiło się ciasno na drodze.

„Świetnie” – pomyślałam. „Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Nie dość, że czuję się coraz gorzej, to jeszcze wygląda na to, że się spóźnię”.

Spoglądałam nerwowo na zegarek. Wyprzedzałam na siłę wlekące się samochody. Czyste szaleństwo. Był listopad, nie zdążyłam jeszcze zmienić opon na zimowe, dlatego moje auto tańczyło na śliskiej jezdni, gdy tylko próbowałam przyspieszyć. Na domiar złego czułam się coraz gorzej. Przede mną było jeszcze jakieś 150 kilometrów trasy, gdy zadzwonił telefon.

W słuchawce usłyszałam głos asystentki prezesa, do którego jechałam z prezentacją kampanii.

– Pani Marto, prezesowi wypadła pilna sprawa i musi dziś wyjechać z Gdańska – zaczęła, a ja czułam, że za chwilę wybuchnę płaczem. – Jeśli jest pani już w Gdańsku, prezes proponuje spotkanie za godzinę. Jeśli jeszcze jest pani w trasie, po prostu przenieśmy je na inny termin.

– Nie, nie – wyrwało mi się. – Jeszcze jadę, ale zostało mi dosłownie kilkanaście kilometrów do Trójmiasta – skłamałam. – Proszę powiedzieć prezesowi, żeby na mnie poczekał.

Nie wiem, co mi strzeliło do głowy! Przecież pokonanie 150 kilometrów w godzinę, w takich warunkach to czyste szaleństwo! Chyba po prostu nie umiałam postąpić inaczej. Jeśli chodziło o pracę nie było dla mnie rzeczy niemożliwych.

Włączyłam kierunkowskaz, spojrzałam w lusterko i dodałam gazu. Trąbiłam, wyprzedzałam na „trzeciego”, wymuszałam pierwszeństwo. Ze strachu trzymałam tak mocno kierownicę, że omal jej nie wyrwałam. Nie myślałam ani o bezpieczeństwie własnym, ani innych ludzi na drodze. Liczyło się tylko to, żeby zdążyć na spotkanie i przejąć tę kampanię. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że jeśli przełożymy prezentację na inny termin, na moje miejsce może wskoczyć inna agencja, zaproponować tańszą ofertę i wtedy moja firma straci kontrakt.

Wyłączyłam myślenie i prułam na oślep. Wjechałam do jakiegoś miasteczka. 200 metrów przede mną zarysował się kształt ronda. Delikatnie nacisnęłam na hamulec. Samochód nie zwalniał! Wbiłam nogę w podłogę auta, ale ono jechało dalej. Pod kołami miałam lód. W ułamku sekundy zobaczyłam górę śniegu na rondzie i za chwilę ogłuszył mnie przerażający huk.

Nie żal mi tamtego życia

Podobno nie straciłam przytomności. Tak mówili mi lekarze w szpitalu. Ale niewiele pamiętam z tego, co działo się po wypadku. Jak przez mgłę widzę rozmazane twarze ludzi, którzy wyciągali mnie z samochodu i układali na noszach. Pamiętam też, że bolały mnie żebra. Nic dziwnego – wbiła się w nie kierownica. Miałam też złamaną jedną nogę. Przed najgorszym uratowała mnie wysoka zaspa, która przykryła betonową balustradę okalającą rondo i dzięki temu zamortyzowała uderzenie.

Podczas pobytu w szpitalu nie odwiedził mnie nikt ze znajomych z pracy. Raz zadzwonił tylko mój szef, ale po kurtuazyjnym pytaniu „jak się czujesz?”, zapytał o hasło do mojego komputera. Chodziło mu tylko o pracę.

– Wiesz, ten twój wypadek narobił nam sporo zamieszania w firmie. Ktoś musi przejąć twoje obowiązki – powiedział.

„Co za bezczelność i znieczulica! – pomyślałam. – Przecież otarłam się o śmierć dlatego, że tak poświęciłam się dla firmy! Czy nie zasługuję nawet na odrobinę współczucia? Zostałam potraktowana jak rzecz. Maszynka do zarabiania pieniędzy, a teraz – uszkodzony towar”.

Rozpłakałam się. Pierwszy raz od kilku lat obudziły się we mnie jakieś uczucia. Jakbym przebudziła się z głębokiego snu. Kiedy siedziałam obolała na szpitalnym łóżku, samotna, przerażona jak dziecko, dotarło do mnie, że nie powinnam dziwić się szefowi. Bo czy ja inaczej traktowałam swoich podwładnych? Przecież sama uczyłam swój zespół, żeby podchodzić bez emocji do drugiego człowieka.

Po wyjściu ze szpitala rzuciłam pracę

Nie zrobiło to wrażenia na moim szefie. Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Pożegnałam się na zawsze z korporacją. Dzięki temu, co się wydarzyło, zobaczyłam, jak bezsensowne było moje życie. Stałam się wyrachowaną kobietą bez serca. Koszmarnie samotną i zgorzkniałą. A miałam dopiero 30 lat! Życie przeciekało mi przez palce. Nabijałam kasę zagranicznym biznesmenom, a zupełnie przestałam dbać o siebie, o własne zdrowie, nawet życie.

Od dwóch lat prowadzę z koleżanką małą galerię z rękodziełem w Olsztynie. Mam przyjaciół, wyjeżdżam na wakacje, chodzę wieczorami do kina. Jak każdy normalny człowiek. Chyba trochę zawiodłam rodziców tym, że zrezygnowałam z kariery w Warszawie. Ale ja nie żałuję. Wróciłam do swoich dziecięcych pasji. Produkuję anioły z masy solnej, maluję obrazy na szkle. Sprowadzam też różne cudeńka od twórców z całej Polski – rzeźbiarzy, garncarzy, malarzy. Radzę sobie nieźle. Może nie tak, jak za czasów pracy w korporacji. Ale nie chcę tych pieniędzy. Zyskałam coś o wiele cenniejszego. Szczęśliwe życie.

Czytaj także:
„Nie mam rodziców, choć oboje żyją. Nigdy nie wybaczę im tego, co zrobili. Wolałam się odciąć, bo to za bardzo bolało”
„Odwołałam swój idealny ślub. Matka obraziła się śmiertelnie, sąsiadki pukały się w czoło, a ja w końcu byłam wolna”
„Starsza siostra mnie niańczyła z przymusu, bo mamie się nie chciało. Znienawidziła mnie za to, że odebrałam jej dzieciństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA